Recenzja filmu

Światła wielkiego miasta (1931)
Charlie Chaplin
Charlie Chaplin
Virginia Cherrill

Bohater Chaplinowski, czyli jak nie mieć nic, a mieć wszystko

Żeby "Światła wielkiego miasta" mogły powstać, potrzeba było 3 lat. Lat długich, obfitujących we wzloty i upadki, podczas których reżyser zmagał się z różnymi problemami, począwszy od braku weny
Żeby "Światła wielkiego miasta" mogły powstać, potrzeba było 3 lat. Lat długich, obfitujących we wzloty i upadki, podczas których reżyser zmagał się z różnymi problemami, począwszy od braku weny twórczej, a skończywszy na ekipie filmowej, z której nie zawsze był zadowolony. Chaplina stawiano pod presją udźwiękowienia swojego dzieła. On jednak postanowił zrobić film niemy. Złośliwi twierdzili, że powodem tego był fakt, iż miał złą dykcję i seplenił. Chaplin jednak kontynuował pracę, niezrażony tymi pogłoskami. Wreszcie 30 stycznia 1931 roku film miał swoją premierę. Uświetnił ją swoją obecnością sam wielki Albert Einstein. Publiczność była zachwycona, a Chaplin po raz kolejny udowodnił, że film można wyprodukować, wyreżyserować, napisać scenariusz, skomponować muzykę, wreszcie zagrać główną rolę i to wszystko zrobić genialnie. Dziesięć lat później podobnej sztuki dokona Orson Welles, dla którego zresztą dzieło Chaplina było arcydziełem. Jak już wspomniałem, współpraca reżysera z aktorami nie zawsze wyglądała różowo. Gdy Virginia Cherrill dostała rolę niewidomej kwiaciarki, miała zaledwie 20 lat (19 mniej niż Chaplin) i był to jej aktorski debiut. Reprymendy pod jej adresem ze strony reżysera nie należały do rzadkości. Chaplin jako perfekcjonista nie uznawał nawet najdrobniejszych niedociągnięć czy pomyłek. Wreszcie postanowił zwolnić Cherrill i zatrudnić sprawdzoną już Georgię Hale, która partnerowała mu w "Gorączce złota". Ostatecznie jednak, głównie ze względów finansowych, Cherrill została zatrudniona z powrotem. Miały miejsce inne roszady personalne: w połowie filmu Chaplin zwolnił dotychczasowego odtwórcę roli milionera (jego nazwisko nie zachowało się), po czym zaangażował Harry'ego Myersa. Ten spisał się wyśmienicie, co możemy podziwiać przez większą część filmu. "Światła wielkiego miasta" trwają niewiele ponad 80 minut, podczas których odwrócenie wzroku choćby na chwilę jest praktycznie niemożliwe. Akcja dzieje się przez cały czas, nie ma zbędnych ujęć, jedną scenę Chaplin nawet wyciął, uznawszy, że zakłóci ona ciągłość akcji. Rezultat jest oszałamiający: dwie skrajnie różne historie przeplatają się tworząc zwartą logiczną całość (o co tak trudno we współczesnych produkcjach). Wątek miłosny został przyjęty niezwykle entuzjastycznie przez publikę, która równocześnie kiwała ze zrozumieniem głową na postawę milionera, który pomaga biednym tylko wtedy, gdy jest pijany. Takie postawy ludzi bogatych, szczególnie po krachu na Wall Street w 1929 r., bolały podwójnie. Obie wspomniane już historie chyba każdy zna. Włóczęga najpierw poznaje ubogą niewidomą kwiaciarkę, która bierze go za milionera, potem zaś ratuje życie prawdziwemu milionerowi. Ten z wdzięczności zaprasza go do siebie ofiarując gościnę. Korzystając z jego pomocy Charlie odwiedza dziewczynę, robi dla niej zakupy, spędza z nią czas. Ta sielska sytuacja nie trwa wiecznie, gdy okazuje się, że na trzeźwo milioner w ogóle nie pamięta swojego niedawnego wybawcy. Charlie nie poddaje się. Znajduje pracę, a gdy ją traci, ima się różnych zajęć, byle by pomóc dziewczynie. Tymczasem jej sytuacja staje się patowa, gdy dostaje wezwanie do zapłaty zaległego komornego. Ponieważ wysokość tej sumy przekracza możliwości finansowe biednej kwiaciarki, a tym bardziej - Charliego, nie pozostaje nic, tylko udać się do milionera. Jego pomoc staje się niezbędna tym bardziej, że do miasta przybywa wiedeński lekarz przywracający wzrok niewidomym, ale operacja również sporo kosztuje. Główny bohater niezwłocznie udaje się do znajomego bogacza z wizytą, ale... I tu przerwę, bowiem tę scenę najlepiej jest obejrzeć samemu. "Światła wielkiego miasta" należy rozważać nie tylko w kategoriach świetnej komedii, ale przede wszystkim dzieła symbolicznego, zadającego pytanie o sens ludzkiego życia. Okazuje się, że włóczęga, który nie ma nic, bardziej cieszy się życiem niż człowiek, który teoretycznie posiada wszystko. Milioner nie stroni jednak od alkoholu i to w głównej mierze przyczynia się do jego zakrzywionego spojrzenia na świat. Co jakiś czas miewa stany depresyjne, które owocują próbami samobójczymi. W jednej ze scen bez chwili zawahania wyrzuca oprawione w ramkę zdjęcie żony, po czym sięga po whisky. Innym symbolem jest postawa Charliego wobec ukochanej. Od samego początku główny bohater wykazuje niespotykany wręcz altruizm - kupuje od dziewczyny kwiatek, choć w kieszeni ma ostatnie centy. Potem, korzystając z pomocy bogatego znajomego, wspomaga ją finansowo. Robi to w sposób naturalny. Automatyzm jego działań sprawia, że poddajemy w wątpliwość fakt niemal oczywisty - człowiek powinien zadbać przede wszystkim o siebie. Tymczasem Charlie przedkłada los niewidomej kwiaciarki ponad swoje życie. Idealny wzór miłości i poświęcenia - to cechuje bohatera chaplinowskiego. I jeszcze o jednym symbolu. Zakończenie "Świateł wielkiego miasta", które osobiście uważam za jedno z najpiękniejszych w historii kina, dostarcza nam ukrytą aluzję. Gdy główny bohater pyta ukochaną, czy już widzi, a ta odpowiada: "Yes, I can see now". Tak naprawdę możemy to rozumieć w dwojaki sposób: dziewczyna widzi, gdyż odzyskała wzrok; ale również rozumie, kto był jej wybawcą ("see" to po angielsku także "rozumieć"). Po chwili przyciska dłoń Charliego do piersi. Film ten spełnia niemal wszystkie wymogi światowej kinematografii: doskonała gra aktorska, perfekcyjnie dopracowany scenariusz, wspaniała muzyka, bez której poszczególne sceny nie zapadałyby tak głęboko w pamięć. Dlaczego więc "Światła wielkiego miasta" kompletnie pominięto przy oscarowych nominacjach? Odpowiedź wydaje się prosta: w ciągu zaledwie kilku lat od "Śpiewaka jazzbandu" filmy nieme uznano za przestarzałe i, co za tym idzie, gorsze. Chaplin nigdy zresztą nie miał szczęścia do nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. Przypomnijmy, że jedynego Oskara, i to Honorowego, najsłynniejszy włóczęga świata otrzymał dopiero w 1972 roku. Pomijając jednak oscarowe statystyki, "Światła wielkiego miasta" to dzieło ponadczasowe, które warto, a nawet powinno się zobaczyć i przeżyć. Jeden z ostatnich filmów niemych jest jednocześnie jednym z najwybitniejszych. Gorąco go polecam i zapraszam do obejrzenia.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Charlie Chaplin przebył długą drogę od nikomu nieznanego, nie śmierdzącego groszem imigranta do jednego z... czytaj więcej
Wszelkie zmiany, jakie zachodzą w kinie, mają zazwyczaj wpływ na całą późniejszą kinematografię.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones