Recenzja filmu

Love, Rosie (2014)
Christian Ditter
Lily Collins
Sam Claflin

Serce nie sługa

"Love, Rosie" jest jednym z najbardziej wzruszających filmów, jakie w tym roku trafiły na polskie ekrany. Ale nie jest wcale historią smutną. Ahern, a za nią scenarzystka i reżyser "Love, Rosie",
Ktoś mógłby powiedzieć: "ale przecież to już było setki razy!". Oczywiście miałby rację, ale to nie ma znaczenia. W historiach o miłości nie chodzi wcale o oryginalność fabuły, ale o to jak są one opowiedziane, o bohaterów i łączącą ich "chemię". To sprawia, że zrealizowanie dobrego filmu w tym gatunku jest sprawą niezwykle trudną. Wykorzystanie znanych przez wszystkich schematów tak, by całość sprawiała wrażenie świeżej, udaje się niezmiernie rzadko. "Love, Rosie" jest jednym z takich wyjątków.




I znów: ktoś mógłby powiedzieć, że twórcy filmu mieli ułatwione zadanie. W końcu jest to ekranizacja światowego bestsellera. Osoby te jednak najwyraźniej nie przeczytały powieści Cecelii Ahern "Na końcu tęczy". Książka ma bowiem bardzo niefilmową formę. Składa się z listów, emaili, sms-ów, a nawet urywków informacji prasowych. Na szczęście twórcy poszli po rozum do głowy i postanowili oddać na dużym ekranie nie formę ale ducha literackiego oryginału. To zawsze jest rzeczą trudną, lecz Christianowi Ditterowi i Juliette Towhidi sztuka ta udała się nadzwyczaj dobrze.

"Love, Rosie" to opowieść o tym, że serce nie sługa. Miłość nie pojawia się na zawołanie, kiedy jest najwygodniej, lecz kiedy nadchodzi jej czas. W przypadku Rosie Dunne i Aleksa Stewarta nie bardzo się spieszyła, choć zapowiedziała się wcześnie. Przyjaciele z dzieciństwa razem wyrastali z początkowo jedynie platonicznej więzi. Ale ich niezdarność, trudność z przyznaniem się do tego, co czują, sprawiła, że nie potrafili zgrać się w czasie. Większość filmu jest więc historią tego, jak mijają się ich życiowe ścieżki. Gdy jedno z nich jest gotowe, drugie nagle jest niedostępne. 




To mógł być bardzo wzruszający melodramat, opowieść o straconych szansach na szczęście. "Love, Rosie" jest jednym z najbardziej wzruszających filmów, jakie w tym roku trafiły na polskie ekrany. Ale nie jest wcale historią smutną. Ahern, a za nią scenarzystka i reżyser "Love, Rosie", pokazują, że to, co na pierwszy rzut oka może być zmarnowanym czasem, w rzeczywistości jest niezbędne do tego, by bohaterowie dorośli do swojego przeznaczenia. Los jest nierychliwy, ale sprawiedliwy.

"Love, Rosie" ma więc mądrą i piękną myśl przewodnią. I jakże niedzisiejszą. W kulturze, w której króluje żądanie natychmiastowej gratyfikacji, przesłanie o cierpliwości, o tym, że na wszystko w życiu jest czas i miejsce, mogło mieć ono słabe szanse na przebicie się. To, że tak się nie dzieje, jest w dużej mierze zasługą fantastycznej dwójki grającej głównych bohaterów. Lily Collins i Sam Claflin tworzą przecudną parę. W łączące ich uczucie wierzy się przez cały film. Nie ma tu żadnego fałszu, brak jest scenicznego pozerstwa. Kiedy widzimy ich na ekranie, wierzymy całym sobą, że to są Rosie i Alex. Collins i Claflin mają szansę wpisać się do kanonu najwspanialszych ekranowych par. Jestem też przekonany, że "Love, Rosie" stanie się dla współczesnych widzów tym, czym w latach 90. były "Cztery wesela i pogrzeb". Tak jak dzieło Mike'a Newella, tak i obraz Dittera pozostanie z nami na lata.
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Największy bestseller Cecelii Ahern doczekał się swojej ekranizacji w 2007 roku. Film "PS Kocham Cię"... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones