Recenzja filmu

Depresja gangstera (1999)
Harold Ramis
Robert De Niro
Billy Crystal

Terapia dla dwóch

Ten film byłby gładki i idealnie bezosobowy, gdyby nie aktorzy. To oni nadają mu charakter.
O takim filmie mówi się, że jest dobrze napisany, co stanowi pochwałę cokolwiek dwuznaczną. Odnosi się do scenariusza, a gdzie walory czysto filmowe? Otóż w "Depresji gangstera" nie są zbyt widoczne (nie zamierzam robić dowcipów na temat aż za dobrze widocznych mikrofonów, które wchodzą w kadr, kiedy nie trzeba), ale nie znaczy to wcale, że film jest takich walorów pozbawiony. Trudno jednak mówić o czymś więcej niż o sprawnym rzemiośle. Dzisiaj to nic nadzwyczajnego. Film jest więc gładki, opatrzony niezauważalną muzyką, utrzymany w tempie pozwalającym należycie wybrzmiewać dowcipom. Byłby idealnie bezosobowy, gdyby nie aktorzy. To oni nadają mu charakter. Billy Crystal i Robert De Niro, wiadomo - tytani. Jak na komediowy duet przystało, bardzo różni, a przecież na ekranie doskonale zgodni. Ściślej mówiąc, zgodni w wyborze maniery: obaj grają z przesadą, nie próbują się hamować, ale nie przekraczają też delikatnej granicy między prawdą charakteru i kpiną. De Niro jest konwulsyjnie śmieszny, kiedy zalewa się łzami, Crystal znakomicie rozgrywa konflikt między rutyną terapeuty i strachem. To są aktorskie popisy jak na scenie. Widz musi z miejsca zaakceptować reguły narzuconej przez gwiazdorów konwencji albo nie będzie zabawy. Jest to o tyle ułatwione, że nie chodzi przecież o dokument odsłaniający kontakty nowojorskiego gangstera z szacownym lekarzem psychiatrą, ale o zabawną bajkę na ten temat. A więc gangster Paul Vitti, który właśnie przejąć ma prowadzenie rodzinnego interesu, zaczyna mieć kłopoty z oddychaniem, spaniem i seksem, w dodatku nękają go nieoczekiwane ataki płaczu. Nerwy! Zadanie otrzymuje przypadkiem i wbrew swej woli niezbyt wzięty psychiatra z przedmieścia, Ben Sobol, sam także obciążony kompleksami. Jest to punkt wyjścia i dla farsy, i dla komedii charakterów, i nawet dla dramatu. W znakomitym scenariuszu, który pisał także reżyser filmu, Harold Ramis, wszystkie te możliwości zostają zgrabnie wykorzystane. Materiału dla farsy dostarcza sytuacja nieszczęsnego psychiatry. Właśnie usiłuje się ożenić, ale wzywany jest do swego pacjenta nawet sprzed ołtarza. Został przecież "człowiekiem Paula Vittiego", a to oznacza feudalne uzależnienie. Trzeba przyznać, że w tej warstwie film okazuje się nieoczekiwanie realistyczny. Śmieszność jest tylko na powierzchni, pod którą odsłania się ostro zarysowana obcość dwóch światów. Obcość absolutna. Dotyczy wszystkiego - zaplecza kulturowego, wychowania, obyczajów, skali wartości, mentalności. Pod tym względem tradycje włoskiej "rodziny mafijnej" przeciwstawione zostają spojrzeniu na świat kosmopolitycznego inteligenta. Należałoby zauważyć, że prawdę tego konfliktu odbieramy dzisiaj w Polsce z większym niż kiedykolwiek zrozumieniem. A na tym tle rozgrywa się pojedynek charakterów, jednak dość tradycyjnie ustawiony: skoro gangster i doktor tak starannie ukrywają to, co tkwi w nich w środku, logika komedii wymaga, żeby w pewnym momencie nastąpiła zamiana ról i żeby wzajemnie stali się dla siebie psychoterapeutami. Czy ujawnienie i uwolnienie się z kompleksów oznacza szczęśliwy koniec? Z pewnością nie, bo powodzenie kuracji bynajmniej nie rozplątuje węzła, jaki stworzyły z konieczności bliskie stosunki między gangsterem, który nie jest przecież zwyczajnym pacjentem, i doktorem, którego bynajmniej nie chroni zamknięty gabinet. Rozwiązanie może być tylko dramatyczne. A nie bez znaczenia jest jeszcze kwestia legalności, bo przecież tak szczególne stosunki muszą wywołać zainteresowanie FBI... W filmie wszystko to zostaje zasygnalizowane, ale komediowa konwencja pozwala znaleźć dowcipne i bezkonfliktowe wyjścia z każdej sytuacji. Bawmy się, w bajce wszystko dobrze się kończy!
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones