Recenzja filmu

Diana (2013)
Oliver Hirschbiegel
Naomi Watts
Naveen Andrews

Zwiędła róża

W "Dianie" zabrakło tego, co najciekawsze. Próżno tu szukać analizy napiętych relacji bohaterki z pałacem Buckingham. Nie ma też prawie nic o jej depresji i próbach samobójczych. Nic o
Ktoś, kto ostatnie trzydzieści lat spędził pod lodem, po seansie "Diany" nie mógłby zrozumieć, dlaczego tytułowa bohaterka zasłużyła na tytuł Róży Anglii. Księżna w karykaturalnej interpretacji Naomi Watts to naiwna (by nie powiedzieć: mało inteligentna),  kochliwa, zupełnie odklejona od rzeczywistości, a zarazem niestroniąca od intryg pańcia. Jeśli wizerunek Diany z dzieła Olivera Hirschbiegela jest prawdziwy, pozostaje tylko współczuć księciu Karolowi i rodzinie królewskiej.

Ktoś powie, że niemiecki reżyser postanowił zdjąć księżną z piedestału i zdrapać lukier z jej medialnej podobizny. Tak jednak nie jest. "Diana" to nie tyle surowe spojrzenie na fenomen "królowej ludzkich serc" co wyciskacz łez wyjęty z kart harlekina gorszego jakościowo  od powieści Danielle Steel i Nicholasa Sparksa. Prawdziwa historia (filmowcy uwielbiają ten zwrot) miłości królewny do plebejusza. Rolę człowieka z ludu pełni tu doktor Hasnat Khan – utalentowany kardiochirurg, który uświadomi niefrasobliwej dotąd Dianie, jak wiele zła wyrządza się codziennie na świecie. Dalej jest jak w polskiej komedii romantycznej: księżna próbuje  przygotować wytworną kolację, ale lekarz woli pospolitego hamburgera; księżna nie zna się na ulubionej muzyce Hasnata (jazz), więc za chwilę musi pojawić się najlepsza psiapsiółka z workiem płyt i zestawem złotych rad; po seksie bohaterowie raczą się cytatami z twórczości poety Rumiego, a gdy Diana jest wzburzona, kieruje kroki ku pianinu i zaczyna grać... Bacha. Może i z instrumentu wydobywa się muzyka czysta jak uczucie pary, ale z filmu sączy się fałsz.

W "Dianie" zabrakło tego, co najciekawsze. Próżno tu szukać analizy napiętych relacji bohaterki z pałacem Buckingham. Nie ma też prawie nic o jej depresji i próbach samobójczych. Nic o kontaktach z synami. Księżna podkreśla co prawda, jak ważni są dla niej Harry i William, ale ekranowa absencja chłopców świadczy o czymś  przeciwnym. Działalność charytatywna została ograniczona  do paru migawek z pól minowych i szpitali. Kontrowersje może wzbudzić za to stosunek Diany do mediów, uznawanych powszechnie obok byłego męża za kluczowy czarny charakter w jej biografii. Z filmu wynika, że Lady Di – choć zmęczona natarczywością paparazzich – próbowała wykorzystać tabloidy do własnych (niezbyt mądrych) celów. Plotkarskie media przypominają u Hirschbiegela dzikiego psa, którego nie da się wytresować i udomowić. Dasz mu palec, a odgryzie ci głowę.

W miernym scenariuszu Stephena Jeffreysa krył się zalążek czegoś, co w rękach innego autora mogło się zamienić w poruszający dramat samotności. Byłaby to wówczas opowieść o Dianie-celebrytce – zbyt sławnej, by móc zbudować normalny związek. Potrzebowałaby ona bowiem mężczyzny zdolnego poświęcić dla niej swoje ego i ambicje. Kogoś gotowego stać w cieniu partnerki, zdającego sobie sprawę z faktu, że dla opinii publicznej zawsze będzie tylko dodatkiem do nowej kreacji księżnej. Do opowiedzenia takiej historii potrzeba jednak było reżysera i scenarzysty nieco bardziej subtelnych niż nosorożce na sawannie.
1 10
Moja ocena:
2
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones