Recenzja filmu

Więzy krwi (2013)
Guillaume Canet
Clive Owen
Billy Crudup

Na bakier z prawem (krwi)...

"Więzy krwi" to nad wyraz udany krok Guillaume'a Caneta w stronę Hollywood; (...) Francuz stworzył film gangsterski oparty na charakterystycznym klimacie lat 70. oraz na dobrze zarysowanych
Niejaki Guillaume Canet jest zdecydowanie bardziej rozchwytywanym aktorem niźli reżyserem. Zaledwie parę stworzonych produkcji nie przeszkodziło jednak Francuzowi spróbować sił na poletku na poły amerykańskim, z hollywoodzkimi aktorami w obsadzie. Scenariusz obrazu "Więzy krwi" oparty na powieści o tym samym tytule opisuje historię rozgrywającą się w niesamowicie klimatycznych latach 70. w niesławnej nowojorskiej dzielnicy Brooklyn. Charakterystyczne fury spalające benzynę na potęgę, czarne skóry uzupełniane przez obowiązkowe przeciwsłoneczne okulary i wąsiska/PeKaeSy oraz mafijne porachunki w tle - czy film osadzony w tak magnetyzujących realiach można doszczętnie zepsuć? Ja już odpowiedź na to pytanie znam; zainteresowanych zapraszam do dalszego zagłębienia się w recenzję...


Chris (Clive Owen) i Frank (Billy Crudup) to dwaj bracia stojący po przeciwnych stronach barykady. Ten pierwszy jest niereformowalnym przestępcą, dla którego więzienie to drugi dom. Frank zaś to przykładny stróż prawa, który jednak ma i swoje przewinienia na sumieniu... Po długiej odsiadce, Chris wychodzi w końcu na upragnioną wolność. Dzięki uprzejmości brata, ma gdzie się podziać do czasu znalezienia odpowiedniej pracy. Niestety, Chris, nieprzyzwyczajony do ciężkiej harówki za marne grosze, w końcu wraca do starych nawyków... By spłacić zaległe alimenty na rzecz byłej żony Monici (Marion Cotillard) oraz by zapewnić godne życie świeżo poślubionej Natalie (Mila Kunis), mężczyzna zmuszony jest przyjąć parę zleceń od "znajomych z branży". W końcu dochodzi do nieuniknionego spotkania między Chrisem i Frankiem podczas jednej z akcji. Czy zwycięży braterska miłość, czy jednak moralność weźmie górę nad rodzinnymi konotacjami?


"Więzy krwi" to kino oparte na charakterystycznym klimacie lat 70. oraz na dobrze zarysowanych postaciach, pozbawione jednak wyraźnego sensacyjnego pazura. Co więcej, dynamiczniejszych scen jest w recenzowanym filmie jak na lekarstwo, co jednak pozwala jeszcze bardziej skupić się na dobrze rozpisanej historii. Patenty stanowiące podwaliny fabuły są starsze niż dinozaury - ot, dwóch braci; gliniarz-służbista i ciężki recydywista; jeden z grzeszkami przeszłości na sumieniu, drugi z solenną obietnicą poprawy po wyjściu z "mamra"; ścieżki odmiennego rodzeństwa szybko jednak przecinają się w brutalny, podkreślany wystrzałami z broni palnej, sposób... Co ciekawe, głównym bohaterem opowieści wyraźnie uczyniono Chrisa, zostawiając poczciwego Franka niejako w cieniu starszego brata. To właśnie perypetie byłego skazańca stanowią najmocniejszy filar "Więzów krwi", ukazując, jak ciężkie może być obranie drogi uczciwości i prawości. Chris, postawiony przed dylematem "praca na pełen etat za grosze czy parę trupów za pokaźny plik banknotów" nie waha się zbyt długo, szybko staczając się w kryminalną otchłań...


Kontrast pomiędzy braćmi jest o tyle ciekawy, że Frank bynajmniej nie jest krystalicznie czysty, o czym widz szybko ma okazję się przekonać. Czy to dzięki obecnym wydarzeniom obrazującym drugą naturę policjanta czy dzięki retrospekcjom ukazującym kontrowersyjną decyzję mężczyzny podjętą za młodu, postać zaniedbywanego przez ojca gliniarza zyskuje drugie dno. Wspomniany senior rodu zaś, Leon (James Caan), powoli wraca do zdrowia po poważnym zabiegu, starając się pogodzić zwaśnionych braci. W tym momencie gratulację należą się Caanowi który, dobijając już niemalże do trzeciego ćwierćwiecza (74 lata!), wciąż wyraźnie zaznacza się w filmie, pomimo roli zaledwie epizodycznej. Jako rządzący twardą ręką ojciec w typowy dla siebie sposób przywołuje rodzeństwo do porządku, nie przebierając w "podwórkowej łacinie". Urok jego postaci tkwi jednak w tym, że na stare lata zgorzkniały mężczyzna uczy się w końcu wyrażać głęboko skrywane emocje. Cóż, lepiej późno niż wcale...


Najmocniejsze punkty "Więzów krwi" to wspomniana mięsista fabuła oraz niezrównany klimat lat 70. Dużą rolę w budowaniu atmosfery ery disco odgrywa rewelacyjnie dobrana muzyka, poczynając od świetnego "New York Groove" lecącego na wstępie, przez wkomponowane w tło "Sugar Baby Love" od zespołu the Rubetts aż do samego motywu końcowego podkreślającego dramaturgię zdarzeń. Nie do zdarcia są również stroje z epoki, typowe krążowniki szos zapełniające ulice Brooklynu oraz wszechobecne narkotyki i prostytucja. Aż chciałoby się w "Więzach krwi" usłyszeć narrację z offu, tak charakterystyczną dla Scorsese, z drugiej jednak strony film Caneta stara się podążać własną, surowszą ścieżką... i bardzo dobrze.


Guillaume Canet sprawdził się jako reżyser całego przedsięwzięcia bez dwóch zdań. Kadry prezentujące postacie z bliska są niezwykle sugestywne, zaś ujęcia ukazujące zdarzenia w czterech ścianach podkreślają ciasnotę miejscówek. Co więcej, pomimo wspomnianej statyczności produkcji film ma parę sekwencji typowych dla kina akcji. Pierwsza strzelanina (czy też raczej egzekucja...) w barze oferuje kamerę śledzącą poczynania bohatera zza pleców, nierzadko serwując dłuższe, niczym nieprzerywane ujęcia. Inna sprawa, że końcowa sekwencja pościgu, szumnie nazywana przez niektórych recenzentów "wisienką na torcie" filmu, cierpi na brak dynamiki. Niemniej, pomimo pewnej anemiczności pogoni broni się ona dobrymi kadrami (kamera przyczepiona do lusterka/maski wozu) oraz ładnym wchodzeniem siermiężnych aut w kontrolowane poślizgi (zakręty brane pod kątem 90 stopni). Za klejnot koronny scen akcji w "Więzach krwi" można by natomiast uznać kopię schematu znanego z "Gorączki", tj. ostrzeliwanie się rabusiów i policjantów pomiędzy blokującymi drogę samochodami. Może i motyw wyświechtany, ale wciąż robiący wrażenie.


"Więzy krwi" to nad wyraz udany krok Guillaume'a Caneta w stronę hollywoodzkiej machiny produkcyjnej. Scenariusz, pomimo braku szczególnej oryginalności, broni się złożonymi postaciami oraz relacjami rodzinnymi pomiędzy bohaterami dramatu. Brak dużej ilości scen akcji zaś rekompensuje ich jakość i sprawna reżyseria. Co więcej, wspominany wielokrotnie klimat lat 70. pewnikiem stanowi wabik na niejednego kinomana łaknącego gangsterskiego kina a la Scorsese. W dodatku to zakończenie przypominające lekko "Życie Carlita"... Jedyne co to film mógłby być nieco krótszy (bez napisów trwa ponad 2 godziny). Mimo wszystko polecam.

W telegraficznym skrócie: udana opowieść o dwóch braciach parających się jakże odmiennymi profesjami; dobrze napisany scenariusz (typowa "obyczajówka") z pełnokrwistymi postaciami i osadzeniem historii w latach 70. daje radę; świetnie dobrana muzyka idealnie dopełnia scenografię i kostiumy; sceny akcji podane z umiarem; ewentualnym minusem może być mocna "statyczność" produkcji i minimalne dłużyzny.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
James Gray, współautor scenariusza, już po raz drugi bierze na tapetę braterskie relacje. Podobnie jak ... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones