Recenzja filmu

Trzeci cud (1999)
Agnieszka Holland
Ed Harris
Anne Heche

Wielebny detektyw

Od pewnego momentu film składany przez widza w metafizyczno-detektywistyczny splot, zaczyna być coraz bardziej bezładny. Niegdyś Antonioni wymyślił jedyną w swoim rodzaju formułę
Od pewnego momentu film składany przez widza w metafizyczno-detektywistyczny splot, zaczyna być coraz bardziej bezładny. Niegdyś Antonioni wymyślił jedyną w swoim rodzaju formułę metafizycznego kryminału. Ktoś znikał; wszczynano dochodzenie, przyjaciele szukali na własną rękę - bez skutku, aż wreszcie przedmiot kryminalnej zagadki rozpływał się gdzieś w upalnym słońcu; zostawali tylko przerażeni swą samotnością bohaterowie. Widz, nie mniej zagubiony, musiał gruntownie zmieniać swe oczekiwania wobec filmowego świata, który nagle przestawał być rozwiązywalny, a pod jego naporem ciasna kryminalna struktura pt. "kto zabił?" pękała jak bańka mydlana Agnieszka Holland zmieniła reguły: zrealizowała film o poszukiwaniu cudu - a więc tego, co nierozwiązywalne - który z każdą sceną nabiera rysów kryminału. Po mistycznym prologu akcja przenosi się nieoczekiwanie do Chicago końca lat 70., czasów ostatecznego uwiądu ideologii hipisowskiej i triumfu praktycyzmu - również w Kościele, który jak inne wyznania musi zabiegać o wiernych, dbać o swój wizerunek w Watykanie i promować tak rzutkich i energicznych księży-biznesmenów jak biskup Cahill. Poszukującym i pełnym zwątpienia jest Frank Shore, ksiądz, który trafił do swego zawodu z rozpaczy i desperacji, pragnąc ratować życie ojca i "układać się z Bogiem". Delegowany przez Kościół do weryfikowania "cudów", zanim przedłożone zostaną specjalnej komisji w Watykanie, zyskał już sobie miano "cudobójcy". Tym razem świętą ma być nieżyjąca Helen O'Regan, emigrantka z Austrii. Frank, obdarzony wyrazistą i napiętą twarzą Eda Harrisa (czy trzeba przypominać, kogo zagrał i kogo zabijał Ed Harris w filmie Agnieszki Holland?), w istocie bardziej przypomina detektywa, niż duchownego. Całe dnie spędza na zaprzyjaźnionym posterunku policji, gdzie pracował jego ojciec, i, niczym rasowy śledczy, wezwany zostaje na miejsce pobicia byłej podopiecznej Helen; wreszcie wraz ze swoim "partnerem", bratem Gregorem, szuka potwierdzenia poszlak i doprowadza do finałowej "rozprawy sądowej", czyli dysputy beatyfikacyjnej, z kardynałami w roli prokuratorów i sędziów.. Czy może być lepszy sposób na opowiedzenie o "śledztwie w sprawie świętości" niż poprzez zderzenie delikatnej materii tematu z poetyką kryminalnego dochodzenia? Bohater wyobraża sobie, że swymi metodami może dociec prawdy o Helen, ale już podczas pierwszej rozmowy z jej córką zostaje zbity z tropu, gdy Roxane udowadnia mu, jak prymitywne są jego przypuszczenia i tropy. Kiedyś wydawało mu się także, że sprawy tak niepojęte, jak wiara, modlitwa i całkowite oddanie się Bogu, mogą być kwestią rozsądnego układu. Przekonał się jednak boleśnie, że "Bóg się nie targuje", i teraz egzystuje na granicy zupełnego zwątpienia, aż w końcu odkrywa dzięki Roxane możliwość spełnienia się w tym, co ludzkie. Bóg jednak natychmiast interweniuje - i od tego momentu film, cierpliwie składany przez widza w ten metafizyczno-detektywistyczny splot, zaczyna być coraz bardziej bezładny i irytujący. Frank naiwnie i nieprzekonująco przyjmuje na siebie rolę gorliwego obrońcy świętości Helen, choć nie wiemy, o co tak naprawdę toczy się jeszcze walka - bo przecież nie o bohatera, który to, co najważniejsze, otrzymał już od Boga i w imię tej pewności odtrącił kochaną kobietę. Rozprawa jest jednak potrzebna - po to, by przekonać zatwardziałego przeciwnika Amerykanów ("czy na tej ziemi naprawdę może wyrosnąć świętość?"), arystokratycznego kardynała Wernera. Niespodziewanie Werner okazuje się bowiem hollywoodzkim deus ex machina, rozczarowującym, niemal kabaretowym rozwiązaniem fabularnym, który wraz ze swoją protezą i zwierzeniami pośrodku nocy nie przypomina niczego, co kiedykolwiek nakręciła Agnieszka Holland Nie wiemy też, co uczynić ani z Helen, ani z wykreowaną wokół niej rzeczywistością. Kim była "święta" - do końca nie dowiemy się nigdy, taki jest zamysł filmu. Czemu jednak nie pada nawet słowo o jej małżeństwie, poza tym, że bohaterka przez siedem lat doglądała konającego męża? Dlaczego, mimo starań Anne Heche, Roxane zostaje w końcu postacią tak niepełną, niedookreśloną? Czemuż wreszcie służą intrygujące retrospekcyjne "przebłyski" i efektowne przejścia montażowe, w połączeniu z dziwnym zachowaniem osób nad "uzdrowicielskim" jeziorem - jeśli nie budowaniu tajemniczego nastroju, jakiegoś "kryminalnego" napięcia, które w końcu okazuje się ślepym zaułkiem Chybiony wzór na alchemię filmowego widowiska każe mi w twarzy dziewczynki z prologu widzieć raczej nieudolność małej aktorki niż natchnienie modlącej się Helen; irytować się hukiem przelatujących złowróżbnie samolotów; wyławiać konwencjonalność przeróżnych "chwytów", gdy np. Frank efektownie spada ze stopni parafialnej biblioteki, natychmiast po oświadczeniu, że "musi odkryć prawdę"... Próżno w "Trzecim cudzie" szukać owego dręczącego niepokoju np. z francuskiego filmu Holland "Olivier, Olivier". "Kim jesteśmy? - pytała wówczas autorka - i czym zaznaczamy naszą obecność w sercach innych ludzi, gdzie być może jest ostatnie miejsce na przechowanie jakiejś prawdy o nas, jakiegoś śladu?...". To były przejmująco prawdziwe i bolesne pytania o nas samych; o ludzi, całkowicie, choć po omacku definiujących i wypełniających świat. W adaptacji powieści "Trzeci cud" Richarda Vetere pytania te zaczęły przesuwać się w kierunku jeszcze mniej pewnym i jasnym. I pojawiło się aż nadto wątków, które samodzielnie mogłyby stanowić temat filmu religijnego: porzucenie bliskich w imię miłości do Boga, odwieczny problem wiary, która nigdy nie pozwoli się ani kupić, ani opanować rozumem, ani bezwzględnie posiąść. Szkoda tylko, że żaden z nich nie wybrzmiał do końca. Kryminał nie zawsze czyni cuda.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones