Recenzja filmu

O koniach i ludziach (2013)
Benedikt Erlingsson
Ingvar Sigurðsson
Charlotte Bøving

Końska rapsodia

"O koniach i ludziach" ogląda się jak coś z pogranicza absurdalnego żartu i  antropologicznego traktatu. Łatwo przejść obojętnie obok tej dziwacznej hybrydy, wrzucić ją do jednego worka z
Zaczyna się zawsze tak samo: najpierw jest zbliżenie na końską sierść, później kamera sunie wzdłuż grzbietu, by wreszcie zatrzymać się na oku, w którym odbijają się bohaterowie: pijak Vernhardur, hiszpański turysta Juan Camillo, zakochany w swojej klaczy Kolbeinn, ścigająca zbuntowanego ogiera Johanna, dwóch zwaśnionych sąsiadów, Grimur i Eglii. Konie beznamiętnie obserwują ich zapasy z życiem, a operator i reżyser przejmują zwierzęcą perspektywę. W to spojrzenie wpisany jest intrygujący paradoks: obojętność łączy się z fascynacją i zdziwieniem. Podobny odbiór narzucony zostaje widzowi.  


Tytuł debiutu islandzkiego aktora Benedikta Erlingssona nie kłamie: konie i ludzie żyją tutaj w trudnym do rozerwania splocie, związek ten jest czytelną metaforą nieprzystawalności naszych emocjonalnych potrzeb do atawistycznej natury. Bohaterowie przelewają na zwierzęta swoje uczucia, próbują je zrozumieć, okiełznać, ale natura może odpłacić im jedynie obojętnością. I choć brzmi to wszystko bardzo seriożnie, to mamy do czynienia z kinem islandzkim, którego wizytówką jest absurdalny, rodzący się często na gruncie poetyki dzieła, humor. W pięciu krótkich, zaplatających się nowelkach groteska idzie w parze z filmowym minimalizmem, spokojny ton kontrapunktują komediowe erupcje, a snuta z pokerową twarzą opowieść zostaje wzięta w nawias przewrotnej, ironicznej bajki.


Imponuje warsztat reżysera. Strona formalna wchodzi w przedziwne korelacje z tematem kolejnych nowelek: czasem jest mu podporządkowana, kiedy indziej stoi w opozycji, zawsze jednak pozostaje świadectwem olbrzymiego estetycznego wyczucia. Jednolita paleta kolorystyczna, pełna szarości i zgniłych zieleni, wycyzelowane kadry, w których widać jednak pewną surowość, fenomenalna warstwa dźwiękowa, w której dialogi i dźwięki przyrody spiętrzają się i przenikają dla podkreślenia zwierzęco-ludzkiej symbiozy.

"O koniach i ludziach" ogląda się jak coś z pogranicza absurdalnego żartu i  antropologicznego traktatu. Łatwo przejść obojętnie obok tej dziwacznej hybrydy, wrzucić ją do jednego worka z arthouse'owymi opowieściami o dziadkach strugających ziemniaki i rąbiących drwa na prowincji. To jednak spory błąd, bo Erlingsson – świetny stylista i doskonały narrator – wie, jak wynagrodzić nasze ryzyko.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones