Robin WilliamsI

Robin McLaurin Williams

8,8
55 879 ocen gry aktorskiej
powrót do forum osoby Robin Williams

Jestem wstrząśnięty, jestem podłamany, jestem smutny. Ponieważ Robin Williams nie żyje i
świat jest zły. Ponieważ w tym tygodniu, jak nigdy wydaje mi się, że świat jest złym miejscem, a
ludzie go zamieszkujący są równie źli i głupi. Bo to w tym świecie Robin Williams założył pasek
na szyję i powiesił się na drzwiach szafy. Bo to w tym świecie córka Robina, Zelda zdecydowała
się skasować konto na Twitterze po nadsyłanych jej fotomontażach umierającego ojca. Takim
właśnie wydaje mi się dzisiaj świat i takich widzę dziś ludzi. Smutne, ale smutny długo nie będę.
Robin Williams był bardzo dobrym komikiem i niezgorszym aktorem. Robin Williams nie
potrzebuje mitologizacji. Zapamiętam go nie za śmierć, ale za życie. Truizm, przyznaję. Ale to w
tym życiu niósł nam niezmierzone pokłady śmiechu i przemyśleń. Dawał radość, dawał uśmiech,
dawał łezkę w oku. Ja też je otrzymałem. Uśmiech, który maskował depresję.

W tym miejscu chciałbym oddać głos samemu Robinowi – poniższe literki to luźne tłumaczenie
obszernych fragmentów wywiadu z 2010 roku dla gazety The Guardian. Wtedy nie zwróciłem na
niego uwagi. Dziś jest bardzo często przytaczany, a odczytać możemy go w zupełnie innym
świetle.



http://www.theguardian.com/film/2010/sep/20/robin-williams-worlds-greatest-dad-a lcohol-drugs

- - -

W normalnej sytuacji wywiad z hollywoodzkim aktorem przybiera formę transakcji. Aktor chce
promować swój film i najlepiej nie wspominać o niczym innym – a już na pewno nie o sprawach
osobistych. Gazeta jest umiarkowanie zainteresowana nowym filmem, ale liczy, że uda się
skusić aktora do przedyskutowanie innych kwestii – najlepiej życia prywatnego. Czasem jest to
porozumienie wyraźne, ale najczęściej polega na wzajemnym zrozumieniu, w wyniku czego
wywiad przypomina uprzejmy taniec, w którym każda ze stron manewruje elegancko wokół
własnych interesów. Tym razem jednak konwenans został postawiony na głowie.

(…) Williams ma inne plany. Nie sposób wyciągnąć z niego nic konkretnego na temat filmu, ani
żadnej powiązanej z nim sprawy. Mówi ogólnikowo, niejasno, niezrozumiale – aż do czasu kiedy
konwersacja schodzi na prywatne sprawy – Robin staje się wtedy szczery i klarowny. Jak się
okazuje chce rozmawiać o nawrocie alkoholizmu, odwyku i operacji na otwartym sercu.

Niestety zrozumienie tego zajmuje mi sporo czasu, więc pytam ciągle o "World’s Greatest Dad".
Williams gra w nim Lance’a, nieudanego pisarza, nieudanego nauczyciela i samotnego ojca,
być może najbardziej odpychającego nastolatka w historii kina. Jego syn, Kyle jest uzależniony
od wulgarnej pornografii internetowej i jest niemal powszechnie znienawidzony – aż do czasu
nieumyślnej śmierci. Ojciec fałszuje list pożegnalny [i wiesza syna w szafie], który zostaje
później przedrukowany w szkolnej gazetce, w wyniku czego wszyscy zmieniają swoją niegdyś
niską opinię o chłopaku. Żałoba wymyka się spod kontroli.

(…)

Film jest obrazoburczo zabawnym aktem oskarżenia przeciwko współczesnej formie żałoby, ale
kiedy pytam Williamsa czy uważa, że dziś sytuacja ta się pogarsza, ten odpowiada łagodnie:
"Myślę, że ludzie tego chcą. W jakiś zwariowany sposób próbują dzięki temu podtrzymać
nadzieję". Czyżby więc nie podzielał poglądu filmu na ckliwy sentymentalizm? "No cóż, trzeba
patrzeć na to z perspektywy, pamiętać o najlepszym i najgorszym". (…) "Rzeczywiście w Ameryce
mitologizuje się ludzi po ich śmierci." (…)

Zastanawiam się czy Williams doświadczył omawianego motywu na własnej skórze, po śmierci
swojego przyjaciela Chrisophera Reeve. Pytam, czy było ciężko widzieć fanów opłakujących
Supermana, podczas gdy dla Williamsa był on rzeczywistą osobą, prawdziwym przyjacielem?

"Był przyjacielem," zapewania uroczyście Williams. "Znać go, szczególnie po wypadku i
wszystkim co przeszedł, było dziwnie." Pytam dalej jak to jest opłakiwać prywatnie śmierć osoby
publicznej. "Zupełnie inna para kaloszy", odpowiada i zaczyna nagle mówić o śmierci żony
Reeve, która nastąpiła rok później. "To zdarza się cały czas, wiem, ale znałem ich dzieci, są
niesamowite i widzieć je zmagające się z takimi stratami w ciągu jednego roku – to trudne."

Pytam o rolę mediów w kreowaniu procesu żałoby, ale zamiast tego Robin wspomina talkshow,
w którym zobaczył kiedyś mężczyznę przyznającego się do cudzołóstwa przed żeńską widownią.
"Idiota, może tak piranie podrażnisz od razu? Kobiety krzyczą ‘Drań!’, ale sam fakt bycia w
telewizji przysłania wszystko." Przybiera akcent południowego wieśniaka: "‘Jesem w TiWi,
ludziska.’ Co za pajac, po co on to robi?" I znowu z akcentem: "’Jeestem w TiWi, bedem
słaaaaawny’. Taa, przez jakieś pięć minut, też mi coś."

(…)

Przed wywiadem martwiłem się, że Williams będzie zbyt zakręcony, żeby powiedzieć coś z
sensem. Kiedy wcześniej tego lata pojawił się w programie Johnathana Rossa, był vintage-
Williamsem – hiperaktywnym do granic obłędu, skaczącym pomiędzy akcentami,
improwizującym wewnętrzne dialogi. Poza kamerą jednak jest kimś zupełnie innym. Jego
postawa przypomina filozofię Zen, w sposób niemalże żałobny. Kiedy nie udaje akcentów, mówi
niskim, drżącym barytonem – przywodzącym na myśl skraju płaczu – który sprawdziłby się
podczas pogrzebowej przemowy. Wydaje się łagodny i uprzejmy – nawet czuły – ale bije od
niego smutek.

Nawet dygresje sprawiają bardziej wrażenie refleksji, a nie żarcików. (…) Często kiedy otwiera
usta wydobywa się z nich mnóstwo nieskładnych zaczątków. Dla przykładu: "Więc/teraz/i
potem/no cóż/to/ja – czasami pracowałem tylko po to żeby pracować." Zupełnie jak dostrajanie
radia na długich falach.

Łapię się na myśli, czy przypadkiem nadużywanie alkoholu nie ma z tym jakiegoś związku.
Williams był niegdyś zatwardziałym pijakiem i narkomanem, ale rzucił nałogi przed narodzinami
najstarszego syna w 1983 i pozostał trzeźwy przez kolejne 20 lat. Będąc jednak w 2003 roku na
planie filmowym na Alasce znów zaczął pić. Sam o tym wspomina, i od razu angażuje się w
temat.

"Byłem w małym miasteczku, które nie jest na końcu świata, ale można go stamtąd zobaczyć i
pomyślałem: ‚napić się’. Po prostu pomyślałem, hej, może picie pomoże. Czułem się samotny i
przestraszony. Pracowałem za dużo i pomyślałem, ku***, może to pomoże. To była najgorsza
rzecz na świecie." Jak się czuł po pierwszym drinku? "Czułem ciepło i było wspaniale. A potem
uświadamiasz sobie nagle, że to problem i jesteś osamotniony."

Niektórzy sugerują, że to śmierć Reeve zwróciła go ponownie ku kieliszkowi. "Nie", odpowiada
cicho, "To bardziej samolubne. Żyjesz w strachu i myślisz – to złagodzi obawy. Nic z tego." Czego
tak się bał? "Wszystkiego. Chodzi ogólnie o wszędobylskie arrggghhh. Strach i niepokój."

Nie wrócił ponownie do kokainy, ponieważ "Wiedziałem, że to mnie zabije." (…) Tydzień picia
wystarczył, żeby zdać sobie sprawię, że ma problem. "Przez pierwszy tydzień okłamujesz samego
siebie mówiąc, że możesz przestać, a potem wtrąca się organizm i mówi, nie, przestaniesz
później. Zajmuje to trzy lata i w końcu przestajesz."

Jak sam mówi nie było w tym nic przyjemnego. Trzy lata brzmią jak mnóstwo czasu bez
przyjemności. "Zgadza się. Przez większość czasu zdajesz sobie sprawę, że ośmieszasz sam
siebie." Wspomina picie na aukcji charytatywnej Sharon Stone w Cannes. "Zdałem sobie
sprawę, że jestem nieźle uwalony, rozglądam się i ni z tego, ni z owego widzę ścianę paparazzi.
Myślę sobie, peszek, poszło w świat."

Koniec końców, to dzięki interwencji rodziny udał się na odwyk. Zastanawiam się, czy był wtedy
"Robinem Williamsem", a on potwierdza. "Taa, na początku się wygłupiasz i starasz się być
naprawdę zabawny. Dziwna sprawa jednak jest taka, że jak możesz odstawiać komika, a
jednocześnie nie naruszać wytycznych grupowej terapii. W końcu sobie darowałem."

Williams ciągle uczęszcza na spotkania AA, przynajmniej raz w tygodniu – "Muszę. Dobrze mi to
robi." Chwilami staje się sentymentalny – pyta czy mam dzieci, a kiedy mówię mu, że mam
małego synka, kiwa głową z powagą. "Gratulacje. Życzę powodzenia. To cudowna sprawa."
Równie dobrze może chodzić o operację na otwartym sercu jakiej został poddany w zeszłym
roku. Chirurdzy wstawili mu zastawkę aortalną pochodzącą od świni.

[Robin przeszedł operację w 2009 roku. Żartował później, że od teraz będzie musiał jeść na
stojąco.]

"Boże, nagle robisz się emocjonalny. To łamie twoją barierę, robi wyłom w pancerzu. Nie masz
wyboru, dosłownie czujesz się śmiertelnikiem". Czy przeświadczenie śmiertelności ciągle w nim
siedzi? "Zdecydowanie." Czy to błogosławieństwo? "Zdecydowanie."

Jak mówi, do wszystkiego podchodzi teraz rozważnie. Jego drugie małżeństwo z producentką
filmową zakończyło się w 2008 – w dużej mierze za sprawą jego picia, choć później był już
trzeźwy. "Byłem skandaliczny, haniebny, robisz rzeczy budzące wstręt i ciężko się po tym
podnieść. Można powiedzieć ‘wybaczam ci’ i tak dalej, ale to nie to samo co wyzdrowienie. Nie
ma powrotu."

Byli parą przez 19 lat, mają syna i córkę, obydwoje już dorośli. Robin ma również drugiego syna z
pierwszego małżeństwa. Obecnie spotyka się z projektantką graficzną, którą poznał niedługo
przed operacją serca. Żyją razem w San Francisco. "Nie śpieszymy się. Nie wiem, może
pewnego dnia się pobierzemy. Nie ma pośpiechu. Biorę to na spokojnie. Tak jest lepiej."

Williams uważa również, że swego czasu był typowym pracoholikiem, ale teraz, w wieku 59 lat
rozważnie podchodzi również do swojej kariery. "W przeciągu roku, dwóch nakręciłem osiem
filmów. W pewnym momencie żartowano nawet, że wyszedł wreszcie jakiś film beze mnie.
Przyświeca ci myśl, że musisz pracować, inaczej ludzie zapomną. To było niebezpieczne.
Dopiero później uświadamiasz sobie, że jeśli zrobisz przerwę ludzie mogą być tobą nawet
bardziej zainteresowani. Teraz, po operacji serca, już się nie śpieszę."

Nie można mu jednak odmówić płodności. Po uzyskaniu rozgłosu w późnych latach 70-tych, dał
się lepiej poznać jako komik, ale to fantastyczna rola w "Good Morning Vietnam" przyniosła mu w
1988 r. nominację do Oskara. Później nominowany był jeszcze za "Dead Poets Society" i "The
Fisher King". "Mrs Doubtfire", w którym wcielił się w nianię, odniósł szeroki sukces, a w 1998 r.
otrzymał w końcu Oskara za "Good Will Hunting". W ostatnich latach nakręcił jednak masę
filmów, które delikatnie określić można niezbyt przychylnie przyjętymi przez krytyków.

Niektóre z nich były wręcz okropne, (…) tak jak np. "Old Dogs". Kiedy pytam dlaczego wziął w nich
udział, odpowiada: "Wielu ludzi mówiło mi, że oglądali ‘Old Dogs’ ze swoimi dziećmi i dobrze się
bawili." Czy nie raziło to jego poczucia uczciwości, integralności? "Nie. Spłacało rachunki.
Czasami musisz zrobić film, żeby zarobić pieniądze." Nie mylił ich z inteligentnymi
scenariuszami, dodaje: "Wiesz w co się pakujesz, to na pewno. Wiesz, że wyjdzie głupkowato. I
to jest okej."

Jak wielu, ja również byłem zawsze zdziwiony selekcją ról Williamsa. Błyskotliwość jego
pierwszych standup’ów nie pasowała mi zupełnie do sentymentalności jego gorszych filmów. A
jeśli "Old Dogs" miało spłacić rachunki, to Williams musiał mieć naprawdę kosztowny styl życia.

[Stracił ok 20 mln kosztem samych rozwodów. Musiał również sprzedać swoje ulubione ranczo.]

Po obejrzeniu "World’s Greatest Dad" założyłem, że lepiej od wszystkich poprzednich bzdur
odzwierciedla wrażliwość Williamsa. Prawdę powiedziawszy jednak, teraz kiedy udało mi się go
poznać, nie jestem już taki pewien. Nie wiem czy to przez odwyk, czy też operację serca, ale
Robin wydaje się być na takim etapie życia, w którym sentymentalność mu pasuje.

Pytam, czy obecnie czuje się szczęśliwszy, a on odpowiada cicho: "Tak myślę. Nie boję się
jednak przyznać do bycia nieszczęśliwym. To też jest w porządku. Nieszczęście to również
błogosławieństwo."



- - -

Tak Robin mówił 4 lata temu. Z depresją zmagał się niemal całe życie. Nie myśleliśmy o tym, nie
mówiliśmy o tym. Dzisiejsze oświadczenie żony Williamsa rzuca nowe światło na sprawę jego
samobójstwa. Susan Schneider zdradziła, że Robin, choć nie powrócił do nałogów, a z depresją
walczył dzielnie, to ostatnio musiał zmagać się również z pierwszym stadium choroby
Parkinsona. O tym nie chciał mówić w mediach. O tym też nie wiedzieliśmy. Kiedy myślę o tym
na spokojnie, to uświadamiam sobie, że w ogóle nie znałem Robina Williamsa. Nie miałem
pojęcia jaka ludzka tragedia kryje się za tym ujmującym uśmiechem. Nagle zdaję sobie sprawę,
że nie znam nikogo z Hollywood. Patrzę na teledysk Justina Timberlake i zastanawiam się czy on
też zmaga się z takimi problemami? Wyglądam przez okno na dom sąsiada i równie boleśnie
zdaję sobie sprawę, że ja tego człowieka tak naprawdę nie znam. Co siedzi w jego głowie? Co
siedziało w głowie Robina Williamsa? Nie wiem i tu nie będzie żadnej mądrej puenty. Biorąc
pod uwagę wiadomość o chorobie Parkinsona mam jednak więcej zrozumienia dla jego
samobójstwa. Może odszedł w obawie przed uciążliwą chorobą? W makabrycznym żarcie
przeciwko życiu zdecydował się odejść na własnych zasadach. Póki był w stanie to zrobić, a jego
bliscy mieli dobre wspomnienia. Zastanawiam się gdzie leży granica między samobójstwem a
eutanazją, ale nie chcę się w to zagłębiać. Potrafię to jednak zrozumieć, w pewien sposób daje
mi to spokój.

Zelda Williams, wspomniana na początku córka Robina, po śmierci ojca dużo udziela się w
mediach. Gdy trzeba, odpiera krytykę, nie przebierając zresztą w słowach: "Tata ześle z nieba
gołębia, który narobi wam na samochód. I to tuż po tym, jak wrócicie z nim z myjni." I w to chcę
wierzyć. Że teraz kiedy Robin znalazł spokój, będzie mógł dalej nas bawić i rozśmieszać.

"Dżinie jesteś wolny!"

Oh captain, my captain... farewell.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones