Recenzja wyd. DVD filmu

Doom (2005)
Andrzej Bartkowiak
Karl Urban
Dwayne Johnson

Napie***lać

Producentom musiał nie przypaść do gustu koncept kosmicznego portalu, z którego wyłaniają się piekielne demony. Autorzy adaptacji próbowali (bez powodzenia) uderzyć w poważniejsze tony i stąd
Ekranizacje to wybitnie niewdzięczny kawałek chleba. Zwłaszcza gdy na ekrany kin przenosi się gry wideo. Te, w przeciwieństwie do chociażby książek, również są medium wizualnym, więc nie dają tak szerokiego pola do interpretacji, wyobrażeń i domysłów. Świat przedstawiony zostaje odbiorcy ukazany nie tylko słowami, lecz także obrazem, stąd dobrze wiadomo, co i jak ma wyglądać. W takiej sytuacji fanom ciężko jest przyjąć zmiany w stosunku do pierwowzoru, zwłaszcza gdy odstępstwa ewidentnie szkodzą wizerunkowi adaptowanej marki.

     

Dokładnie tak przedstawia się sytuacja w przypadku "Doo-man-gang (2009)Dooma". Producentom musiał nie przypaść do gustu koncept kosmicznego portalu, z którego wyłaniają się piekielne demony. Autorzy adaptacji próbowali (bez powodzenia) uderzyć w poważniejsze tony i stąd pomysł nieudanego eksperymentu, którego ofiary zmieniają się w potwory lub nadludzi, w zależności od tego, czy byli dobrzy, czy źli. Genetycznie definiowalna moralność? Litości, panowie. Zaproponowany przez scenarzystów wtórny i naiwny koncept na pewno stanowi jedną z poważniejszych wad filmu.

Tylko kto śledzi fabułę, kiedy do gry wchodzi drużyna twardzieli z wielkimi spluwami i jeszcze większymi bicepsami? Nasi superelitarni komandosi, dowodzeni przez Dwayne'a Johnsona, dostają zadanie ogarnięcia bajzlu spowodowanego nieudanym eksperymentem, który nomen omen nie powiódł się w placówce badawczej usytuowanej na Marsie.



Widz dostaje wszystkie składniki potrzebne do konkretnej rozpierduchy - spluwy, kosmiczną technologię, potwory - a reżyser jak na złość postanawia zrobić z tego horror. Już marnie oświetlony prolog zwiastuje najbardziej oklepane straszenie, jakie tylko przychodzi do głowy. Andrzej Bartkowiak to nie Ridley Scott i nie potrafi w kreatywny sposób zbudować nastroju grozy. Nasi wielcy twardziele zostają wciśnięci w marne scenariuszowe klisze, które każą im zachowywać się jak banda gamoni i nie pozwalają zrobić użytku z wielkich spluw, z którymi przecież się nie rozstają. Pierwsza połowa filmu to wyjątkowo irytująca gra wstępna zbudowana niczym przeciętny odcinek "Scooby-doo" i dowodząca, że sformułowanie "rozdzielmy się" powinno zostać dożywotnio zabronione.

Jednakże jak mówi przysłowie: im dalej w las, tym lepsza impreza. Gdy już zostanie rozwiązana dość idiotyczna tajemnica nieudanego eksperymentu (którą bezczelnie zaspojlerowałem na samym początku recenzji) i skończą się opory przed pociąganiem za spust, wtedy ten marny horror w końcu zmienia się w porządnego akcyjniaka. Lepiej późno niż wcale.



O dziwo nawet na niespodziewany zwrot akcji można liczyć. Oczywiście swoistym wyróżnikiem staje się kapitalna sekwencja z perspektywy pierwszoosobowej, która nawet po latach robi wielkie wrażenie swoją dynamiką i odpowiednio użytymi efektami komputerowymi. Osobiście jednak uważam, że za przysłowiową "wisienkę na torcie" służy sam finałowy pojedynek, walka wręcz pomiędzy Karlem Urbanem a Dwayne'em Johnsonem. Późniejszy dorobek tych aktorów sprawił, że współcześnie są oni o wiele bardziej ikoniczni niż w momencie premiery "Dooma", stąd oglądanie ich w bezpośrednim starciu sprawia jeszcze większą przyjemność. Tym bardziej, że mordobicie to żywioł Andrzeja Bartkowiaka. Nasz polski reżyser mistrzem kina może nie jest, ale starcia wręcz zawsze wychodzą mu rewelacyjnie i ten film całkowicie to potwierdza.

Również upływ czasu działa na korzyść recenzowanego obrazu. Jeszcze dekadę temu kino akcji było pod silnym wpływem "Matrixa" i grupa twardzieli stanowiła relikt przeszłości lub kiepskie kino klasy B pokroju "Duchów Marsa". Obecnie wraz ze wzrostem nostalgii wobec lat 90. "Doom" wiele zyskuje, gdyż mimo innowacyjnej sekwencji pierwszoosobowej jest to prymitywny jak na swoją datę premiery film, który bardziej pasuje do czasów "Predatora", "Człowieka demolki" czy "Obcych: Decydującego starcia".



Przy całej swojej toporności "Doom" na pewno posiada wiele wad i nieprzyzwoicie długo się rozkręca, więc zapewne każdy widz trochę pocierpi podczas seansu. Jednakże wszystkim, którzy lubią wyżej wymienione klasyki, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że warto się przemęczyć. Może to i kiepska adaptacja gry, właściwie co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Aczkolwiek z drugiej strony finał "Dooma" jest jednym z najbardziej przeniszczycielskich, przemocarnych i przeepickich doświadczeń w gatunku kina akcji science fiction. BANG.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Do kina wybrałem się z ochotą. Co mi tam! A może film jest dobry? Po filmowej ekranizacji "Dooma" nie... czytaj więcej
Kiedy w telewizji zobaczyłem zapowiedź "Dooma", filmu na podstawie gry komputerowej, nawet nie myślałem o... czytaj więcej
Filmowe adaptacje gier wideo mają to do siebie, że w większości przypadków nie są one najwyższych lotów.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones