Recenzja filmu

Młody Adam (2003)
David Mackenzie
Ewan McGregor
Tilda Swinton

Opowieść (a)moralna

Rzadko zdarza się ostatnio oglądać w kinie odważne, bezkompromisowe kino przeznaczone dla dorosłego, dojrzałego widza. W całej światowej produkcji króluje bowiem zasada sztucznej pruderii rodem z
Rzadko zdarza się ostatnio oglądać w kinie odważne, bezkompromisowe kino przeznaczone dla dorosłego, dojrzałego widza. W całej światowej produkcji króluje bowiem zasada sztucznej pruderii rodem z Hollywood, która sprawia, że filmy, pomyślane dla jak najszerszej publiczności, nie cieszą wystarczająco ani zbyt młodych, ani tych trochę starszych. Z pewnością dlatego tak ciepłym przyjęciem cieszy się brytyjski obraz "Młody Adam", ekranizacja bitnikowskiej powieści Alexandra Trocchiego. Łącząc mroczny klimat ze śmiercią w tle z elementami erotycznego thrillera, film stanowi prawdziwe orzeźwienie w czasach opanowania kina przez polityczną poprawność i seksualną wstrzemięźliwość. Film przenosi nas na starą barkę, leniwie płynącą kanałami łączącymi Glasgow z Edynburgiem i na szare ulice robotniczych dzielnic obu szkockich miast. Atmosfera przywodzi na myśl klasyczne filmy noir z lat 40. i 50. Skojarzenie tym bardziej słuszne, że i bohater okazuje się podobnym zagubionym tułaczem. W tym przypadku jest nim Joe, przeżywający egzystencjalny kryzys młody mężczyzna. Joe pracuje na barce należącej do Elli i jej męża Lesa. Pewnego dnia on i jego pracodawca wyławiają z rzeki ciało młodej kobiety. Sprawa ta zajmuje zarówno prasę jak i wszystkich klientów portowych knajp. Wszyscy zastanawiają się czy to zabójstwo czy może nieszczęśliwy wypadek... Jednak to nie zagadkowa śmierć jest głównym tematem filmu ale sam Joe, który być może jest w nią w jakiś sposób zamieszany. Mężczyzna powoli odkrywa karty, w licznych retrospekcjach ujawniając swoją mroczną przeszłość i pokrętną naturę. To prawie anty-bohater, choć nie da się go jednoznacznie ocenić - jego wybory wzbudzają wiele kontrowersji, ale przez zbytnie pobłażanie sobie i na niego samego ściągają koszmary i poczucie winy. Joe unika jednak odpowiedzialności za własne czyny. To człowiek, który nie cierpi monotonii - gdy tylko wieje nudą lub robi się niewygodnie, bo ktoś oczekuje od niego więcej niż chciałby dać, po prostu znika i przenosi się gdzie indziej. Jest egzystencjalistą, żyje chwilą, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, przed którymi nauczył się uciekać bądź w pełni je ignorować. Ucieka przed sobą, swoim sumieniem, co czyni go z jednej strony niebezpiecznym, z drugiej zagadkowym. W czasie poszukiwań swojej własnej drogi, dopada go frustracja, emocjonalne luki zapełniane są seksem, który oczywiście nie okazuje się wystarczająco dobrym lekarstwem. Sama historia wydaje się nie mieć ani początku, ani końca - poznajemy mężczyznę, który przemyka po świecie, nigdzie nie zapuszczając korzeni i zostawiamy go prawie w tym samym miejscu gdzie go spotkaliśmy, choć w międzyczasie wydarza się wiele istotnych spraw. Liczne retrospekcje i pomieszanie wątków podkreślają niespokojny klimat filmu i zagubienie Joego. Statyczne, kręcone jakby z dystansu sceny erotyczne oddają zaś uczuciową pustkę głównego bohatera. Mroczne, surowe zdjęcia Gilesa Nuttgensa idą w parze z intrygującą muzyką, skomponowaną przez Davida Byrne'a. To, że dajemy się urzec filmowi jest jednak głównie zasługą znakomitego scenariusza - tekstu, który przez swoją oszczędność i nietypowe w dzisiejszym kinie nieprzegadanie zdaje się być sam w sobie prawdziwym arcydziełem. Brawa dla reżysera Davida Mackenziego, który nie zdecydował się go na siłę ulepszać i tak pokierował aktorami, by nie rozbudowywali nadmiernie swoich postaci, okroili emocje i poskromili naturalny wdzięk. Dzięki temu z ciszy spojrzeń i erotycznych zbliżeń dowiadujemy się o bohaterach więcej niż z dialogów. Efektu tego nie dałoby się osiągnąć bez znakomitej obsady. Filmowy Joe to zdecydowanie najlepsza rola Ewana McGregora od czasów "Trainspotting". Minimalistyczną grą aktor pozwolił przemówić swojemu bohaterowi własnym głosem, czyniąc go niezmiernie szczerym i naturalnym. Partnerująca mu Tilda Swinton jako znudzona życiem kobieta, oddająca się seksualnej przygodzie jest równie wiarygodna, tak samo zresztą jak Peter Mullan jako zdradzony mąż czy Emily Mortimer wcielająca się w postać topielicy Cathy. Jedyne, co można filmowi zarzucić to tendencja do ukazywania rzeczywistości w jak najbardziej wstrzemięźliwo-artystyczny sposób. W efekcie momentami z ekranu wieje emocjonalną pustką, a bohaterowie bledną w tempie ekspresowym. Na szczęście reżyserowi udaje się opanowywać te zapędy. Dzięki temu możemy oglądać jeden z najlepszych brytyjskich filmów ostatnich lat i zapewne jeden z najciekawszych, jakie w ogóle pojawią się na naszych ekranach w tym roku. Polecam.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Joe, bohater filmu <a href="http://filmweb.pl/David,Mackenzie,%28I%29,filmografia,Person,id=124293"... czytaj więcej
Dominika Wernikowska

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones