Recenzja filmu

Steve Jobs (2015)
Danny Boyle
Michael Fassbender
Kate Winslet

Życie w kodzie binarnym

Firma Apple, Inc. zrewolucjonizowała to, co dzisiaj znamy jako przemysł komputerowy. Wcześniej prym wiodły takie marki, jak IBM i Microsoft, ale w końcu o nadgryzionym jabłku usłyszał cały świat.
Film Danny'ego Boyle'a to kolejna próba przybliżenia historii tego szalonego geniusza szerokiej publice. W 1999 roku zadebiutował film telewizyjny, który ukazywał wczesną rywalizację pomiędzy gościem z Cupertino, a Billem Gatesem. Ponad dwa lata temu w kinach Ashton Kutcher wziął na barki ciężar tej postaci, ale poległ sromotnie. Kiedy świat obiegła informacja, że widz po raz trzeci ma przeżywać tę samą historię, niektórzy pewnie już odwrócili wzrok od tego filmu, jednakże tym razem za produkcję odpowiedzialni byli najlepsi fachowcy w swojej dziedzinie. Na stołku reżyserskim został obsadzony Danny Boyle, laureata Oscara za "Slumdoga", scenariusz został napisany przez Aarona Sorkina, który wielokrotnie pokazał na co go stać (szczególnie przy "Social Network" i "Moneyball"). W rolę Steve’a Jobsa wcielił się Michael Fassbender, który już ładnych ośmiu lat nie schodzi poniżej poziomu ustawionego w filmie "Głód" i to właśnie jemu godnie miała towarzyszyć Kate Winslet, laureatka czterech Złotych Globów i Oscara.

Całą historię można odczytać jako tryptyk utworzony z trzech kluczowych w życiu Jobsa i Apple wydarzeń: zaprezentowania Macintosha w 1984 roku, rywalizującego NeXT w 1988 i, w końcu, słynnego i niezapomnianego iMaca w 1998 roku. "Steve Jobs" ukazuje nie tylko filozofię firmy Apple, która zmieniała się na przestrzeni lat, ale przede wszystkim Jobsa, jego myślenie i relacje z innymi pracownikami i przyjaciółmi. To one tworzą w filmie całość, jako iż ma on przedstawiać zapał, upartość i fascynację w tym, co robił Steve. To jest jeden z głównych celów filmu i być może dlatego jego twórcy zdecydowali się na zaangażowanie aktora, który nie do końca przypomina Jobsa z wyglądu, ale będzie potrafił przenieść jego charakter i geniusz na ekran.

Trzy wyżej wspomniane prezentacje są źródłem tego, kim Jobs na prawdę był: geniuszem, który z uporem maniaka chciał, by wszystko poszło wedle jego planu, niewrażliwym i cynicznym draniem, dla którego przyznanie się, że ma się córkę jest jak przyznanie się do błędu oraz człowiekiem, który, choć otoczony przyjaciółmi, widział w nich wrogów próbujących sabotować jego plan. Wszystkie te cechy: maniakalność, cynizm, chłodność charakteru i paranoja – zostały już w niedawnym czasie sportretowane przez Fassbendera. W „Stevie Jobsie” jest tego kumulacja i aktor znów wychodzi obronną ręką dyrygenta. Cały film czeka, aż on zagra.

Są jednakże ludzie, którzy chcą by ten mógł przejrzeć na oczy, że życie nie jest napisane w kodzie binarnym. To Joanna Hoffman (córka polskiego reżysera Jerzego Hoffmana, w którą wciela się Kate Winslet) i Steve Wozniak (Seth Rogen). Oni dwaj próbują przekonać Jobsa, że ten geniusz przysłania mu przejrzyste pole widzenia, nie widzi cierpienia u innych ludzi, ani nie wie, jak bardzo cięte i wbijające w plecy nożami są jego słowa w codziennej dyskusji. Steve Jobs widzi świat w dwóch kategoriach: on i reszta świata – 0 i 1. Na przestrzeni tych trzech prezentacji widzimy, jak zmienia się myślenie u Jobsa (choć powoli, patrząc na przebieg lat). Z człowieka, który nie chciał się przyznać do córki, przez gościa, który traktuje dziewczynkę jak córkę po rozłamie małżeństwa, do momentu, w którym ten staje się dla niej ojcem. To właśnie ta relacja jest zaprzeczeniem prostego toku myślenia starego Jobsa i finalnym zwycięstwem Hoffmann, która ponad wszystko chciała go uczłowieczyć i otworzyć na ludzi.

Aaron Sorkin dostarczył scenariusz, w którym słowa dialogów wypowiadane są z prędkością karabinu maszynowego, a Danny Boyle zadbał, by te spotęgowane były narastającą elektroniczną muzyką. W tym filmie nie miejsca na nudę, jak mogłoby się to wydawać. Ilekroć film zwalnia tempo, do akcji wkracza Jobs, który ze zwykłej rozmowy ze swoim inżynierem potrafi dać wykład o istocie moralności i wizji, która jest kluczem do wszystkiego, ponieważ komputer musi mówić "Hello", bez względu na wszystko. Boyle nakręcił film, który w końcu odpowiada fanom firmy Apple, nie jest całkowitym niewypałem i stwarza pole manewru dla aktorskiego duetu Fassbender-Winslet. Nie wszystkie filmy o Apple to sukces, ale w końcu zaprezentowano "Steve’a Jobsa", który jest niekwestionowanym hitem – filmowym odpowiednikiem sukcesu iMaca.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Biografia – gatunek, który w czystej i utopijnej teorii powinien być najprostszą i najmniej wymagającą... czytaj więcej
Aaron Sorkin wciąż się nie wypalił. Po Marku Zuckerbergu ("The Social Network") i Billym Beanie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones