Recenzja filmu

Gra o miłość (2000)
Don Roos
Ben Affleck
Gwyneth Paltrow

Gra stereotypów

Podobno wszystko już było. W kinie także. O słuszności tego twierdzenia przekonuje nas niestety w sposób wyjątkowo bolesny, schematyczny do bólu film <a class="text"
Podobno wszystko już było. W kinie także. O słuszności tego twierdzenia przekonuje nas niestety w sposób wyjątkowo bolesny, schematyczny do bólu film "Gra o miłość" Dona Rossa , twórcy "The Opposite Sex". Tej nudnawej komedii (?!) romantycznej nie ratuje nawet gwiazdorska obsada aktorska. Obraz uczuciowych perypetii Buddy'ego Amarala (Ben Afffleck) i Abby Janello (Gwyneth Paltrow), reklamowany jako "pełna dramatyzmu historia miłosna", wbrew zapewnieniom twórców, nie mówi nic istotnego o emocjach. Jedyne emocje zaś jakie wzbudza, to irytacja wywołana faktem, że zmarnowało się prawie dwie godziny na obejrzenie nieciekawego filmu. Pozornie, mamy tu wszystkie elementy, które składają się na przebój kasowy - słynnych, młodych aktorów, historię miłosną, śmierć, dziecko, tragedię, nałóg alkoholowy, no i oczywiście morał. Opowieść rozpoczyna się w momencie, gdy pewny siebie pracownik dużej agencji reklamowej, Buddy, oddaje swój bilet na samolot z Chicago do Los Angeles poznanemu na lotnisku Gregowi Janello, miernemu dramaturgowi i ojcowi rodziny. Decyduje się na ten krok pod wpływem uroczej i uwodzicielskiej Mimi Praeger (Natasha Henstridge), z którą spędza noc w hotelu. Sielankę przerywa doniesienie o katastrofie samolotu, którego Buddy miał być pasażerem, a w której ginie Janello. Wstrząs, jakiego doznaje pod wpływem tego wydarzenia i świadomość, że cudem uniknął śmierci, wpędza go w alkoholizm. Poczucie winy zaś, związane z przekonaniem, że odpowiada za tragedię rodziny Janello, skłania do szukania kontaktu z wdową po Gregu. I dalej już bardzo łatwo przewidzieć co się wydarzy. Łzawość i schematyczność prezentacji fabularnej intrygi wzmaga się jeszcze wraz z rozwojem akcji. Buddy, targany (a jakże) wątpliwościami i dręczony niepokojem, opiera się początkowo uczuciu do ślicznej, zniewalająco sympatycznej Abby Janello, która bohatersko stawia czoła wszelkim przeciwnościom losu, samotnie wychowując synka, Scotta (Alex D. Linz). Spotkanie dwojga ludzi, które w kinie ma szansę stać się ciekawą opowieścią o tworzeniu się niełatwych związków, jest tutaj zaledwie banalną historyjką, zbudowaną na przekonaniu o naiwności widza, skłonnego zaakceptować każdą bzdurę, jeśli tylko wmówi mu się, że traktuje ona o istotnych zagadnieniach dotyczących relacji między kobietą i mężczyzną. W przypadku "Gry o miłość" tym istotnym zagadnieniem miało być pytanie o granice prawdy w uczuciach. Kiedy bowiem dzielna Abby zakochuje się w Buddym, przekonana jest, iż poznali się przypadkiem. Ten zaś, zmuszony ukrywać początkowo rzeczywiste motywy swojego przyjazdu do Los Angeles, nie potrafi zdobyć się na odwagę, by wyjawić prawdę. Nie będzie z pewnością niespodzianką, jeśli powiem, że Abby poznaje ją wreszcie i zbulwersowana odkryciem, zrywa z kochankiem. Nietrudno również zgadnąć, że nieunikniona przemiana charakterologiczna, której doznał Buddy pod wpływem pełnej ciepła i prostoty kobiety sprawi, że będzie walczył o uczucie. Tym zawikłanym zdarzeniom i emocjom nie towarzyszy jednak żadna istotna myśl, koncepcja, czy wizja artystyczna, która pozwoliłaby wznieść się filmowej opowieści ponad przeciętność i melodramatyczny schemat. Historia, jakich było już tysiąc - romans mężczyzny z przeszłością i kobiety po przejściach, opowiedziana jest tu pobieżnie i w sposób, który nie wywołuje najmniejszego zaciekawienia, o wzruszeniu już nie mówiąc. Jak widać, sprawna realizacja, zdolni aktorzy i wątek miłosny nie wystarczają do stworzenia interesującego, pozbawionego żenującego sentymentalizmu i typowości obrazu. Doprawdy, sztuka filmowa nie ucierpiałaby nadmiernie, gdyby nie wyprodukowano "Gry o miłość".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones