Recenzja wyd. DVD filmu

May (2002)
Lucky McKee
Angela Bettis
Jeremy Sisto

Chora dziewczyna

Zorientowanym w dokonaniach współczesnych twórców kina grozy, trudno było w ciągu ostatnich lat nie usłyszeć nazwiska Mckee lub chociaż tytułu jego pierwszego samodzielnie wyreżyserowanego
Zorientowanym w dokonaniach współczesnych twórców kina grozy, trudno było w ciągu ostatnich lat nie usłyszeć nazwiska Mckee lub chociaż tytułu jego pierwszego samodzielnie wyreżyserowanego filmu – "May". Przychylny odbiór, z jakim spotkał się ten obraz, obok zdobycia serii nagród pozwolił reżyserowi znaleźć się w gronie tak legendarnych postaci, jak John Carpenter czy Tobe Hooper. Stało się tak za sprawą zaproszenia Lucky’ego Mckee'ego do wyreżyserowania odcinka pierwszej serii "Mistrzowie horroru". Dobra passa tego twórcy najwyraźniej trwa, o czym może świadczyć uznanie jego kolejnego filmu, zatytułowanego "Mroki lasu", za jeden z najbardziej wyczekiwanych horrorów roku 2006. Warto zatem przekonać się, czy mamy do czynienia z kolejnym przereklamowanym przedsięwzięciem cwanych dystrybutorów czy też jest coś, co sprawia, że poświęcony dokonaniom tego twórcy czas nie zostanie uznany za stracony.

Tytułowa May to młoda pracownica kliniki weterynaryjnej. Dziecięca przypadłość zwana "leniwym okiem" odsuwa ją od życia w grupie rówieśniczej. Dziewczyna staje się introwertyczką, spędzającą czas w towarzystwie zamkniętej za szkłem lalki. Życie nieśmiałej May zmienia się, gdy na jej drodze staje Adam – młody mechanik samochodowy. Krótki romans kończy się fiaskiem, które rzuca May w ramiona swojej koleżanki z pracy – zdeklarowanej lesbijki o imieniu Polly. Gdy i ta znajomość okazuje się daleka od ideału, May zaczyna rozumieć, że otaczający ją ludzie to "…tyle pięknych części, a tak mało dobrych całości…". Szybko okazuje się, jak zdumiewające konsekwencje niesie za sobą to spostrzeżenie.

Film budzi wiele rozmaitych odczuć i skojarzeń. Gatunkowo lawiruje swobodnie między kinem obyczajowym, czarną komedią a psychologicznym thrillerem. Co ciekawe –  sprawdza się równie dobrze w każdej z wymienionych konwencji. Jedną z większych zalet "May" jest scenariusz. Mckee'mu mimo skromnego doświadczenia udało się napisać coś, co jest spójne i wyważone. Ilość wątków jest idealnie dobrana. Bardzo przejrzyście zachowany zostaje podział na trzy plany postaci, dzięki czemu większość ról ma duży potencjał do wykorzystania.  Niektórych odbiorców nastawionych na grozę w czystej postaci może rozdrażnić rozbudowana prezentacja portretu psychologicznego głównej bohaterki, lecz ja nie uznałem tego za mankament. Nacisk położony na dokładne przedstawienie postaci May i jej otoczenia procentuje bowiem w ostatnich minutach filmu, które – gdy je odnieść do rozbudowanego wstępu – stają się dzięki temu jeszcze bardziej dotkliwe i porażające.
W tytułową rolę wcieliła się Angela Bettis. Wielu widzów po obejrzeniu "May" wzniosło na jej cześć okrzyki zachwytu, określając tę kreację mianem oskarowej. Mój entuzjazm dla dokonania Bettis nie jest aż tak wielki, niemniej doceniam pracę młodej aktorki. May w jej interpretacji jest postacią budzącą ambiwalentne uczucia, posiadającą psychologiczne motywacje i szeroką gamę emocji. Aktorka skupia się na przeciwieństwach, z których zbudowana jest ta rola i podchodzi do niej z dużym dystansem, dzięki czemu unika moralnej oceny swojej bohaterki czy też jej przesadnej obrony. Można zarzucić Bettis, że w kilku momentach staje się zbyt manieryczna, jednak ogólnie – za wykorzystanie potencjału tej skądinąd nieźle napisanej roli należy jej się pochwała.

Drugą interesującą kreację w tym filmie tworzy Jeremy Sisto, polskim widzom znany z roli Billy'ego w serialu "Sześć stóp pod ziemią". W filmie wciela się on w postać Adama, pracującego w warsztacie samochodowym miłośnika filmów Dario Argento. Sisto zaskakuje charyzmą, przy jednoczesnej inteligentnej i przekonującej grze. Scena jego ostatniego spotkania z May, jak i kilka innych swoją wartość bierze przede wszystkim z talentu tego aktora.

Film Lucky’ego Mckee'ego za wszelką cenę chce udawać grzeczny, "dziewczyński" horror. Ta część widzów, która da się na to nabrać, będzie wytykać "May" nudę i brak elementów posiadających siłę przebicia, odpowiednią dla filmu grozy z początku XXI wieku. Po krótkim zastanowieniu – nie sposób jednak uznać tych zarzutów, bowiem grzeczna maska nałożona temu filmowi to tylko pozór. Wystarczy wspomnieć, że do tej niewinnej historyjki o smutnym życiu amerykańskiej nastolatki reżyser włącza całkiem pokaźną gamę wszelkiej maści dewiacji. Cała opowieść podszyta jest skrajnym fetyszyzmem, obok którego da się znaleźć miejsce także dla masochizmu, a nawet nekrofilii. Łatwo więc wspomniany zarzut przekuć na zaletę i przyznać reżyserowi umiejętne wykorzystywanie przeciwstawnych motywów do ich skuteczniejszego oddziaływania na widza.

Ciekawa jest wymowa filmu. Reżyser wziął na warsztat bogaty i uniwersalny temat normalności i samotności na progu życia. Stworzył na tej podstawie inteligentną wypowiedź, która do tego niezbyt często popada w pretensjonalny ton. Główna bohaterka jest daleka od modelu amerykańskiej nastolatki, który serwuje się nam od lat w kinie popularnym i telewizji. Mckee proponuje własny komentarz do tego zjawiska. Zamiast plastikowego stereotypu przedstawia w "May" fantazmat,  zgodnie z którym, współczesne młode Amerykanki jawią nam się, jako zamknięte w "Szklanym kloszu" lalki. May jest osobą, która swój czas przeżywa wyłącznie raz w roku. I nie są to walentynki. Jest to Halloween. Udaje się reżyserowi stworzyć film, kontynuujący temat zapoczątkowany przez "Carrie". "May" może być odbierane zarówno jak komentarz do filmu De Palmy, jak i swobodną trawestację tego motywu dopasowaną do współczesnego pokolenia. Trzeba przyznać, że udaje mu się to całkiem nieźle, bowiem sukces filmu może świadczyć tylko o tym, że wśród widzów jest wiele potencjalnych Carrie i May…

Film ze wszech miar jest godny polecenia. "May" to zaskakująco sprawnie zrealizowany debiut, który wyróżnia się na tle innych amerykańskich produkcji z tego czasu. Na plus tej zgrabnie wyreżyserowanej makabreski przemawia wiele czynników, jak choćby to, że nie czuć w niej (w przeciwieństwie do dziesiątek innych horrorów ostatniej dekady), że jest wyraźnie adresowana do nastoletniego odbiorcy. Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że krótkometrażówka "Jack and Jill" , którą Adam prezentuje May, została wyreżyserowana przez przyjaciela reżysera, niejakiego Chrisa Sivertsona, który niedługo potem zasłynął, reżyserując "The Lost", o którym mówi się, jako o jednym z ciekawszych amerykańskich filmów grozy ostatnich lat.

Polecam "May" właściwie wszystkim, wierząc, że dzięki talentowi reżysera powstał film, w którym każdy może znaleźć coś dla siebie. Mimo pewnych niedociągnięć (oprawa muzyczna, wtórność wobec wspomnianej "Carrie" czy pretensjonalność niektórych motywów) film ogląda się z przyjemnością, o jaką coraz trudniej ostatnio w obcowaniu z amerykańskim kinem grozy. Tym bardziej warto się z nim zapoznać, żeby przekonać się, z jak prostych składników da się stworzyć klimatyczny i inteligentny horror.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones