Recenzja filmu

Dworzec nadziei (1998)
Walter Salles
Fernanda Montenegro
Marília Pêra

Gorsze dzieci dobrego Boga

Czy marzenie o ojcu, wspólne dziecku i starej kobiecie, nie jest w istocie znakiem religijnym? Kobieta (lub mężczyzna) zaczyna się opiekować, nie bez oporów, obcym dzieckiem, które nagle znalazło
Czy marzenie o ojcu, wspólne dziecku i starej kobiecie, nie jest w istocie znakiem religijnym? Kobieta (lub mężczyzna) zaczyna się opiekować, nie bez oporów, obcym dzieckiem, które nagle znalazło się samo na świecie. Ktoś (lub dwoje) wyrusza na drogi swego kraju, ścigając jakieś marzenie albo uciekając, a czasem bez celu. Dwa popularne schematy kina, drugi ma nawet nazwę: kino drogi. W filmie, o którym tu mowa, połączono obie konstrukcje. Niemłoda kobieta decyduje się pomóc dziewięcioletniemu chłopcu, który stracił matkę; jego ojciec, którego trzeba odnaleźć, mieszka tysiąc kilometrów dalej, w głębi ogromnego lądu. Krajem, w którym rzecz się dzieje, jest bowiem Brazylia. Schemat zawsze stanowi tylko rusztowanie, nic więcej. Można się nim posłużyć, robiąc film czysto komercyjny, ale również ambitny, wartościowy. "Central do Brasil" należy do tej drugiej kategorii. Doceniono go w świecie: otrzymał m.in. Złotego Nidźwiedzia w Berlinie w roku 1998. Gorsze dzieci dobrego Boga z "Central do Brasil" to oczywiście biedacy. Białych, brązowych i czarnych łączy jedna cecha wspólna: nie umieją czytać i pisać. Analfabetyzm jest przyczyną i skutkiem biedy, chociaż powodów musi być więcej, jeśli główna postać filmu, emerytowana nauczycielka, żyje podobnie jak oni. Utrzymuje się - "wiąże koniec z końcem" - pisząc tamtym listy, przy stoliku ustawionym na dworcu. Jest taka, jaką może być w miejscu na dole drabiny społecznej, chociaż nie na samym dnie: na luksusy moralne jej nie stać. Żyje przecież w "trzecim świecie", obojętnym wobec swoich słabszych, hermetycznie rozdzielającym uprzywilejowanych i upośledzonych, biednych i bogatych. Ona też niczyim losem specjalnie się nie przejmuje. Do czasu; do momentu, kiedy zrobi coś naprawdę złego. Odda chłopca, z którym na dworcu zetknął ją przypadek, w ręce podejrzanych typów, prawdopodobnie zbirów, biorąc za to pieniądze. Decydujący impuls, by zawrócić z drogi wiodącej w dół, przychodzi z zewnątrz. Ktoś - przyjaciółka - powie jej otwarcie, że oddając chłopca, zrobiła coś, czego robić nie wolno, że musi go odebrać. Najprostsze rozwiązanie fabularne, ale chyba również pierwszy sygnał zapowiadający inną perspektywę tej historii. Jakby echo słów św. Pawła: Napominajcie się nawzajem i budujcie jeden drugiego. Do filmu rodzajowego, jakim wydawać by się mógł obraz podróży przez tysiąc kilometrów Brazylii, wplata się bowiem niepostrzeżenie element religijny, na pozór jako jeszcze jeden składnik rodzajowości. Najpierw kierowca, który podwozi bohaterów, ma na masce ciężarówki, zamiast znaku fabrycznego, figurkę Chrystusa i jest członkiem jakiejś sekty. Potem pasażerami następnego pojazdu, który ich zabierze, okazują się pielgrzymi jadący do jakiegoś sanktuarium. Następnie w przydrożnej kapliczce kobieta i dziecko złożą wotum: chusteczkę zmarłej matki małego. Wreszcie razem z pielgrzymami trafią do owego sanktuarium. Ona nieoczekiwanie zemdleje; powodem był tłok, brak powietrza, upał? Ale przyjdzie do siebie z głową na kolanach chłopca, który po raz pierwszy okaże jej czułość. Czym więc była w istocie dla zgorzkniałej i nie za dobrej kobiety ta podróż? Czymś w rodzaju osobistej, oczyszczającej pielgrzymki? Kobieta odwozi dziecko do ojca, wspominając własnego, który ją w dzieciństwie porzucił i nie poznał, kiedy po latach spotkał ją przypadkiem na ulicy. Mówi w pewnym momencie: tęsknię do ojca. Czy marzenie o ojcu, wspólne dziecku i starej kobiecie, nie jest w istocie znakiem religijnym? Możliwość podobnego odczytania filmu sugerowana jest bardzo dyskretnie. W egzaltacji ogarniającej pielgrzymów w zapchanym dewocjonaliami, świecami i wotami sanktuarium można zobaczyć tylko obraz bezradności biedaków, dla których darem jest już to, że mogą zanieść do Kogoś swe prośby, Komuś się poskarżyć. Można powiedzieć: jeśli zbudowało się w trakcie tej wędrówki jakieś dobro, jest ono dziełem samych ludzi. To tych dwoje pomogło sobie wzajemnie, ona jemu odnaleźć dom, on jej - odkryć w sobie to, co najlepsze. To prawda, cała ta historia rozegrała się między ludźmi; lecz, jak napisał kiedyś Paul Claudel, Bóg jest najsłabszą z istot, może działać tylko za pośrednictwem człowieka.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones