Recenzja filmu

Mgła (1980)
John Carpenter
Adrienne Barbeau
Janet Leigh

Something wicked this way comes...

Agresja zawsze wraca do ciebie, rzekł kiedyś ktoś rozumny. Rybacka wioska o nazwie Antonio Bay liczy sobie zaledwie sto lat istnienia, a jej mieszkańcy już zdążyli splamić swe dłonie krwią. O
Agresja zawsze wraca do ciebie, rzekł kiedyś ktoś rozumny. Rybacka wioska o nazwie Antonio Bay liczy sobie zaledwie sto lat istnienia, a jej mieszkańcy już zdążyli splamić swe dłonie krwią. O tragicznych wydarzeniach sprzed wieku nikt by dziś nawet słowem nie wspomniał, gdyby nie to, że w stronę osady zmierza gęsta mgła. A wraz z nią coś jeszcze...

Każdy, kto choć trochę ma pojęcie o sztuce robienia filmów, wie, że w każdym prawdziwym horrorze porządna ekspozycja to podstawa. Doskonale wiedział o tym, przynajmniej kiedyś, John Carpenter, który rozbudowane wprowadzenia w swych filmach traktował jako narzędzie budowania niepokojącej atmosfery. Co ciekawe, w momencie premiery "Mgły", jednego z najbardziej udanych obrazów spod ręki twórcy "Coś", dość powszechnie zżymano się na powolne tempo narracji i przeciągnięte ponad miarę zawiązanie akcji. Z dzisiejszej perspektywy ciężko już poczytywać to za mankament, zważywszy, że żyjemy w czasach, gdy niesłabnący potok atrakcji jest w kinie popularnym czymś naturalnym i obowiązkowym wręcz. Zatopiona w logice klechd i legend ludowych opowieść o zemście zza grobu wciska w fotel swym mrocznym nastrojem oraz ścieżką dźwiękową, jedną z najlepszych w dziejach gatunku.

Do udziału w projekcie zaprosił Carpenter garstkę "ulubieńców", pośród których dostrzec można m.in. Adrienne Barbeau, Toma Atkinsa i Jamie Lee Curtis. Sam reżyser pojawia się tu w drobnej, ale jakże znaczącej, rólce niejakiego Bennetta, posępnego wysłannika zaświatów. Innym żartem "mistrza" było obdarzenie poszczególnych postaci nazwiskami swych stałych współpracowników. Bo "Mgła" to w dużej mierze hołd złożony klasycznym horrorom. Skromny, acz efektowny i stworzony z wyraźną pasją. Wziąwszy stałe chwyty z repertuaru budzenia ciarek na plecach, takie jak duchy, statki widmo i cmentarzyska, udało się twórcy ulepić "straszaka" z prawdziwego zdarzenia, który swobodnie stać może w jednym rzędzie ze źródłami swoich inspiracji. Takiej historii nie powstydziłby się sam Edgar Allan Poe, którego zresztą cytuje się tu na wstępie. Zagrożenie jest mistyczne, w pewnym sensie irracjonalne, ze wszech miar niejednoznaczne: zło wynika z niesprawiedliwości, nie z pojemnej idei zła samego w sobie.

A recepta tak naprawdę jest mało skomplikowana, bo Carpenter zastosował starą, sprawdzoną zasadę: dużo sugerować, pokazywać jak najmniej. Budzących grozę przybyszy widujemy więc rzadko, a i tak z reguły są to jedynie niewyraźne kontury. Zamiast tandetnych trupich czaszek mamy coś nienazwanego, do końca niedookreślonego, co zarazem idealnie pobudza wyobraźnię do rozmyślań na temat koszmarów, jakie zgotować może piracka brać. Mgliste przeczucie złego, chciałoby się rzec.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po niezwykle udanym debiucie, jakim było "Halloween", John Carpenter i Debra Hill postanowili zrealizować... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones