Recenzja filmu

Zaginiona dziewczyna (2014)
David Fincher
Ben Affleck
Rosamund Pike

Dopóki śmierć nas nie rozłączy

Najnowszy film Davida Finchera jest doskonałym przykładem na to, że kino ambitne i kino komercyjne nie muszą się wcale wzajemnie wykluczać.
Gdyby bestsellerowa powieść Gillian Flynn, na podstawie której zrealizowano "Zaginioną dziewczynę", została opublikowana pięćdziesiąt lat wcześniej, idealnym kandydatem na stanowisko reżysera jej adaptacji byłby Alfred Hitchcock. Dwie dekady temu w tej roli sprawdziłby się zapewne Roman Polański. Tymczasem tu i teraz trudno oprzeć się wrażeniu, że dzisiaj nikt nie poradziłby sobie z tym zadaniem lepiej od Davida Finchera. Twórcy "Siedem" udało się przenieść na ekran niepokojący klimat pełnej zaskakujących zwrotów akcji historii oraz pokazać wszystkie zawiłości ludzkiej psychiki, które na kartach swojej powieści badała amerykańska pisarka (będąca również autorką scenariusza). Efekt? Trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty wielowarstwowy dreszczowiec, a zarazem najlepsze dzieło mistrza suspensu od czasu "Podziemnego kręgu".



Fabuła filmu przedstawia się następująco: w dniu piątej rocznicy ślubu Nicka (Ben Affleck) i Amy (Rosamund Pike) młoda kobieta znika w tajemniczych okolicznościach. Z uwagi na brak ciała policja rozpoczyna natychmiastowe poszukiwania, w które angażuje się także lokalna społeczność małego miasteczka. Równie szybko cała sprawa staje się sensacją dla mediów, a im dłużej prowadzone śledztwo nie przynosi oczekiwanych rezultatów, tym coraz więcej osób podejrzewa, że to Nick odpowiada za domniemane morderstwo swojej żony.

Po przeczytaniu powyższego opisu nie dajcie się zwieść pozorom - fabuła "Zaginionej dziewczyny" kryje w sobie o wiele więcej atrakcji aniżeli te, które może zaoferować epizod przeciętnego serialu detektywistycznego. W miarę upływu kolejnych dni od zagadkowego zniknięcia Amy, akcja nabiera tempa, a cała sprawa okazuje się dużo bardziej skomplikowana, niż można było przypuszczać na samym początku. Fincher prowadzi dwupoziomową narrację z charakterystyczną dla siebie płynnością. Umiejętnie poruszając się tam i z powrotem, od przeszłości (za sprawą pamiętnika prowadzonego przez Amy) do teraźniejszości, starannie łączy poszczególne elementy historii i co rusz rzuca nowe światło na dotychczasowe wydarzenia. Jednak, pomimo obecności szeregu twistów fabularnych, zarówno on, jak i Gillian Flynn zdają sobie sprawę z tego, że nie są w stanie zaszokować widza na każdym kroku, dlatego pewnych rzeczy pozwalają się jedynie domyślać, by inne utrzymać w tajemnicy do samego końca. Najważniejsi bohaterowie pozostają niejednoznaczni tak długo jak to możliwe i, ujawniając stopniowo swoje mniejsze lub większe sekrety, na przemian zyskują i tracą naszą sympatię. W zasadzie nic tu nie jest tym, czym się na pozór wydaje, a sposób, w jaki twórcy manipulują widzami przez cały czas trwania filmu, zasługuje na owacje na stojąco.



O tym, że najnowsze dzieło Finchera pretenduje do ambitniejszego miana aniżeli jedynie sprawnie zrealizowanego thrillera, decyduje postawa reżysera, którego w pewnym momencie bardziej od tego "kto" oraz "jak" interesuje odpowiedź na pytanie "dlaczego?". Analizując - za pomocą retrospekcji - wzloty i upadki związku dwójki głównych bohaterów, próbuje dociec przyczyn takiego, a nie innego rozwoju wypadków. Do głosu zostaje dopuszczonych obydwoje małżonków i każde z nich opowiada o minionych wydarzeniach z własnej perspektywy. Trudno jednak kogokolwiek nazwać w pełni wiarygodnym narratorem - ich historie pozostają ze sobą w konflikcie, dlatego widz musi sam zadecydować, czyja wersja wydaje się być bliższa prawdy. W swoich najlepszych fragmentach "Zaginiona dziewczyna" funkcjonuje nie tyle jako studium nowoczesnego małżeństwa, co karykatura układu nakazującego mężczyźnie i kobiecie wejść w rolę odpowiednio męża i żony, a które to role nie do końca spełniają ich oczekiwania. Nie można nie zauważyć, że punkt widzenia Finchera jest skrajnie radykalny, lecz jego świadomość cienkiej granicy pomiędzy miłością i nienawiścią, szczęściem i cierpieniem jest boleśnie uderzająca.

Chociaż trudno w to uwierzyć, szczególnie mając na uwadze fakt, że motywem przewodnim filmu jest potencjalne morderstwo, "Zaginiona dziewczyna" to najzabawniejsze dzieło Davida Finchera w całej jego dotychczasowej karierze. Wprawdzie twórcy nie pozwalają nam śmiać się zbyt często, ale gdy już to robią, humor jest ostry jak brzytwa. Kąśliwe kwestie napisane przez Flynn wybrzmiewają na ekranie w całym swym obscenicznym splendorze (propozycja siostry Nicka dotycząca prezentu jaki powinien podarować żonie z okazji drewnianej rocznicy ślubu jest pod tym względem mistrzostwem!), egoistyczne zachowania bohaterów wywołują ironiczne półuśmiechy, a absurd nigdy nie zamienia się w tandetną parodię. Jest tu także najbardziej zjadliwa od czasu "Urodzonych morderców" Olivera Stone'a satyra na współczesne media. Zaskakuje łatwość, z jaką twórcy obnażają ich manipulacyjny i konsumpcyjny charakter, krytycznie odnosząc się do propagowanego przez nie systemu wartości. Dla dziennikarzy ważniejsze od prawdy jest wykorzystanie skandalu. Podatne na oddziaływanie kultury masowej społeczeństwo nie pozostaje im jednak dłużne - żądne sensacji, żywi się ludzkim cierpieniem. Być może "Zaginiona dziewczyna" nie wnosi do tego tematu nic odkrywczego, ale przypomina chociażby o tym, co oznacza dzisiaj w opinii publicznej pojęcie winy.



W porównaniu z wcześniejszymi dokonaniami reżysera, od strony wizualnej jest to zadziwiająco oszczędny obraz. Fincher ani na chwilę nie traci wiary w wydajność wielopłaszczyznowej fabuły, dzięki czemu forma nie dominuje treści, ale służy opowiadanej historii. Nie znajdziecie tu rozbuchanej czołówki na wzór tej z "Dziewczyny z tatuażem", eskalacji przemocy definiującej "Podziemny krąg", a nawet charakterystycznych dla "Azylu" efektownych jazd kamery. W zamian za to "Zaginiona dziewczyna" oferuje surową ścieżkę dźwiękową, która nadaje dreszcz emocji nawet najbardziej łagodnym z pozoru scenom oraz ascetyczne, acz bezbłędne zdjęcia Jeffa Cronenwetha. Nastrojowe kompozycje kadrów stały się już zresztą niejako synonimem dzieł reżysera. Tym razem twórca "Gry" przygląda się zgniliźnie moralnej z bezpiecznych zakątków sennego miasteczka w Missouri, doskonale uchwyconego w obiektywie operatora za pośrednictwem ujęć na przystrzyżone trawniki i puste witryny sklepowe. Jeżeli przeraża was perspektywa przesadnie stonowanej wizji rzeczywistości, możecie spać spokojnie - Fincher ostatecznie daje upust swoim wstydliwym fascynacjom w jednej, ale za to fenomenalnie zainscenizowanej i wyjątkowo drastycznej sekwencji.

Na sukces "Zaginionej dziewczyny" złożyły się też zaskakująco trafne decyzje castingowe. Największe obawy budził występ znanego ze swojej powściągliwości ekranowej Bena Afflecka, ale co ciekawe, tym razem ta powściągliwość służy mu nadspodziewanie dobrze. Aktor idealnie wygrywa sprzeczności określające jego bohatera. Patrząc na kamienną twarz Nicka, nigdy nie będziesz miał pewności co do tego, czy masz przed sobą nieszczęśliwego małżonka czy może zimnokrwistego mordercę. Postać ta budzi na tyle skrajne emocje, że łatwo ją znienawidzić, ale przez większość czasu jest to sympatyczny facet, którego po prostu "chce się lubić". Mimo że Affleck gra tu prawdopodobnie rolę życia, gwiazdą filmu jest tytułowa dziewczyna, czyli Rosamund Pike (wróżę nominację do Oscara). Piękna blondynka o lodowatym spojrzeniu i zmysłowym głosie tworzy przejmującą kreację, którą zapamiętasz na długo po zakończeniu seansu. Pike mierzy się z tą wymagającą rolą z godnym podziwu opanowaniem i po raz pierwszy objawia światu pełnię swych aktorskich możliwości. Drugoplanowe wsparcie dla ekranowej pary jest stosunkowo dobre. Neil Patrick Harris świetnie sprawdza się w roli irytującego eks-narzeczonego Amy, Carrie Coon jako siostra bliźniaczka Nicka wprowadza do filmu wisielczy humor, a grany przez Tylera Perry'ego adwokat budzi niewymuszoną sympatię. Aha, jest jeszcze boskie ciało Emily Ratajkowski oraz parodia Nancy Grace w wykonaniu Missi Pyle.



Najnowszy film Davida Finchera jest doskonałym przykładem na to, że kino ambitne i kino komercyjne nie muszą się wcale wzajemnie wykluczać. Nawet w Hollywood. "Zaginiona dziewczyna" łączy w sobie cechy obydwu, a mimo to daleko jej do tandetnego popisu kunsztu reżyserskiego, artystycznej zadumy, a tym bardziej wybuchowego bałaganu. Jest to po prostu opowiedziana z gracją i pewnością siebie historia, która zapewnia pokłady inteligentnej rozrywki na wysokim poziomie. Fincher zgrabnie porusza się po gatunkowych obrzeżach, lawirując między kryminałem, melodramatem a czarną komedią. Misternie uknuta intryga z czasem ustępuje miejsca słodko-gorzkiemu portretowi relacji międzyludzkich. Mimo to film nie traci tempa nawet na chwilę, konsekwentnie zmierzając ku hipnotyzującemu finałowi, który pozostawi widzów oszołomionych na długo po opuszczeniu sali kinowej. Ostatecznie "Zaginiona dziewczyna" dostarcza jednak więcej pytań niż odpowiedzi, zmuszając tym samym do refleksji i stając się potencjalnym tematem długich dyskusji. Tak, to jeden z tych filmów, do którego chce się wracać niejednokrotnie, i o którym można rozmawiać godzinami. Trudno chyba o lepszą rekomendację dla naszpikowanego nieoczekiwanymi zwrotami akcji dwuipółgodzinnego thrillera.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
By w pośredni sposób wyrazić istotę nowego dzieła Davida Finchera, trzeba przywołać inny film. W mniej... czytaj więcej
"Gdzie diabeł nie może…"? Moralna ambiwalencja bohaterów "Zaginionej dziewczyny" nie pozwala bez... czytaj więcej
Po pierwszych zapowiedziach spodziewałem się zupełnie innego filmu. Widząc te wszystkie sceny w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones