Recenzja filmu

V jak Vendetta (2005)
James McTeigue
Natalie Portman
Hugo Weaving

Szatański kabaret

Od kilku już lat ekranizacje komiksów są w modzie. Kolejne części <a href="http://www.filmweb.pl/Film?id=138034" class="n"><b>"Spider-Mana"</b></a> biją rekordy kasowe, powrócił <a
Od kilku już lat ekranizacje komiksów są w modzie. Kolejne części "Spider-Mana" biją rekordy kasowe, powrócił "Batman", a "Fantastyczna czwórka" w zeszłym roku ocaliła świat przed zagładą, by w tym mógł to zrobić jeszcze raz Superman. Na szczęście zainteresowania producentów filmowych nie ograniczają się jedynie do przygód superbohaterów, czego dowodem są kolejne próby ekranizacji dzieł Alana Moore'a - legendy światowego komiksu i autora "Strażników", najlepszej graficznej powieści wszech czasów. Pierwszy film powstały w oparciu o twórczość Moore'a, czyli "Z piekła rodem" braci Hughes, trafił do kin w roku 2001. Dwa lata później swoją premierę miała żenująca "Liga niezwykłych dżentelmenów", a w zeszłym roku "Constantine", który na całym świecie zarobił ponad 230 milionów dolarów. Wchodzący właśnie do kin "V jak Vendetta" Jamesa McTeigue'a to ekranizacja jednego z najważniejszych dzieł Moore'a - wydanej po raz pierwszy w 1989 roku graficznej powieści porównywanej przez krytyków do klasycznego "Roku 1984" George'a Orwella. Akcja filmu rozgrywa się w 2020 roku. W Anglii władzę sprawuje faszystowska partia zamieniając demokratyczny kraj w totalitarne więzienie, którego mieszkańcy są inwigilowani 24 godziny na dobę. Wojnę ustrojowi wypowiada zamaskowany mężczyzna nazywający siebie V. Jego losy przypadkowo splatają się z losami młodej dziewczyny, Evey Hammond... Pierwsze informacje o produkcji, za którą odpowiedzialni są bracia Wachowscy i Joel Silver - twórcy cyklu "Matrix", przyjmowane były przez fanów dosyć sceptycznie. Wielu z nich obawiało się, że opowieść o zmaganiach V z twórcami totalitarnego ustroju w rękach tej ekipy może zamienić się w płytką i pełną efektów specjalnych opowieść sensacyjną. Tak się jednak nie stało. Wbrew temu, co sugerują zwiastuny, mimo wielu zmian "V jak Vendetta" pozostał filmem duchowo wiernym komiksowi - historii, w której słowa są ważniejsze od ciosów. Oczywiście nie obyło się bez zmian. W stosunku do komiksowego oryginału akcję znacznie uproszczono koncentrując ją głównie na losach V i Evey oraz rezygnując z wielu wątków pobocznych. Pozmieniano kolejność niektórych zdarzeń, dorobiono inne zakończenie, a z drugoplanowych bohaterów istotną rolę w całej historii odgrywają jedynie Finch i Creedy.  Akcja filmu została przeniesiona z 1997 roku w niedaleką przyszłość - do roku 2020. Evey Hammond nie jest już niedoszłą prostytutką, ale pracownicą kontrolowanej przez rząd stacji telewizyjnej - instytucji będącej filmowym odpowiednikiem komiksowego Głosu Fatum. Co za tym idzie, głównym narzędziem propagandy już nie jest radio, ale telewizja, a Lewis Prothero z radiowego spikera stał się Głosem Londynu - gospodarzem popularnego talk show. Z historii zniknął również komputer Fatum. Wachowscy mocno pozmieniali również alternatywną historię stworzoną oryginalnie przez Moore'a. W filmie konflikt, dzięki któremu ostatecznie do władzy dochodzi faszystowska partia, rozpoczyna się nie w Europie, a w USA. Historię Norsefire rozbudowano wplatając do fabuły między innymi kluczowy wątek wirusa St Mary, jak również mocno zmieniono wymowę komiksu. U Moore'a V był uosobieniem Anarchii ścierającej się z Totalitaryzmem, postacią niejednoznaczną. Ze scenariusza nie wynikało jednoznacznie, że jest bohaterem pozytywnym. Czytelnik sam musiał zdecydować, czy to co robi V jest słuszne, czy nie. W filmie zamaskowany bohater pokazany został jako bojownik o wolność. Tu nie ma miejsca na żadne interpretacje. Nasza sympatia od początku jest po jego stronie i tak pozostaje aż do końca projekcji. W "V jak Vendetta" nie zabrakło również otwartych nawiązań do czasów współczesnych. Czarne torby zakładane na głowy więźniom przypominają worki zakładane ofiarom tortur w więzieniu Abu Gharib. Z kolei w jednej ze scen możemy zobaczyć przedstawiający swastykę plakat z podpisem "Coalition of the Willing, To Power!", co jest bezpośrednim odwołaniem do pojęcia "kolacji chętnych" (czy też "koalicji dobrej woli") określającego kraje wspierające ingerencję USA w Iraku. Nie zabrakło w filmie scen pokazujących również lęki współczesnego świata - strach przed ptasią grypą i islamem. Żonglowanie cytatami zdaje się Jamesowi McTeigue'owi sprawiać ogromną przyjemność, bowiem znajdziemy ich w filmie naprawdę wiele. Począwszy od wyraźnych odniesień do "Hrabiego Monte Christo" - powieści, która zainspirowała Alana Moore'a do napisania "V jak Vendetta", a na przedstawianiu odtwarzanego przez Johna Hurta, Sutlera na olbrzymim telebimie, będącym nawiązaniem do filmu "1984", w którym aktor zagrał jedną z głównych ról, skończywszy. W rękach Wachowskich historia V przeszła wiele zmian, ale - wbrew moim początkowym obawom - nie zmieniła się w klon "Matrixa". W scenach walki czuć co prawda rękę braci, ale - co może rozczarować niektórych - nie ma ich w filmie zbyt wiele. Podobnie jak w komiksie, historię posuwa się do przodu dzięki dialogom, a nie pojedynkom i to, co mówią bohaterowie jest w tym filmie najważniejsze. Ponadto w wielu miejscach zachowano fragmenty oryginalnych dialogów, a sporo scen ekranizacji jest odwzorowaniem rysunkowych kadrów. W rolę V wciela się Hugo Weaving, który, mimo iż cały czas skrywa twarz za maską, stworzył udaną kreację tragicznego bohatera. Trzeba jednak zauważyć, że miał ułatwione zadanie o tyle, że V u McTeigue'a nie jest już tak enigmatyczną postacią jak u Moore'a. Mniej w jego wypowiedziach cytatów, a więcej bezpośredniości. Alan Moore słynie z tego, że nie życzy sobie, by w filmach powstałych w oparciu o jego dzieła pojawiało się jego nazwisko. O ile w przypadku "Ligi niezwykłych dżentelmenów" tego rodzaju niechęć wydaje się zrozumiała, o tyle w przypadku "V jak Vendetta" Moore naprawdę nie ma się czego wstydzić. Z ekranizacji jego komiksu James McTeigue wyszedł, w moim przekonaiu, obronną ręką. Mimo sporych zmian w warstwie fabularnej, udało mu się stworzyć film niebanalny, ale dostarczający jednocześnie sporej dawki rozrywki. Fanatyczni wyznawcy twórczości autora "Ligi niezwykłych dżentelmenów" mogą się nieco rozczarować, podobnie jak fanatyczni wyznawcy "Matrixa" oczekujących po "Vendetcie" fajerwerków efektów specjalnych i rozbudowanych scen akcji. Pozostali nie powinni wyjść z kina zawiedzeni.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Z czterech filmów, które widziałem w ten weekend, niespodziewanie na czoło stawki wysunął się "V for... czytaj więcej
Do oglądania filmu zasiadłam z zerową wiedzą na temat opowiadanej przez niego historii, jako że nigdy... czytaj więcej
Z jednej strony dziwny facet w masce posługujący sie pseudonimem "V", ubrany jak muszkieter, mający bzika... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones