Jeśli ktoś otwiera swój film pięciominutowym ujęciem bohaterki idącej przez las, to wiedzcie, że coś się dzieje. Albo przeciwnie: wiedzcie, że nic się dziać nie będzie. Dziewczyna jest
Jeśli ktoś otwiera swój film pięciominutowym ujęciem bohaterki idącej przez las, to wiedzcie, że coś się dzieje. Albo przeciwnie: wiedzcie, że nic się dziać nie będzie. Dziewczyna jest intrygująca i bardzo ładna: ma długie włosy, mleczną skórę, hasa sobie jak łania. Ale szkoda jej na kolejny, dęty, sklecony z arthouse'owych klisz film o wędrówce przez las. Tolkien popisał się kiedyś aforyzmem, który jak ulał pasuje do sytuacji widza w podobnych chwilach. Mawiał: To dopiero jeden liść. A pozostał jeszcze cały las.
Wkrótce do samotnej dziewczyny dołączają przyjaciele. Niestety, nie są już ani ładni, ani mądrzy. W ogóle nie są ciekawi, co niestety nie zmienia faktu, że ich wędrówka w głąb lasu trwa. Są więc przekomarzanki, gry słowne, rozmowy o filozofii i o literaturze, zabawy w chowanego, jest nawet seks. Tak jakby seks, bo potencjalnie najlepszą scenę filmu reżyser masakruje tzw. "polskim cięciem" (czyli przerywa jeszcze w trakcie wstępnych pieszczot; copyright by Błażej Hrapkowicz). Dokąd idą? Po co? Spokojna głowa, w filmie poznacie odpowiedzi na te pytania. Jedna będzie bardziej rozczarowująca od drugiej.
W środku lasu bohaterowie spotykają fabularny twist. To częste w filmach, w których materiału starcza ledwie na krótki metraż. I jest to ciekawy twist – na tyle ciekawy, że będziecie żałować, jeśli go prześpicie. Nie zdradzając zbyt wiele, powiem tylko, że zamienia on leśną przestrzeń z realnej w metafizyczną, a trzymającej się behawiorystycznych ram opowieści nadaje wymiar alegoryczny. Uczucie ekscytacji trwa jednak krótko. Pytania, czy ta przewrotka coś zmienia, wnosi, wpływa w jakikolwiek sposób na narracyjną, stylistyczną, albo fabularną tkankę filmu, są oczywiście retoryczne.
Gdyby rzeczony twist na coś wpływał i coś zmieniał, zdradzałoby to pewnie reżyserską słabość: chęć zaskoczenia widza, poigrania z jego nawykami i przyzwyczajeniami, spełnienia potrzeby różnorodności. Tutaj nikt nie chce z nikim igrać i nikogo zaskakiwać, dlatego z kamienną twarzą i bez cienia wstydu sprzedaje nam fatalnie napisaną i zagraną opowieść o tym, że – nie spadnijcie z krzeseł! - wszystko jest relatywne. W filmie pojawia się nawet wyeksploatowana na tysiąc i jeden sposobów parafraza sceny z niewidzialną piłeczką z "Powiększenia"Antonioniego. A a to już, wybaczcie sztubacki kolokwializm, niezła siara. I przy okazji – ostatni dzwonek alarmowy.
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu