Recenzja filmu

Dzieciństwo wodza (2015)
Brady Corbet
Tom Sweet
Robert Pattinson

Dziecinna Europa

Choć obraz przypomina urywki czarno-białej kroniki filmowej, widz nie dostaje nawet szansy pobłażliwie pokiwać głową nad znanymi mu z lekcji historii zdarzeniami. Całość zmontowana jest jak sceny
Filmowe ujęcia zakończenia wojny oscylują wokół dwóch klisz – albo entuzjastycznego przyjęcia przez tłum wiadomości o zwycięstwie, albo minorowe pozy wyrażające porażkę, zmęczenie i rezygnację. Mając te dwa obrazki w głowie pierwsze sceny "Dzieciństwa wodza" ogląda się z niemym podziwem dla świeżości pomysłu debiutanta na reżyserskim fotelu. W telegraficznym skrócie zostają nam przedstawione ostatnie walki, kapitulacje, powrót przywódców do swych krajów, uściski dłoni polityków.... Choć obraz przypomina urywki czarno-białej kroniki filmowej, widz nie dostaje nawet szansy pobłażliwie pokiwać głową nad znanymi mu z lekcji historii zdarzeniami. Całość zmontowana jest jak sceny pościgu filmu sensacyjnego, których dynamikę podkręca maksymalnie niepokojąca muzyka, będąca jakby remiksem marszu wojskowego z "Zimą" Vivaldiego. Choć dalsza część akcji toczy się na uśpionej prowincji, ten audiowizualny błyskotliwy prolog okaże się niemożliwy do wyrzucenia z głowy i będzie rzucał cień na każdą kolejną scenę z życia rodzinnego. 

   

Jest rok 1918, do rezydencji pod Paryżem przybywa amerykański dyplomata z żoną i synem, aby wziąć udział w pracach nad traktatem wersalskim, który przesądzi o nowym kształcie powojennej Europy i reszty świata. Podczas gdy ojciec angażuje się w projekt na rzecz pokoju, w głowie Prescotta – ślicznego niczym z obrazu van Dycka – chłopca rozgrywa się piekło. Na razie informuje nas o tym jedynie tytuł pierwszego rozdziału, ale wkrótce poznamy kolejne kręgi. Przestrzeń okazałego, ale zniszczonego wojną, zaniedbanego dworku doskonale obrazuje polityczno-społeczne nastroje – stary porządek odszedł na zawsze, ale nowy jeszcze się nie narodził. To doskonały teren na wojnę podjazdową, którą po części z rozmysłem, po części improwizując funduje młodzieniec całej rodzinie. Inteligentny chłopiec wyczuwa każdą słabość domowników i bezbłędnie potrafi ich sprowokować, nawet pokorne gesty są rodzajem perwersyjnej gry. Prescotta wydają się nie interesować chwilowe zwycięstwa ani podporządkowanie sobie ludzi, by spełniali jego zachcianki. Interesuje go tylko wielki projekt – doprowadzenia wszystkich do granic wytrzymałości. Pytanie "dlaczego?" jest tu równie sensowne, jak zastanawianie się, dlaczego wilk zjada owce, zamiast wspólnie z nimi żywić się trawą. Nie bez powodu części filmu nazwane są "histeriami": cały czas jesteśmy blisko bohatera, ale mamy niewielkie pojęcie o tym, co dzieje się w jego umyśle, widzimy jedynie, jak Prescott stopniowo łamie domowe tabu, gwałtem zdobywając kolejne przyczółki w walce o władzę. Brady Corbet często ucieka się do opowiadania dźwiękiem tam, gdzie obraz i słowo wydają się bezsilne –  krzyki i obsesyjnie powtarzane frazy przerywające nagle ciszę działają podobnie jak psychodeliczne wiolonczele Scotta Walkera. Chłopiec rozsmakowuje się w coraz dosadniejszych formach agresji, a wszelkie próby jej ukrócenia kończą się porażką. 

   

Historia dorastania Prescotta jest nie tyle quasi-biografią modelowego przywódcy, co wyobrażeniem o narodzinach totalitaryzmu XX wieku – fikcyjnym, ale złożonym z doskonale znanych elementów. Nie chodzi tylko o to, że wokół dorosłego bohatera piętrzą się symbole – flagi, przynoszące na myśl swastykę, mundury jakby zdjęte z żołnierzy Armii Czerwonej czy fakt, że jego fryzura kojarzy się z wizerunkiem Mussoliniego. W rodzinnych relacjach odnaleźć można wiele analogii do ugodowej polityki aliantów wobec państw Osi po I wojnie światowej. Rodzice chłopca są bardzo zasadniczy, ale nie potrafią w żaden racjonalny sposób wyegzekwować poszanowania niepisanych praw – ich reakcje zawsze są zbyt gwałtowne i niekonsekwentne, przychodzą spóźnione, po czasie opieszałości i lekceważenia. Oboje tylko udają, że próbują dyscyplinować syna – w rzeczywistości jedynie werbalizują swoje żądania, w duchu karmiąc się nadzieją na samoczynne rozwiązaniu problemu. Prescott – przeciwnie – cały czas działa i nigdy nie tłumaczy się ze swojego zachowania, a jak wiadomo – na polityce pobłażania, wygodnych niedomówień i szlachetnych gestów, maskujących strach, zawsze lepiej wychodzi ten, kto nie ma skrupułów. Nie przypadkiem w kulminacyjnej, najbardziej przejmującej scenie filmu, po której czeka nas już tylko ponury epilog, Prescott krzyczy raz za razem: "I don’t believe in prayer anymore!". 



"Dzieciństwo wodza" podziela wady alegorycznych obrazów – nie wystrzega się uproszczeń, sztucznie zaaranżowanych wydarzeń czy zbyt czytelnych metafor. Dynamiczny epilog, rymujący się z pierwszymi quasi-kronikarskimi sekwencjami filmu jest jak rozwiązanie zagadki, nad którą widz bezskutecznie dotąd się pochylał. Corbet, stawiając na efekt, jest nieugięty i błyskotliwy jak młody Prescott – u innego reżysera ogrom odniesień do historii kina, wśród których skutecznie szukać można Dreyera, Bergmana, Bressona, Pialata, Olmiego i Kubricka, skończyłby się intertekstualnym przedawkowaniem. Jednak Corbeta ratuje formalno-intelektualna dyscyplina i dużo większe zaufanie do audiowizji niż fabularnych rozwiązań. Debiutant podobnie jak jeden z jego mistrzów w "Białej wstążce" szuka odpowiedzi na pytanie o dwudziestowieczne źródła zła. Jednak podczas gdy Haneke zuchwale odmalowuje szczegółową socjologiczną panoramę, fingując niewiedzę, wysuwa ryzykowne tezy, Brytyjczyk komponuje swój film jak lekką suitę. W jego wizji, będącej bardziej przeczuciem niż diagnozą mniej jest kulturocentrycznej naiwności i więcej uznania dla dziecka, które nie jest tylko wytworem rodziców, ale autonomiczną jednostką, mającą większy wpływ na otoczenie, niż się na ogół wydaje. Inaczej niż u Hanekego – zło u Corbeta wydaje się odwieczne i pierwotne, a jednocześnie bardziej banalne i użyteczne. Przyczyny historycznej tragedii nie leżą tylko po stronie agresora: jego umysł bywa nieprzenikniony – zdaje się mówić reżyser – ale błędy oponentów zawsze są zaskakująco powtarzalne i tak samo długo i starannie wypierane. 
1 10
Moja ocena:
7
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones