Recenzja filmu

Miss Agent (2000)
Donald Petrie
Sandra Bullock
Michael Caine

Edukacja Sandry

Trzeba przyznać, że dużo zrobiono, by zniechęcić widzów do oglądania filmu <a href="fbinfo.xml?aa=7747" class="text"><b>"Miss Agent"</b></a> w reżyserii <a href="lkportret.xml?aa=10717"
Trzeba przyznać, że dużo zrobiono, by zniechęcić widzów do oglądania filmu "Miss Agent" w reżyserii Donalda Petrie. Poczynając od mało zachęcającego tytułu, poprzez głupi plakat i beznadziejne hasło reklamowe: "Musi złapać zamachowca i... zdążyć na konkurs bikini" (czy jakoś tak...) - wszystko zapowiada idiotyczną komedyjkę, niewartą złamanego grosza. Z tym większą przyjemnością donoszę więc, że nowy film z Sandrą Bullock da się oglądać i co więcej, niesie sporo zabawnych sytuacji - a o to w końcu w komedii chodzi. Nie jestem natomiast przekonany, czy film Donalda Petrie należy polecać wielbicielom urody Sandry Bullock. Wizerunek pięknej, seksownej dziewczyny, wylansowany w poprzednich filmach z jej udziałem ("Speed" oraz "Speed 2", "System", "Ja cię kocham, a ty śpisz") ulega tutaj, przynajmniej w pierwszej części filmu, straszliwej degradacji. Wrażliwsze osoby proszę więc o zamknięcie oczu i dotrwanie tak do chwili, kiedy aktorka ulegnie cudownej metamorfozie. Żeby potem nie było, że nie ostrzegałem! Skąd te zastrzeżenia? Aktorka w filmie wciela się w postać wyjątkowo mało kobiecej i nieatrakcyjnej (naprawdę!) agentki FBI, Gracie Hart, która wzdryga się na samą myśl o użyciu szminki, a po nałożeniu pudru z pewnością dostałaby wysypki (na tle nerwowym). Poznajemy ją w sytuacji kryzysowej - na skutek jej nieodpowiedzialnych decyzji jeden z agentów został ranny i walczy o życie w szpitalu. Kiedy widzimy, jak w swoim zaniedbanym mieszkaniu wyładowuje się na worku treningowym i Bogu ducha winnych sprzętach domowych, od razu orientujemy się, że nie należy z nią zadzierać. Panowie! Zapewniam, iż prędzej odgryźlibyście sobie język, niż zaproponowali jej randkę. Tym bardziej, że jej strój, zachowanie, sposób chodzenia i poglądy na życie każą przedefiniować pojęcie "kobieta". Feministka? To mało powiedziane! Feministka do trzeciej potęgi z kompleksem Schwarzeneggera, wielkim jak sam Arnold. Taka właśnie osoba zostaje zmuszona do wzięcia udziału w ogólnokrajowym konkursie piękności Miss America. W ramach psychoterapii? Aby odkryć swoje drugie ja? Skądże! Skłania ją do tego sytuacja w pracy, a konkretnie fakt, iż konkursem zainteresował się szurnięty piroman-terrorysta, występujący pod ksywą "Obywatel". FBI odkrywa, iż może on wziąć na cel najpiękniejsze Amerykanki. Aby więc chronić dziewczęta i dopaść zamachowca, do Teksasu, gdzie odbywają się wybory, wyjeżdża grupa agentów pod kierownictwem przystojnego Erica Matthewsa (Benjamin Bratt - "Czerwona planeta"), z którym agentka Hart pozostaje w stosunkach koleżeńskich - to znaczy tłucze się z nim przy każdej okazji. Podstawowym atutem FBI ma być Gracie, która musi się przeistoczyć w piękność i stanąć w szranki z prawdziwymi kandydatkami. Oczywiście jest to walka na niby - nie zależy jej na żadnym zwycięstwie, lecz już sam fakt pokazywania się na scenie w sukni balowej lub kostiumie bikini przyprawia ją o mdłości. Głównym zadaniem agentki ma być naturalnie wypatrywanie podejrzanych osobników, lecz aby się nie zdekonspirować, musi dobrze nauczyć się nowej roli. W tym celu oddaje się w ręce człowieka, który zawodowo przygotowuje kandydatki na Miss, Victora Mellinga (w tej roli przezabawny Michael Caine). Melling, choć miętę czuje raczej do przystojniaka Erica, bierze Gracie w obroty i uczy ją wszystkiego: od kulturalnego zachowania przy stole poprzez eleganckie poruszanie się i kręcenie tyłeczkiem aż po robienie z siebie słodkiej idiotki. Agentka musi również zmienić się fizycznie. Do najzabawniejszych scen w filmie należą te, w których w wielkim hangarze agenci przygotowują broń i plan działania, zaś obok nich sztab ludzi pracuje nad wyglądem głównej bohaterki. Depilują ją, strzygą, czyszczą jej zęby i wykonują masę innych tajemniczych czynności, osiągając niesamowity efekt. Co tu dużo mówić - w rzeczywistości Sandra Bullock jest niczego sobie, więc efekty tej przemiany z brzydkiego kaczątka w łabędzia łatwo sobie wyobrazić. Agentka Hart, teraz jako Gracie Lou Freebush, wkracza więc w świat, którego nie rozumie i którym pogardza - czy coś zmieni jej nastawienie? Nie wskazują na to pierwsze spotkania z kandydatkami na Miss: dziewczyny rzeczywiście zasługują na niezbyt chwalebną reputację bohaterek kawałów o blondynkach (z przeproszeniem blondynek!) - mimo że włosy mają w różnych kolorach. Ten ostatni fakt może być zresztą dowodem, że mamy do czynienia z wymyśloną historią. W prawdziwych wyborach Miss America blondynki stanowią przygniatającą większość i trudno je od siebie odróżnić. W filmie, mimo iż wszystkie, jak jeden mąż (żona?), pragną "pokoju na świecie", przedstawiają jednak najrozmaitsze typy urody i hmm... osobowości. Nie sposób nie wspomnieć o występie jeszcze dwojga aktorów. W postać mistrza ceremonii, Stana Fieldsa wcielił się William Shatner - pamiętny Kapitan Kirk z serialu "Star Trek"; zaś szefową konkursu Kathy Morningside, ciekawą, lecz także istotną dla treści filmu, postać, zagrała Candice Bergen, gwiazda serialu "Murphy Brown". "Miss Agent" przekonuje nas przede wszystkim o potężnym talencie komediowym Sandry Bullock - już sam sposób, w jaki się śmieje dowodzi, że ma dużo dystansu do samej siebie i gotowa jest na wiele, by nas rozbawić. Zdecydowanie mniej słów uznania należy się scenarzystom. Choć była ich trójka, to niestety sił im starczyło jedynie na pół filmu. Druga godzina może się już nudzić: kryminalna intryga siada zupełnie, zaś rozwiązanie przywiodło mi na myśl rysunkowe filmy o przygodach Scooby Doo. Na szczęście jest się z czego pośmiać; jednak o ile w pierwszej połowie filmu od rechotania brzuch trząsł mi się niemal bez przerwy, to później chichotałem już tylko półgębkiem. Przy filmie pracowało wielu ludzi - choreografów, kostiumologów - na co dzień związanych z prawdziwymi konkursami piękności. Jednak jeżeli miał z tego powstać obraz ważnego elementu amerykańskiej rzeczywistości (tak jak portret świata mody, czy środowiska muzyki country u Altmana) to niestety: nic z tego! Nie wygląda to też na satyrę o zakłamaniu ("To nie konkurs piękności, to program stypendialny!"). Ot, po prostu sensacyjna komedia z ładnymi panienkami w tle. Dobre i to.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones