Recenzja filmu

Prawo ojca (1999)
Marek Kondrat
Marek Kondrat
Nina Roguż

Sprawiedliwość według Michała Korda

Kord odrzuca do morza gałąź zaśmiecającą bałtycką plażę. Temu gestowi nie dorówna żadna tyrada o konieczności walki ze złem Po projekcji dla prasy rozległy się oklaski - jednak nie tylko za
Kord odrzuca do morza gałąź zaśmiecającą bałtycką plażę. Temu gestowi nie dorówna żadna tyrada o konieczności walki ze złem Po projekcji dla prasy rozległy się oklaski - jednak nie tylko za udany film. Myślę, że doceniono również samo podjęcie tematu, często obecnego w filmach Hollywoodu. Tam jednak rzecz dzieje się za Oceanem, w innym kraju, wśród innych ludzi, podczas gdy w "Prawie ojca" pościg samochodowy odbywa się pod wiaduktem mostu Poniatowskiego w Warszawie, a dyskotekę zapełniają młodzi ludzie, których codziennie widzimy. Wraz z rozwojem akcji pojawia się irytacja, niczym przed telewizorami podczas ironicznych komunikatów o nastoletnich zabójcach skazanych na rok poprawczaka, sprawach ciągnących się bez końca. Rychło też jesteśmy zgodni z autorami zza Oceanu: samosąd jest w takiej sytuacji niezwykle pociągający. Sprawiedliwość od ręki, tu i teraz. W problemowym, znakomitym filmie Krzysztofa Krauzego "Dług" bezsilne ofiary posuwają się do drastycznego mordu i otrzymują też drastyczny wyrok (zbyt wysoki w odczuciu społecznym), ale sprawa jest sporna. W komercyjnym "Prawie ojca" fikcyjnych bandytów osądzi Ojciec niebieski, możemy więc ze spokojnym sumieniem akceptować porządny, atrakcyjnie wykonany samosąd, pokazujący niezdolność naszej sprawiedliwości do sprawiedliwości właśnie. I za to - połowa oklasków, bo tak czuje niemała chyba część publiczności roku 2000. Być może autorzy "Długu" chcieli tylko zwrócić uwagę na konkretną, prawdziwą sprawę, a autorzy "Prawa ojca" na przestępstwo gwałtu zbiorowego, ich zdaniem niedostatecznie potępiane i karane. Nic z tego. Stan prawa i bezpieczeństwa jest taki, że każdy film o tej tematyce, jeśli ukazuje choćby ułamek prawdy, odbiorcy z miejsca uogólniają, sarkając na nadużywanie "praw człowieka" itp. W "Prawie ojca" widzowie przyjmują bez oporu, że sfałszowany rachunek hotelowy jest dowodem, a zeznanie ofiary, która rozpoznała sprawców, dowodem nie jest i prokurator ich nie aresztuje. Nie rażą już ani skorumpowani policjanci (bezkarni!), ani napady na drogach. Film jest zatem "mocno osadzony w rzeczywistości", jak niegdyś pisano o filmach osadzonych w utopii Michał Kord realizuje prawo ojca, łamiąc liczne paragrafy od groźby karalnej wobec ześwinionego adwokata, a kończąc na strzałach z cudzej strzelby, na którą oczywiście nie ma zezwolenia. W filmie otwarcie przyznaje się prawu ojca pierwszeństwo przed ułomnymi kodeksami. Nie jest to temat dla filmu rozrywkowego - to podrzucenie ważnego problemu filmowi popularnemu, podniesienie jego rangi. Dlatego tym uważniej śledzi się skomplikowane zabiegi świetnego autora zdjęć, aby scena gwałtu była jednak od lat 15. Utyskuje się, że nie wszystkie sytuacje są prawdopodobne, ale też podziwia charakteryzację, która znacznie ułatwiła rolę amatorce, studentce Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych (uff...), występującej jednak w filmach. Całość jest bardzo amerykańska i na przykład w scenie porwania ze szpitala grzeszy nawet dosłowną kalką z "Ojca chrzestnego". Walka w finale, zgodna z tradycyjnymi regułami z Kalifornii, również potwierdza, gdzie reżyser szukał wzorów. Pogonią samochodów i strzelaniną równać się nie może, ale aktorstwem i rozegraniem niejednej sceny bije karateków i mistrzów szpagatu. Jeden z bandytów jest np. półidiotą: podczas ważnej rozmowy o losach gangu nagle rozlega się jego głupawy okrzyk "ugryzł mnie!" (chodzi o żółwia) i niczego więcej nie trzeba do charakterystyki osobnika. W końcowej scenie Kord odrzuca do morza gałąź zaśmiecającą naszą bałtycką plażę. Może nie każdy widz to zauważy, ale takiemu gestowi, w tym właśnie ostatnim ujęciu, nie dorówna żadna tyrada o konieczności walki ze złem. Niezawodny aktorsko Marek Kondrat na planach 80 swoich filmów po prostu podpatrzył tajniki reżyserii, o co aktorowi tej miary i inteligencji nietrudno, jeśli reżyserią się interesuje. Miał przy tym doborową ekipę i jego debiut to po prostu sprawny, profesjonalny film. Nie ma też romansu. Ojciec kocha córkę i nikogo więcej. Nie interesuje go urodziwa pani prokurator nawet w szlafroku. To chyba też nauka z Hollywood, gdzie w licznych sensacjach dolepiane romanse są z reguły sztuczne. "Prawo ojca" można oczywiście z przyjemnością oglądać jako film tylko sensacyjny. Dziwny jednak, bo trzyma w napięciu, choć bohater, zwykły kierowca z rajdową tylko przeszłością, nie zna nawet karate ani dżudo, nie skacze i słabo biega, a przecież.. Można, a nawet trzeba uważać, że najgorszy sąd jest lepszy od samosądu. Ale film Marka Kondrata daje satysfakcję przede wszystkim dlatego, że wyraża odwieczną bodaj tęsknotę za moralną sprawiedliwością. Nie udała się przez tysiąclecia. Może w następnym?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones