Recenzja filmu

9 Songs (2004)
Michael Winterbottom
Margo Stilley
Kieran O'Brien

9 F...s

Wracam właśnie do filmu, który swojego czasu spotkał się z zaskakująco szeroką dystrybucją jak na obraz penetrujący takie przestrzenie kinematografii. Nie zastosuję dla nich określenia kino
Wracam właśnie do filmu, który swojego czasu spotkał się z zaskakująco szeroką dystrybucją jak na obraz penetrujący takie przestrzenie kinematografii. Nie zastosuję dla nich określenia kino ambitne (które bywało przypieczętowywane temu utworowi), lecz co najwyżej kino prowokacyjne, które szokuje, łamie bariery obyczajowe, lecz poza tym nie niesie ze sobą żadnego innego znaczenia. Mowa o filmie "9 Songs", który kilka lat temu wkroczył na ekrany typowych kin komercyjnych, będąc czasami reklamowanym jako wybitne dzieło kina offowego, które przebiło się dzięki swojej oryginalności do powszechnej dystrybucji. Takie określenie jest niezmiernie krzywdzącym sądem dla wielu niedocenionych, a naprawdę znaczących produkcji niezależnych. "9 Songs" aspiruje jedynie do utworu uczłowieczającego stosunki seksualne, które z takim uszczegółowieniem pokazywane są tylko w filmach pornograficznych. Zamierzenie być może właściwe, lecz czy rzeczywiście osiągnęło popularność, dzięki realizacji własnego celu? Śmiem w to zdecydowanie wątpić. Jego powodzenie jednoznacznie łączę z odwagą w pokazywaniu nieudawanego współżycia seksualnego, która pociągnęła za sobą skandal obyczajowy skłaniający dystrybutorów filmowych do sięgnięcia po ten prowokujący obraz. "9 Songs" może być utworem wartościowym jedynie dla par, które chcą urozmaicić swoje życie erotyczne, korzystając z tegoż wzorca. Nasuwać się więc może pytanie, cóż ten film oferuje ponad to, co stało się dorobkiem przemysłu filmowego spod znaku „xxx”. Otóż niezwykłą oprawę audiowizualną oraz grę aktorów zdecydowanie przewyższającą wyczyny ludzi z branży pornograficznej. Trudno jednak oceniać wartość filmu w kontekście tradycyjnej sztuki filmowej, gdyż zdecydowanie nie mieści się on w jej ramach. Myślę, że najlepszym dla niego określeniem jest plakietka "artystycznego pornola". Jeśli kogoś zainteresuje taka branża, to powinien zaspokoić swoje potrzeby w tej produkcji. Biorąc pod uwagę taką właśnie kategoryzację filmu, klasyfikuję go wysoko w tym zakresie percepcji produkcji kinowych. Stosunki seksualne dwojga ludzi okraszone są atrakcyjną warstwą muzyczną (tytułowymi dziewięcioma piosenkami) oraz spójnymi, utrzymanymi w nieco dekadenckim stylu zdjęciami. Niewątpliwie mamy do czynienia z profesjonalnym warsztatem filmowca, który postarał się o zrobienie z mocnego erotyku, intrygującego dzieła filmowego. Wszystko to opowiadane jest z punktu widzenia człowieka przemierzającego bezkresne przestrzenie Antarktydy. W takich sceneriach niektórzy recenzenci odkrywają metaforę do lodowatych stosunków między bohaterami. Śmiałość scen erotycznych odwraca jednak uwagę zwykłego widza od takich zamierzonych przenośni. Dla mnie fascynującym i trudnym do zrozumienia aspektem tego filmu jest stosunek aktorów odgrywających główne role do wykonywanych przez siebie scen seksualnych. W przypadku zadeklarowanych produkcji pornograficznych takie wątpliwości nie przychodzą nawet do głowy, gdyż tamten świat rządzi się własnymi prawami. Mówiąc o tym filmie mamy do czynienia raczej z ludźmi, dla których seks stanowi intymną sprawę, którą odkrywa się z partnerem życiowym, bądź w bardziej liberalnych społecznościach, z napotkaną osobą, do której odczuwa się pociąg fizyczny. Niezwykle odważnym bądź skrajnie deprawującym elementem jest rzeczywiste uprawianie seksu przez jedynie partnerów zawodowych, jakimi są aktorzy w filmie. Stanowi to więc albo przełamywanie kolejnych barier dla aktora, albo tylko szokowanie widza scenami, delikatnie mówiąc, nieobyczajnymi. Ciężko mi jest z powodu takich sprzeczności ocenić jednoznacznie produkcję Michaela Winterbottoma. Skupiając się na stronie warsztatowej nie mam niczego do zarzucenia angielskiemu twórcy, a wręcz przeciwnie, szczególnie doceniam montaż filmu oraz dobranie ilości i czasu trwania poszczególnych scen pod względem udanej kompozycji całości utworu, niekoniecznie podporządkowując się minimalnej, nieoficjalnie uznanej przez kreatorów kina komercyjnego 90-minutowej długości filmu kinowego. Sama idea takiej produkcji wydaje się niemożliwa do jednoznacznej interpretacji. Dlatego też nie będę opowiadał się za jej słusznością bądź jej brakiem, lecz pozostawię taki dylemat do rozwiązania dla indywidualnego widza.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Fabuła tego filmu dzieli się na trzy części. Pierwszym i najbardziej eksponowanym rozdziałem tej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones