Recenzja filmu

Resident Evil: Retrybucja (2012)
Paul W.S. Anderson
Milla Jovovich
Sienna Guillory

Do pięciu razy sztuka?

Niejedną osobę mającą styczność z serią gier "Resident Evil" od czasów kochanego szaraczka, tj. PSXa, aż wzdryga na samą myśl o kolejnych coraz mniej udanych "adaptacjach" owej franczyzy
Niejedną osobę mającą styczność z serią gier "Resident Evil" od czasów kochanego szaraczka, tj. PSXa, aż wzdryga na samą myśl o kolejnych coraz mniej udanych "adaptacjach" owej franczyzy dokonanych przez Paula W.S. Andersona. O ile pierwsza kinowa odsłona, pomimo małego powinowactwa z grami, oferowała przynajmniej gęsty klimat i parę zapadających w pamięć scen (komnata z laserem tnącym wszystko na swojej drodze), popartych niestety wieloma ogranymi motywami, tak kolejne części coraz bardziej mijały się z wirtualnymi pierwowzorami. Upadek serii filmowej można spokojnie datować na moment, w którym główna bohaterka Alice (dziarsko odtwarzana przez lubą Andersona, czyli Millę Jovovich) otrzymała nadludzkie moce, czyniąc spustoszenie w szeregach wroga z zadziwiającą swobodą, biorąc również "na buty" samego Nemesisa (ponad dwumetrowego, zwalistego i cuchnącego "Pana")...Wspomniany zabieg, wraz z rosnącym kiczem wyciekającym z kolejnych filmowych odsłon "RE", przyczynił się do coraz niższego poziomu serii. Tym razem Paul W.S. Anderson, maczający co prawda paluchy w każdej części, niemniej stojący za kamerą tylko w udanej "jedynce" i tandetnej "czwórce", postanowił z przytupem wejść po raz kolejny do tej samej rzeki...o zgrozo dla nieświadomego swej nadchodzącej katorgi widza.

Po raz kolejny szukająca guza korporacja "Umbrella" pojmała nieszczęsną Alice (Milla Jovovich), poddając ją kolejnym bezlitosnym testom. Tym razem jednak po stronie uciśnionej opowiada się sam, fanfary, Albert Wesker, którego wspomniana Alice stłukła na kwaśne jabłko w poprzedniej części. Okazuje się bowiem, iż świat stoi w obliczu nieuchronnej zagłady spowodowanej knowaniami "Umbrelli" obejmującej sprzedaż śmiercionośnego wirusa zamieniającego ludzi w zombie wszystkim większym mocarstwom. Alice, wraz z pomocą starej brygady, zmuszona jest uciec z podwodnego kompleksu w którym jest przetrzymywana i zapobiec dalszemu rozprzestrzenianiu się epidemii...

Pierwszy kwadrans z "Resident Evil: Retrybucją" jest niczym złudna nadzieja i mamiąca zmysły fatamorgana. Efektowny początek, będący puszczoną "od tyłu" spektakularną sekwencją wymiany ognia pomiędzy znajdującą się na tankowcu Alice a chmarami wrogami nań nacierającymi, wygląda nader obiecująco. Leniwie spadające na pokład łuski i kule ładujące się z powrotem do komory wyglądają naprawdę fachowo. Wspomniana sekwencja kończy się wraz z pojawiającymi się na ekranie napisami początkowymi, by przejść w krótkie przypomnienie fabuły (khem...) poprzedników. Następnie akcja zostaje umieszczona w miasteczku przeżywającym typowy dzień pracy. Szybkie śniadanko, przygotowanie kanapek do szkoły dla pociechy i zdawkowa wymiana zdań udanie budują klimat pozornej idylli, szybko ustępującej miejsce...Cóż, by uniknąć zbędnego spoilerowania, nadmienię tylko, iż dalsze sceny naprawdę skutecznie trzymają w napięciu. Tak mija pierwszy kwadrans seansu, po którym ulatuje niemalże wszystko, co mogłoby składać się na udaną produkcję. Zostaje zaledwie...

Primo, szczątkowa fabuła, która nijak nie rozwija się przez całe 1,5h godziny trwania filmu. Ogółem rzecz biorąc, najnowszy "Resident Evil" to rzecz o tym, jak czmychnąć z uber-tajnej podwodnej bazy z "hukiem" (tak, to zdanko ma celowo dwojakie znaczenie). W sensie samego skryptu, nie dzieje się absolutnie nic, ot, Alice i reszta wesołej gromadki przemierza kolejne słynne miejscówki (Berlin, Moskwa, Tokio...) robiąc rzeź ze stających na ich drodze zombie i innych paskudztw. Jakim zatem cudem fabułą tłumaczy turystyczne wojaże brygady przez znane stolice bez opuszczania bazy? Wyjaśnienie zaproponowane przez scenarzystów jest iście frapujące...

Segundo, przerysowane postacie płaskie jak sam Rów Mariański, z których bije tandetą na kilometr. Dla osób mających styczność z konsolowym odpowiednikiem, sposób odwzorowania Barry'ego, Leona czy Ady Wong to istna potwarz cuchnąca festiwalem kiczu. Leży tu zwłaszcza aktorstwo Bingbing Li wcielającej się w tę ostatnią Panią, recytującej beznamiętnie swe kwestie. Same dialogi między protagonistami pełne są zresztą tragicznych kwestii, stanowiących chyba przypadkowe nawiązanie do konsolowej serii (której to dialogi bynajmniej nie były mocną stroną). Co jednak jest do przełknięcia w elektronicznym uniwersum, na ekranie wypada sztucznie i odpychająco.

W końcu sama konwencja filmu jest nie do przyjęcia. Z jednej strony mamy wydarzenia ukazane "na serio", z dylematami targającymi biedną Alice, z drugiej jednak kicz wypełniający dzieło Andersona skutecznie grzebie jakiekolwiek próby budowania powagi. Poza wspomnianymi wymianami zdań, choćby kostium głównej złej, Jill Valentine, idealnie podkreślający jej smukła sylwetkę, uwypuklający wszelakie walory i mocno wpijający się w [ocenzurowano], przypomina jarmark i niezamierzoną parodię. Do tego bijący dumnie czerwonym światłem skarabeusz umieszczony pomiędzy piersiami – czy naprawdę tak trudno się domyślić jego działania czy może twórcy nowego "Residenta" uważają widzów na ćwierćinteligentów?

Jednym z niewielu atutów "Retrybucji" jest sieczka ukazana na ekranie. Niestety, nawet ten element nie został należycie dopracowany, ponieważ ciekawe sceny typu walka przy pomocy łańcucha czy ujęcia ukazujące łamane kości na modłę prześwietlenia rentgenowskiego (patent znany z "Romeo musi umrzeć") przyćmiewane są przez sztuczność i uderzającą w gałki oczne sterylność generowanych komputerowo efektów oraz "szarpane" sceny starć wręcz (zmiana obiektywu po każdym pojedynczym ciosie burzy widowiskowość potyczek). Jedynie wspomniany początek broni się tak koncepcyjnie, jak i realizatorsko, zaskakując swym rozmachem.

Należy zatem komisyjnie wywołać Paula W.S. Andersona do tablicy niczym niepokornego ucznia i zganić za brak postępu w swym rzemiośle. Praca domowa pozostała nieodrobiona, zeszyt zjadł pies a "Resident Evil: Retrybucja" niezmiennie powtarza błędy swych poprzedników. Nawet postać Alice, rzekomo pozbawiona swych mocy, wyczynia cuda na kiju zawstydzające Sly'a, Arniego i Willisa razem wziętych. Brak logiki w scenariuszu, tragiczne dialogi, wszechobecna tandeta i ledwie poprawne sceny akcji to za mało, by uznać nowego "Residenta" za film udany. "Retrybucja" padła, odwet się nie udał. Zobaczyć pierwsze 15 minut i wyłączyć.

PS: Na błękitnej płytce BR znajdują się komiczne wpadki z planu, których oglądanie daje więcej radości i rozrywki niźli ponad godzinny seans z dziełem Andersona...Bez komentarza.

Ogółem :4+/10

W telegraficznym skrócie: Paul W.S. Anderson po raz kolejny próbuje swoich sił w ekranizacji konsolowej serii "Resident Evil" i po raz kolejny pada pod ciężarem zadania; tragikomiczne aktorstwo, tandetne dialogi i sterylność efektów komputerowych odpychają; świetna sekwencja wprowadzająca to "dobre złego początki", kino poniżej przeciętnej.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jak można było oczekiwać, kwestią czasu okazało się pojawienie w kinach nowej, już piątej części,... czytaj więcej
Jaki cel ma doszukiwanie się jakiegokolwiek sensu w tego typu produkcjach? Nie ma żadnego. To największy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones