Recenzja filmu

Lwy (2012)
Jazmín López

Arthouse, głupcze!

Jeśli ktoś otwiera swój film pięciominutowym ujęciem bohaterki idącej przez las, to wiedzcie, że coś się dzieje. Albo przeciwnie: wiedzcie, że nic się dziać nie będzie. Dziewczyna jest
Jeśli ktoś otwiera swój film pięciominutowym ujęciem bohaterki idącej przez las, to wiedzcie, że coś się dzieje. Albo przeciwnie: wiedzcie, że nic się dziać nie będzie. Dziewczyna jest intrygująca i bardzo ładna: ma długie włosy, mleczną skórę, hasa sobie jak łania. Ale szkoda jej na kolejny, dęty, sklecony z arthouse'owych klisz film o wędrówce przez las. Tolkien popisał się kiedyś aforyzmem, który jak ulał pasuje do sytuacji widza w podobnych chwilach. Mawiał: To dopiero jeden liść. A pozostał jeszcze cały las.

Wkrótce do samotnej dziewczyny dołączają przyjaciele. Niestety, nie są już ani ładni, ani mądrzy. W ogóle nie są ciekawi, co niestety nie zmienia faktu, że ich wędrówka w głąb lasu trwa. Są więc przekomarzanki, gry słowne, rozmowy o filozofii i o literaturze, zabawy w chowanego, jest nawet seks. Tak jakby seks, bo potencjalnie najlepszą scenę filmu reżyser masakruje tzw. "polskim cięciem" (czyli przerywa jeszcze w trakcie wstępnych pieszczot; copyright by Błażej Hrapkowicz). Dokąd idą? Po co? Spokojna głowa, w filmie poznacie odpowiedzi na te pytania. Jedna będzie bardziej rozczarowująca od drugiej.

W środku lasu bohaterowie spotykają fabularny twist. To częste w filmach, w których materiału starcza ledwie na krótki metraż. I jest to ciekawy twist – na tyle ciekawy, że będziecie żałować, jeśli go prześpicie. Nie zdradzając zbyt wiele, powiem tylko, że zamienia on leśną przestrzeń z realnej w metafizyczną, a trzymającej się behawiorystycznych ram opowieści nadaje wymiar alegoryczny. Uczucie ekscytacji trwa jednak krótko. Pytania, czy ta przewrotka coś zmienia, wnosi, wpływa w jakikolwiek sposób na narracyjną, stylistyczną, albo fabularną tkankę filmu, są oczywiście retoryczne.

Gdyby rzeczony twist na coś wpływał i coś zmieniał, zdradzałoby to pewnie reżyserską słabość: chęć zaskoczenia widza, poigrania z jego nawykami i przyzwyczajeniami, spełnienia potrzeby różnorodności. Tutaj nikt nie chce z nikim igrać i nikogo zaskakiwać, dlatego z kamienną twarzą i bez cienia wstydu sprzedaje nam fatalnie napisaną i zagraną opowieść o tym, że – nie spadnijcie z krzeseł! - wszystko jest relatywne. W filmie pojawia się nawet wyeksploatowana na tysiąc i jeden sposobów parafraza sceny z niewidzialną piłeczką z "Powiększenia" Antonioniego. A a to już, wybaczcie sztubacki kolokwializm, niezła siara. I przy okazji – ostatni dzwonek alarmowy.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones