Recenzja serialu

Klondike (2014)
Simon Cellan Jones
Richard Madden
Augustus Prew

Cena marzeń

Rozpisana na trzy półtoragodzinne części opowieść jest poważnym ciosem dla produkcji kinowych i kolejnym dowodem na to, że seriale telewizyjne mogą zaoferować widzom więcej niż ich
W świecie seriali fabularnych pojawił się nowy gracz. Kanał Discovery nie zmarnował okazji i przygotował dla widzów prawdziwą ucztę w postaci "Klondike".

Tytuł odnosi się do nazwy rzeki w Jukonie, nad którą pod koniec XIX wieku doszło do wybuchu jednej z najsłynniejszych gorączek złota. Odkrycie drogocennych złóż stało się inspiracją dla twórczości tak ważnych dla kultury osób, jak: Jack London ("Bellew-Zawierucha"), Juliusz Verne ("Wulkan złota"), Charles Chaplin ("Gorączka złota") czy Walt Disney (Sknerus McKwacz pierwszy milion zarobił właśnie dzięki złotu z Klondike). Twórcy serialu musieli się więc zmierzyć z mitem doskonale zakonserwowanym w świadomości masowego odbiorcy. Podjęli ryzyko bez brawury, wykorzystali solidny materiał wyjściowy w postaci książki Charlotte Gray "Gold Diggers: Striking It Rich in the Klondike" i dokładnie przemyśleli, co i jak chcą opowiedzieć. W rezultacie otrzymaliśmy fascynującą, uniwersalną opowieść o ludzkich marzeniach, osadzoną w pięknych i okrutnych zarazem krajobrazach prowincji Jukon w Kanadzie.



Głównym bohaterem serialu jest Bill Haskell, który porzuca pielesze cywilizacji, by wraz ze swoim najlepszym przyjacielem szukać szczęścia w dzikich ostępach Ameryki. Obaj – z pustymi kieszeniami i głowami pełnymi marzeń – wyruszają na przygodę, by już wkrótce na własnej skórze poznać cenę, jaką trzeba za nie zapłacić.

"Klondike" jest przede wszystkim opowieścią o tych wszystkich niespokojnych duszach, które pragną w życiu czegoś więcej. Czasami ich motywacją jest zwykła żądza pieniądza, czasami uciekają przed anonimowością i brakiem perspektyw, czasami – tak jak Billa – prowadzi ich naiwność i lojalność. Dobro i zło, szczęście, spryt, wiara. Wszystko to miesza się z błotem, znojem, śmiercią i cynizmem, spłukuje z człowieka maski, by stanął nagi, taki, jaki jest, w pełnej chwale swoich zalet i wad.

Rozpisana na trzy półtoragodzinne części opowieść (w Polsce serial będzie prezentowany w sześciu 45-minutowych odcinkach) jest poważnym ciosem dla produkcji kinowych i kolejnym dowodem na to, że seriale telewizyjne mogą zaoferować widzom więcej niż ich wielkoekranowy konkurent. "Klondike" zrealizowany został bowiem jak film kinowy. Pełno jest w nim zarówno imponujących plenerów, widowiskowych scen akcji, jak i dramatów, wielkich i małych. Pod względem fabuły serial nie jest produkcją przełomową, bazuje na prostym schemacie z archetypicznymi postaciami: szlachetny młodzieniec, który opiera się deprawacji "dziczy", mądry ksiądz, bezwzględny kapitalista, twarda kobieta, nawrócona grzesznica, padlinożerca, poczciwy prostaczek i ludzki wrak. W kinie, gdzie historia musiałby zostać zamknięta w dwóch godzinach, opowieść z takim zestawem bohaterów wydałaby się zbyt schematyczna, za bardzo uproszczona. W "Klondike" sprawdza się, ponieważ twórcy mogli poświęcić czas na budowanie relacji, na odsłanianie kolejnych warstw portretów psychologicznych. Dzięki temu całość jest "mięsista", przykuwa uwagę, a za sprawą swej uniwersalności jest też czytelna i interesująca dla większości widzów.



Współudział w sukcesie serialu mają też aktorzy, którzy zostali bardzo dobrze dobrani do swoich ról. Fani Króla Północy z "Gry o tron" z całą pewnością będą zadowoleni z kreacji Richarda Maddena. Tim Roth świetnie sprawdza się w roli złoczyńcy, a Abbie Cornish z finezją oddaje charakter Belindy, kobiety o czystym sercu i twardej jak stal woli.

Na odrębną pochwałę zasługuje praca operatora Mike'a Eleya. Jego zdjęcia warte są podziwiania na wielkim ekranie. Jednocześnie stanowią one najlepsze uzasadnienie dla pojawienia się "Klondike" w ramówce Discovery. W końcu kanał ten powstał, by przybliżyć widzom świat, w jakim żyjemy. Zdjęcia Eleya są zachwycającą kroniką majestatu Ziemi i ludzkich zmagań z przyrodą, własnymi słabościami i innymi ludźmi.

"Klondike" to propozycja dla tych wszystkich, którzy szukają solidnej, dobrze przygotowanej fabuły z barwnymi i interesującymi bohaterami. Simon Cellan Jones, reżyser całości, zdecydowanie ma powody do dumy.
1 10
Moja ocena serialu:
7
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?