Recenzja filmu

Obywatel Milk (2008)
Gus Van Sant
Sean Penn
Emile Hirsch

Siła przekonań silniejsza niż śmierć

Przedoscarowy wyścig zaowocował w przerwanie passy trywialnym i bezpłciowym filmom, co w rezultacie przyniosło w repertuarach kin kilka naprawdę wartościowych pozycji. Do takich na pewno zaliczyć
Przedoscarowy wyścig zaowocował w przerwanie passy trywialnym i bezpłciowym filmom, co w rezultacie przyniosło w repertuarach kin kilka naprawdę wartościowych pozycji. Do takich na pewno zaliczyć można "Obywatela Milka". Postać tytułowego bohatera znana jest wielu ludziom, przez wielu także podziwiana, ale dla pozostałych to tylko nazwisko w przepychu kinowych plakatów. Na kreowanie własnych przekonań ma wiele czynników, a czasem wystarczy niespełna dwugodzinny seans, by zaburzyć wszystko. Obraz oparty jest na prawdziwych wydarzeniach. Przedstawia losy działacza społeczności homoseksualnej Harveya Milka. Był on jednym z pierwszych aktywistów politycznych, który tak otwarcie mówił o swojej orientacji seksualnej, co przetarło drogę dla lawiny zmian w kierunku równouprawnienia. Często nazywany fanatykiem, jeszcze częściej największym piewcą tolerancji lat 70-tych. Swoją niespotykaną ekspresją i słusznością przekonań potrafił porwać tłumy, wzór za życia, legenda po śmierci. Całą tę pasję postanowił przenieść na papier Dustin Lance Black. Scenariusz w jego wydaniu został wielokrotnie doceniony za celne poruszanie praw konstytucyjnych, a w ostateczności przyniósł mu statuetkę Oscara. Na fotelu reżysera zasiadł jakże nietuzinkowy twórca Gus Van Sant znany z niejednej poruszającej produkcji. Niepodważalnym atutem filmu jest świetna obsada z Seanem Pennem na czele. Akcja zaczyna się spotkaniem głównego bohatera ze Scottem Smithem (James Franco), z którym związuje się na dłużej.  Razem postanawiają opuścić Nowy York, by zamieszkać w San Francisco. Jest to okres, kiedy Harvey kończy 40 lat i zaczyna docierać do niego nieproduktywność minionych lat, rośnie w nim chęć spełnienia się w działalności obywatelskiej. Lata 70-te to okres niezrozumienia i banicji społeczności homoseksualnej, a domaganie się praw z ich strony przypominało walkę z wiatrakami. W tych trudnych czasach Milk dostrzegł okazję i mimo kilku nieudanych prób dostał się do Rady Miasta. Na trudnej drodze spotyka wielu przychylnych mu ludzi, ale także zagorzałych przeciwników, jak  Dan White (Josh Brolin), jego późniejszy oprawca. Reżyser niemalże przenosi nas w czasie, pozwalając odczuć atmosferę tamtych lat, nadaje jednocześnie całości oryginalnego wyrazu. Van Sant, mimo iż odwalił kawał dobrej roboty, to jednak rewolucji nie dokonał. Momentami film staje się bardzo wycinkowy, co może irytować i namieszać w głowie widza. Brakuje mu także należnej wzniosłości i tej swoistej iskry, która żyje w nas jeszcze na długo po seansie. Co więc jednak wynosi tę właśnie produkcję ponad hollywoodzką przeciętność? Zdecydowanie aktorskie poczynania. Niebywały popis dał tu Sean Penn, czyniąc ze swojej roli nie tylko pracę, a przede wszystkim sztukę na wysokim poziomie. Choć Mickey Rourke był głównym pretendentem do statuetki na tegorocznych Oscarach, słusznie przyznano nagrodę Pennowi. Wystarczy  obejrzeć "Rzekę tajemnic", za która zdobył pierwszą statuetkę, by porównać oscarowe kreacje tego aktora i dostrzec pasję, z jaką wciela się w  dwie tak różne postacie. Na czas zdjęć stał się Milkiem. Każdy gest, każde słowo dopracowane zostały do perfekcji, by ludzie uwierzyli w przesłanie, które ten fenomenalny polityk starał się przekazać całym sobą. Nie często możemy oglądać rolę, którą bez mrugnięcia okiem nazwać możemy aktorskim arcydziełem. Również reszcie obsady niewiele można zarzucić. Franco bez problemu stanął na wysokości zadania, udowadniając niedowiarkom jego talentu, że aktorem jest świetnym, a nie tylko ładną twarzą na filmowe plakaty. Niewdzięczna rola Dana White'a  została odrzucona przez kilku aktorów, by ostatecznie trafić w ręce Josha Brolina, który poradził sobie nad wyraz dobrze. Był bardzo autentyczny i świetnie oddawał niepokój ducha oraz zachwianą równowagę psychiczną White'a. Należy również wspomnieć Emile'a Hirscha, który choć nie błyszczał w tym potoku autentyczności, to mimo wszystko nie można mu nic zarzucić i śledzić rozwijającą się karierę tego zdolnego artysty. Sam film nie porywa, nie daje oczekiwanego kopa ekspresji, pozostawiając lekki niedosyt w żądnym poruszenia sercu odbiorcy. Porywa za to obsada, gdyż tego, co pokazał aktorski zespół "Obywatela Milka", nie da się tak po prostu opowiedzieć. Jest to na pewno jedna z najlepszych pozycji ostatnich miesięcy warta zobaczenia i polecenia znajomym. Zekranizowana Krucjata Harveya Milka jest dobrym pomysłem na produktywne spędzenie czasu i zobaczenie kina jako przekaźnika idei społecznych. Więc szanujmy swój czas i starajmy się wynieść z projekcji coś więcej niż okruchy z popcornu.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
27 listopada 1978 roku. Tę datę zna w Ameryce każdy walczący o prawa gejów i lesbijek. Wtedy to Harvey... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones