Recenzja filmu

Steve Jobs (2015)
Danny Boyle
Michael Fassbender
Kate Winslet

Długi nos Steve'a

W obliczu "teatralności" scenariusza nie powinno nikogo dziwić, że za kamerą postawiono właśnie Danny'ego Boyle'a. Skoro reżyser "127 godzin" potrafił zrobić widowisko z tego, że pewien facet
Steve Jobs w "Stevie Jobsie" przypomina trochę Pinokia. Jest antypatyczny, histeryzuje i – przede wszystkim – kłamie. Co więcej, jego osobista asystentka, grana przez Kate Winslet Joanna Hoffman, ma w sobie coś ze świerszcza Jiminy'ego. W disnejowskim "Pinokiu" (1940) sympatyczny owad nie odstępował drewnianego chłopca na krok i służył mu jako głos rozsądku. Hoffman podobnie: z nieodłącznym harmonogramem pod pachą jest zarazem cieniem, prawą ręką i sumieniem Jobsa. W baśni Carlo Collodiego i animacji Disneya egoistyczna, załgana marionetka w końcu stawała się wrażliwym chłopcem z krwi i kości. Danny Boyle, Aaron Sorkin i Michael Fassbender celują w podobny efekt: stawką ich świetnego filmu jest człowieczeństwo Jobsa.



Najpierw poznajemy więc Steve'a nieludzkiego. Jest rok 1984, do prezentacji pierwszego komputera z linii Macintosh zostały minuty, a Jobs, stawiając przed swoimi podwładnymi kolejne niewykonalne zadania, zachowuje się jak rozkapryszony bóg. Ale – jak słyszymy – na tym polega jego supermoc: założyciel Apple'a potrafi naginać rzeczywistość do własnej woli. Inna sprawa, że granica między "naginaniem" a zwykłym wciskaniem kitu jest bardzo cienka. Z kłamstw Jobsa tyleż pożytku, co kłopotu. Weźmy jego córkę, Lisę, która czeka potulnie w garderobie Steve'a, podczas gdy ten wszem wobec, głośno i wyraźnie, wypiera się ojcostwa. Na poparcie swojej tezy formułuje nawet skomplikowane algorytmy, choć ewidentnie mija się z prawdą. To przecież nie przypadek, że Lisa dzieli imię z jednym z apple'owskich komputerów. Czyżby Steve chciał oszukać sam siebie?

Owo "wyparcie Lisy" pełni w scenariuszu Aarona Sorkina funkcję "kłamstwa założycielskiego". Kłamstwa, które przepracowywane jest przez kolejne płaszczyzny czasowe filmu: "Steve Jobs" bowiem zaczyna się od Lisy i na Lisie się kończy. To pomysł rodem z "Obywatela Kane'a", w którym kluczem do biografii tytułowego bohatera była tajemnicza "Różyczka". Jeśli "Różyczką" Marka Zuckerberga w "Social Network" (również napisanym przez Sorkina) była Erica Albright, to "Różyczką" Jobsa okazuje się jego córka.



"Steve Jobs" tworzy zresztą z "Social Network" swoisty dyptyk: nie tylko tematyczny, ale i – do pewnego stopnia – stylistyczny. Już w filmie o Zuckerbergu Sorkin pokazał, że do sportretowania ikony nowych mediów wystarczy mu wiązanka rozegranych w zamkniętych pomieszczeniach scen dialogowych. Tutaj jednak autor idzie jeszcze dalej. Zamiast pisać sztampowe filmowe CV i skakać po łebkach życiorysu bohatera (patrz: nieudany "Jobs" z Ashtonem Kutcherem), Sorkin wybiera trzy kluczowe momenty z biografii wizjonera: 1984 – debiut Maca, 1988 – debiut NeXT-a i 1998 – debiut iMaca. Dzięki temu możemy zobaczyć Jobsa z bliska, niemal w czasie rzeczywistym: jak dopina ostatnie szczegóły swoich historycznych wystąpień, jak ściera się z bliskimi oraz współpracownikami, jak odlicza sekundy do każdego kolejnego wyjścia na scenę. Gorączkowy rytm rozmów prowadzonych w biegu, gdzieś za kulisami, z nieubłaganie tykającym w tle zegarem, przypomina trochę niesłusznie zapomniany serial Sorkina, "Studio 60". Oczywiście ów koncept wymaga od widza szczególnego zawieszenia niewiary. Żeby "kupić" tę sytuację dramatyczną, musimy przecież przystać na to, że Jobs trzy razy w swoim życiu, na pół godziny przed premierami swoich najważniejszych produktów, odbył decydujące rozmowy z pięciorgiem kluczowych osób ze swojego otoczenia. Jakby o losach założyciela Apple'a przesądziły akurat te trzy momenty, które upatrzył sobie scenarzysta. Ale geniusz Sorkina przejawia się właśnie w umiejętności kondensacji. Skrystalizować obfitą i burzliwą biografię Jobsa w te trzy rozmowy – wyczyn godny Oscara. 



W obliczu "teatralności" scenariusza nie powinno nikogo dziwić, że za kamerą postawiono właśnie Danny'ego Boyle'a. Skoro reżyser "127 godzin" potrafił zrobić widowisko z tego, że pewien facet siedzi w dziurze przywalony kamieniem, to zrobi widowisko z wszystkiego. I faktycznie – tutaj uwija się jak w ukropie. Każdy z trzech rozdziałów kręci w innej jakości obrazu – od 16mm przez 35mm po cyfrę – celując w metaforę technologicznego postępu. Wprowadza tylną projekcję, napisy, "równoległe" motywy wizualne. Kombinuje ze ścieżką dźwiękową. Ten "hałas podawczy" wzmacnia portret Jobsa, który z chaosu bodźców potrafi cyzelować elegancję i prostotę swoich produktów. Co prawda, gdyby film wyreżyserował David Fincher (jak początkowo planowano), efekt końcowy byłby zapewne "czystszy", bardziej wycyzelowany, bardziej w stylu Apple'a. Bo Boyle miejscami przesadza: zwłaszcza w sekwencji "filharmonijnej", gdzie rozbuchany symfoniczny podkład pracuje na metaforę Jobsa jako dyrygenta, który "gra" całą orkiestrą. I trochę to zgrzyta: zamiast nośnego symbolu dostajemy dysonans. Ale żeby nie było: reżyser ma też genialne pomysły inscenizacyjne. Na przykład w momencie, kiedy nerwowo pulsujący elektroniczny podkład nagle się zatrzymuje, jakby na komendę Steve'a. Komunikat jest jasny: to Jobs rządzi światem przedstawionym. Każde jego słowo, każdy gest, ma moc sprawczą.

Fassbender bezbłędnie wciela tę Jobsowską intensywność. Choć nie przypomina Jobsa fizycznie – a już na pewno nie tak jak Ashton Kutcher – to wierzymy mu cały czas. Zresztą film Boyle’a – wbrew tytułowi – nie jest popisem jednego aktora. Sorkin charakteryzuje swojego bohatera w sposób dynamiczny, wykuwa jego portret w interakcjach z innymi: ze świetnie zagranymi Steve'em Wozniakiem (Seth Rogen), Johnem Sculleyem (Jeff Daniels), Andym Herzfeldtem (Michael Stuhlbarg), ze wspomnianymi Hoffman i Lisą (graną na trzech płaszczyznach czasowych przez trzy różne aktorki). I jest to portret niejednoznaczny. Szef Apple'a bywa okrutny i kapryśny (z czego zresztą słynął), ale bywa też nieoczekiwanie bezbronny – a nawet czuły. Sorkin z Boylem nie podkopują ikonicznego statusu Jobsa, ale nie chcą też stawiać mu pomnika. Interesuje ich człowiek zaplątany w sieć zależności, "reżyserujący" swoje życie. Zaiste – kierownik orkiestry.


Bo choć Boyle niepotrzebnie dobija łopatą tę metaforę dyrygenta/reżysera, to jest ona tu koniec końców kluczowa. Sorkin przecież pokazuje karierę Jobsa niczym wielki fortel samego zainteresowanego. Środkowy segment filmu – kiedy zwolniony z Apple'a przedsiębiorca startuje z nową firmą, NeXT – zainscenizowany jest na typową "zmyłę" rodem z kina gatunków. Jakbyśmy oglądali heist movie, w którym Jobs jest włamywaczem, a Apple – skarbcem. Sorkin pokazuje, jak w swojej "najmroczniejszej godzinie" Steve odnajduje zalążek ostatecznego zwycięstwa. Trafiwszy na grząski grunt, wyciąga się z tarapatów za włosy. Jak – nie przymierzając – inny słynny kłamczuch: baron Münchhausen. Albo jak Pinokio, który jednoczył się z utraconym Gepettem dopiero w największej opresji, połknięty przez wielką rybę. Joseph Campbell nazywa taki etap podróży mitycznego bohatera – w sam raz! – "Brzuchem wieloryba". Heros separuje się wówczas od świata i jest gotów na przemianę, odrodzenie. I Steve odradza się, inaugurując zapewne najważniejszy etap w historii Apple'a. Sorkin w swoim filmie – bo umówmy się: to przede wszystkim jego film – błyskotliwie odnajduje ten mityczny schemat w życiorysie Jobsa. Pokazuje nam ikonę, ale pokazuje też człowieka z krwi i kości. Jeśli nie od tego są filmy biograficzne, to ja nie wiem od czego są. 
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Biografia – gatunek, który w czystej i utopijnej teorii powinien być najprostszą i najmniej wymagającą... czytaj więcej
Aaron Sorkin wciąż się nie wypalił. Po Marku Zuckerbergu ("The Social Network") i Billym Beanie... czytaj więcej
[left]Film Danny'ego Boyle'a to kolejna próba przybliżenia historii tego szalonego geniusza szerokiej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones