Recenzja wyd. DVD filmu

Inland Empire (2006)
David Lynch
Laura Dern
Jeremy Irons

Nikki w upiornej krainie czarów

David Lynch powrócił po dłuższej przerwie z nowym obrazem pełnometrażowym. Jednak ta przerwa nie wpłynęła za bardzo na kontrowersyjnego reżysera, ponieważ twórca "Mulholland Drive" nadal jest w
David Lynch powrócił po dłuższej przerwie z nowym obrazem pełnometrażowym. Jednak ta przerwa nie wpłynęła za bardzo na kontrowersyjnego reżysera, ponieważ twórca "Mulholland Drive" nadal jest w świetnej formie. Lynch w "Inland Empire" odsłania najmroczniejsze zakamarki własnej wyobraźni i czyni to w sposób perfekcyjny. To cieszy, tym bardziej, że film został częściowo nakręcony w Polsce z udziałem polskich aktorów. W filmie występują: Karolina Gruszka, Krzysztof Majchrzak, Peter J. Lucas. Nie są to epizody, a wręcz przeciwnie, są to istotne dla filmu role. Jest również wielki Leon Niemczyk w jednej ze swych ostatnich ról. Z zagranicznych gwiazd, oczywiście Laura Dern, której nie trzeba nikomu przedstawiać, a która w "Inland Empire" zagrała prawdopodobnie rolę życia. Ponadto, nie mniej słynny Jeremy Irons, Justin Theroux (współpracował z reżyserem już wcześniej na planie "Mulholland Drive") oraz dziś nieco zapomniana Julia Ormond. Zaś w epizodach pojawiają się m.in. William H. Macy, Naomi Watts i Diane Ladd. "Ponoć dostałaś nową rolę?" "Inland Empire" opowiada historię ekipy realizującej nowy film. Gwiazdami produkcji reżysera Kingsleya Stewarta (Jeremy Irons) są Nikki Grace (Laura Dern) i Devon Berk (Justin Theroux). W pewnym momencie okazuje się, że film który kręcą, jest remakem, a pierwotna wersja nigdy nie została dokończona z powodu klątwy wiszącej nad tym obrazem. Po pewnym czasie, klątwa dotyka również ekipę tworzącą nową wersję filmu, a w szczególności Nikki, która otwiera drzwi-portal do innego wymiaru. Nic już nie będzie takie jak przedtem. Wydaje się, że "Inland Empire" nieubłaganie zamyka pewien etap w twórczości Davida Lyncha. W tym filmie bowiem, amerykański artysta wyraźnie nawiązuje do swoich wcześniejszych dzieł - "Zagubionej autostrady" i "Mulholland Drive". "Inland Empire" jest wspaniałym dopełnieniem tej części jego twórczości. Reżyser stanął na samym szczycie - i w co trudno być może będzie niektórym uwierzyć - jeszcze bardziej udoskonalił swój charakterystyczny styl znany z "Zagubionej autostrady" i "Mulholland Drive". W "Inland Empire" jest wszystko to, co tak mocno kochamy oglądać w obrazach Lyncha: tajemnica, horror, dziwne postacie, wzajemne przenikanie się światów, specyficzny humor oraz dobra muzyka. Całość zlewa się w koszmar rodem z najokropniejszego snu. Lynch oczywiście niczego nie obiecuje, podaje jedynie pewne wskazówki, a drogę musi odnaleźć każdy z widzów już na swój własny sposób. Podobnie jak bohaterowie jego filmów, którzy plącząc się w mrocznych zakamarkach koszmaru zgotowanego im przez reżysera, muszą odnaleźć wcale niełatwą drogę prowadzącą ku wyjściu. Twórca "Zagubionej autostrady", jak zwykle brawurowo zespala elementy pozornie na pierwszy rzut oka nic nie znaczące, które mają jednak duże znacznie i które czasami odkrywamy dopiero przy kolejnym obcowaniu z filmem. Ten pozorny chaos narracyjny (dla niektórych nawet bełkot), w przypadku Lyncha ma sens. Nie wystarczy wprowadzić do filmu zamętu, poplątać fabułę, nie, do tego też trzeba mieć talent, a najlepiej po prostu nazywać się David Lynch. "Gdzie gwiazdy kreują marzenia, a marzenia kreują gwiazdy". Lynch w "Inland Empire" udowadnia po raz kolejny, że jest w pełni wolnym artystą, który ma za nic różnorakie ograniczenia czy też zasady rządzące się dzisiejszym kinem, którym hołduje większość twórców made in Hollywood. No bo który z reżyserów pierwszej ligi Hollywood, nakręciłby film trwający 170 minut, oznaczony kategorią R (a zatem nie nastawiony na zarabianie wielkich pieniędzy), z potwornie zagmatwaną fabułą i grozą wiejącą z bardzo wielu scen? Steven Spielberg? Ridley Scott? Ron Howard? Lynch nie po raz pierwszy łamie wszelkie zasady panujące w od dawna skostniałym Hollywood i nie po raz pierwszy pokazuje, że stoi w wyraźniej opozycji do filmowego mainstreamu. W "Inland Empire" mamy również sporo odniesień właśnie do Hollywood i marzeń o wielkiej sławie, które w rzeczywistości okazują się być złudzeniami. Lynch krytykuje ludzką naiwność i głupotę. Żeby stać się wielką gwiazdą filmową i otrzymywać za rolę 20 mln$, nie wystarczy znaleźć się w Los Angeles, czego najlepszym i bardzo prostym przykładem w jednej ze scen jest bohaterka grana przez Laurę Dern. Przebywa w Los Angeles, często spacerując słynną aleją gwiazd, chodnikiem na którym wyryte są pamiątkowe gwiazdy większych i mniejszych gwiazd filmu, a kim jest? Prostytutką. Tak skończyły się jej marzenia, które niekiedy potrafią ściągnąć człowieka na dno. Brutalne, ale w jakże prawdziwy sposób pokazujące ciemniejszą stronę Miasta Aniołów. "Ta historia zdarzyła się wczoraj, ale ja wiem, że to będzie jutro". W "Inland Empire" groza powraca w spotęgowanej ilości. O ile w "Zagubionej autostradzie" i w "Mulholland Drive", straszne momenty na które każdy czekał z niecierpliwością pojawiały się w niewielkim procencie scen, tak w "Inland Empire" reżyser straszy nas na całego. Właściwie od 57 minuty filmu aż do samego końca, Lynch nie daje wytchnąć widzowi. Pewne sceny mrożą krew w żyłach i sprawiają, że serce podchodzi do gardła - zapewniam, że nie jest to z mojej strony żadna przesada. W uwydatnieniu sugestywnego nastroju grozy panującego w filmie, reżyserowi pomagają odpowiednie zdjęcia kręcone za pomocą kamery cyfrowej, gdzie istotną rolę odgrywa światło i pozorna niechlujność ujęć oraz strasząca muzyka, która sprawia, że niejeden widz dostanie gęsiej skórki. Śmiem twierdzić, że Lynch jest jednym z nielicznych reżyserów na świecie, który potrafi uchwycić głęboki niepokój i autentyczną grozę. A tej w "Inland Empire" jest więcej niż w jakimkolwiek innym obrazie tego reżysera. Film ma również najbardziej oniryczną atmosferę ze wszystkich dotychczasowych produkcji Lyncha i w dodatku, bardzo upiorną. "Inland Empire" to "Alicja w Krainie Czarów" przefiltrowana przez chorą i zarazem wspaniałą, nie znającą granic, wyobraźnię Lyncha. To bajka dla dorosłych i naprawdę odważnych widzów. Ten świat jest fascynujący i jednocześnie odpychający. Świat jak ze snu, a czasami wręcz z najgorszego sennego koszmaru. Nie należy postrzegać tego świata racjonalnie, gdyż jest on brutalnie odkształconą wersją świata rzeczywistego. Trzeba postawić na intuicję i zrozumieć, że jest się w magicznej krainie, która rządzi się zupełnie innymi prawami. Tylko wtedy można w pełni poczuć wyjątkowość krainy "Inland Empire" i cokolwiek w niej zdziałać. Czy zdążysz na pociąg? Pomożesz zagubionej dziewczynie? Królik wskaże Ci drogę. A zatem, nie zastanawiaj się dłużej, tylko wejdź do upiornej krainy czarów według Davida Lyncha.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
David Lynch to jeden z tych twórców, których dzieła można albo bezwarunkowo zaakceptować, albo... czytaj więcej
Podczas seansu "Inland Empire" można odnieść wrażenie, że reżyser zakochał się w kręceniu scen kamerą... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones