Przed wystąpieniem w "Dziewczynie z tatuażem'' Rooney absolutnie nie zapadała w pamięć. Ośmielę się nawet przyznać, że stawiałam ją na równi z takimi aktorzynami jak Hayden Panettiere, Emma Roberts, Amanda Seyfried, Megan Fox czy Kristen Stewart. Niby młode, niby zdolne, niby grają w masowych hollywoodzkich produkcjach, ale jednak brak tego ''czegoś'' co mogłoby zachwycać, intrygować czy wzbudzać jakiekolwiek przyjemne bądź nieprzyjemne emocje. Po obejrzeniu ostatniej produkcji z Marą biję się, za swoje początkowe opinie odnośnie jej osoby, w pierś. Po "Koszmarze...", który był absurdalny i beznadziejny do granic możliwości, Rooney pojawia się u Finchera i ... zachwyca. Początkowo nie wierzyłam, że role Lisbeth i Nancy grała ta sama aktorka i chyba to stanowi istotę aktorstwa jako sztuki przeinaczania się w różnorodne postaci. Niewiarygodne jest również to, że mimo charakteryzacji szpecącej niemal na miarę "Monstera", Rooney nadal jest piękna (oczywiście w moim subiektywnym odbiorze).
Absolutnie największe zaskoczenie roku.
racja nawieksze zaskoczenie roku a tak
PS nie zgadzam sie co do koszmaru bo tram rowniez zagrala bardzo dobrze ... a sam koszmar bardzo lubie i uwazam za super film.. ale kazdy ma swoje zdanie...
pozdrawiam
Zapadała zapadała, wystarczyło obejrzeć Tanner Hall. Świetna rola, no i już tam było widać, że dziewczyna jest przepiękna.