Recenzja filmu

Za kilka dolarów więcej (1965)
Sergio Leone
Clint Eastwood
Lee Van Cleef

Kiedy Clint Eastwood spotkał Lee Van Cleefa

To, co zrobił Sergio Leone dla gatunku, jakim jest western, można porównać do pierwszego lotu człowieka w kosmos. Podobieństwo polega na tym, iż to, co dla człowieka było niemożliwe, stało się
To, co zrobił Sergio Leone dla gatunku, jakim jest western, można porównać do pierwszego lotu człowieka w kosmos. Podobieństwo polega na tym, iż to, co dla człowieka było niemożliwe, stało się realne, co za tym idzie zdumiewające i niebywałe. Leone udowodnił to, robiąc swoje ponadczasowe westerny. Jak wiemy przed rokiem 1964 (czyli przed premierą "Za garść dolarów") ów gatunek - nolens volens - był tylko i wyłącznie "zarezerwowany" dla amerykańskich twórców. To przecież Stany Zjednoczone wiodły prym w kręceniu westernów i, co najważniejsze, tylko one je tworzyły. Jednak włoski mistrz kręcąc w połowie lat 60-tych XX wieku "Za garść dolarów", przewrócił ten gatunek do góry nogami. Może nie tyle przewrócił, co dokonał wielu ważnych zmian. Przede wszystkim brak jakichkolwiek złych czy dobrych postaci. Zauważmy, że ten zabieg pozwolił widzom przyzwyczajonym do zwykłych westernów amerykańskich jeszcze lepiej poznać prawdziwy, brudny i bezwzględny świat Dzikiego Zachodu, który wbrew pozorom nie był aż tak cukierkowy jak przedstawiano go na wielu starych amerykańskich westernach. Oczywiście nie ma jakiegokolwiek miejsca w życiu głównego bohatera (najczęściej poczciwy szeryf) na romans z damą salonową. Jak widać w dziełach Leone główny bohater jest małomówny, częściej interesuje go "sprzątnięcie" kilku banditos, aniżeli jakaś kobieta. Oczywiście postać główna w obrazach Sergia różni się bardzo od tej z amerykańskiego westernu. Nie jest to żaden tam szeryf broniący biednych ludzi sterroryzowanych przez bandytów-łachmytów. Zwykły łowca głów, którego bardziej interesują tytułowe dolary aniżeli pomoc biednym. Jednak ma sumienie jak każdy człowiek i pomocy nie odmówi. Pokrótce przedstawiłem różnice między westernem Leone a zwykłym amerykańskim, i co tak bardzo podoba mi się w dziełach mistrza. Teraz czas na analizę filmu. Po wejściu do kin "Za garść dolarów" wiedziano, iż musi wyjść kolejny western spod ręki Sergia, który będzie swoistą kontynuacją pierwszego jego wielkiego filmu. Nie pomylono się. W roku 1965 powstał "Za kilka dolarów więcej". Mniej więcej fabuła w porównaniu do pierwszej części z cyklu miała jedną rzecz, która ją łączyła: głównego bohatera. Bezimienny (genialny Clint Eastwood) musi tym razem dopaść Indio - jednego z najgroźniejszych bandytów terroryzujących okolice. Taki sam cel postawił sobie pułkownik Douglas Mortimer (jeszcze lepszy Lee Van Cleef). Mimo początkowej rywalizacji o jego głowę, zdają sobie sprawę, że muszą połączyć siły, aby go zgładzić. Fabuła nie wydaje się zbytnio skomplikowana. Jednak co sprawia, że jest on tak genialny w swojej prostocie? Przede wszystkim klimat. Już pierwsze sceny (czyli polowanie na głowy bandytów przez Van Cleefa, a następnie przez Eastwooda) wskazują, iż jest to dzieło niesamowite, jedyne w swoim westernowym rodzaju. Brak jakichkolwiek zbędnych dialogów, niesamowita cisza przerywana króciutką genialną muzyką Morricone (do czego wrócimy później), no i gra aktorska. Teraz czas na analizę scenariusza. Właśnie niby prosty, zrozumiały, niewymagający zbytniego myślenia, jednak niezwykle dużo się w nim dzieje. Często wydaje mi się, że filmy (nie tylko westerny) są przegadane, co za tym idzie teoretycznie powinno się coś niecoś dziać, a praktycznie… Są też filmy, w których jest aż nadmiar akcji, która nie komponuje się zbyt dobrze z planowanym scenariuszem (np. filmy z Seagalem czy Norrisem; oprócz: "Dobry, zły i brzydki", w którym w przeciągu 3 godzin praktycznie ciągle coś się dzieje z sensem, a co za tym idzie - z klasą). Drążąc dalej ten temat, film posiada niesamowitą ilość genialnych scen, z dzisiejszego punktu widzenia możemy powiedzieć - kultowych. Leone urzeczywistnił swoje westernowe wizje na taśmie filmowej, dając widzowi dwugodzinne arcydzieło. Kolejny istotny punkt - aktorstwo. Czy dzisiaj ktoś sobie wyobraża innego aktora, który wcieliłby się w postać głównego bohatera - Bezimiennego - aniżeli Clinta Eastwooda? Już w "Za garść dolarów" udowodnił, iż nikt z grona amerykańskich aktorów nie zagra tak genialnie roli Człowieka bez imienia powierzoną mu przez Sergia Leone. Jednak w drugim (chronologicznie) filmie z "Trylogii Dolarowej" zagrał, moim zdaniem, jeszcze lepiej, a w "Dobrym, złym i brzydkim" to już w ogóle przeszedł samego siebie. Jednak chyba jeszcze lepiej od niego zagrał Lee Van Cleef. Nie oszukujmy się - to życiowa rola tego aktora. Faktem jest, iż grał w wielu dobrych, jak nie bardzo dobrych westernach (oczywiście w "Dobrym..." zagrał też świetnie), jednak rola Douglasa Mortimera w moim przekonaniu jest jego najlepszą. Na oklaski zasługuje również Gian Maria Volonte idealnie grający postać Indio. Trzeba przyznać: Volonte świetnie wciela się w postacie brudnych amigo, co udowodnił również rolą w "Za garść dolarów". Także dobre role drugoplanowe Klausa Kinskiego, Mario Bregi czy Luigi Pistillego. Kolejny, już ostatni powód, dla którego ten film jest wielki, to muzyka. Czym byłby bez muzyki Morricone? Tym samym, czym jest musical bez dźwięku, człowiek bez serca czy malarz bez pędzla? Myślę, że procentowo klimat filmu wygląda następująco: 40% obraz, zaś 60% to muzyka. Główny motyw to istne mistrzostwo. Idealnie potęguje bądź przedstawia, jak kto woli, brutalny, przygodowy, zadziwiający obraz Dzikiego Zachodu. Kolejny genialny kawałek to "Sixty Seconds to What". Może też pospoliciej zwany muzyczką z zegarka. Myślę, że warto również wspomnieć o świetnych zdjęciach. Podsumowując, "Za kilka dolarów więcej" w reżyserii Sergia Leone pozostaje jednym z idealnych przykładów, jak nakręcić świetny western. Wszystko jest dopięte w nim na ostatni guzik: muzyka, zdjęcia, gra aktorska oraz reżyseria. Jeżeli jesteś, drogi Czytelniku tej recenzji, fanem westernów, a jeszcze nie zapoznałeś się z tym filmem (bądź z jakimkolwiek westernem Leone) - nolens volens - masz ogromne braki, które trzeba jak najszybciej nadrobić.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Za kilka dolarów więcej" jest drugą częścią tzw. dolarowej trylogii i dzisiaj uznawana jest za western... czytaj więcej
Dawno, dawno temu w Ameryce szeryf przypinał złotą gwiazdę, wychodził na spotkanie z bandytami,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones