Recenzja filmu

Kopciuszek (2015)
Kenneth Branagh
Waldemar Modestowicz
Lily James
Cate Blanchett

Kopciuszek bez kompleksu

Branagh robi z "Kopciuszka" przypowieść o tym, jak determinują nas okoliczności i otoczenie. Główne fabularne pytanie dotyczy tu tego, jak bohaterowie opowiedzą się wobec tych wyjściowych
Ostatnie baśniowe widowiska Disneya – od "Alicji w Krainie Czarów" przez "Oza Wielkiego i Potężnego" po "Czarownicę" – zaczęły powoli układać się w pewną serię. Studio brało w nich na warsztat historie znane i lubiane, obficie czerpało ze swojego katalogu, nie poprzestawało jednak na mechanicznym odcinaniu kuponów od minionych sukcesów. Nawet jeśli filmy te żerowały na nostalgii, to każdy z nich był próbą ugryzienia tematu z nowej strony. Dalszy ciąg, geneza, inny punkt widzenia: do wyboru, do koloru. Dlatego dziwić może, że Kenneth Branagh nie próbuje podkopać jakoś historii "Kopciuszka". Opowiada ją klasycznie i z szacunkiem, choć pewnie każdy – nieważne, jak bardzo nieletni – widz jest w stanie wyrecytować baśń z pamięci. Efekt tej strategii "na grzecznego" jest jednak zadziwiająco świeży.



Branagh zjadł przecież zęby na ekranizowaniu klasyki różnego rodzaju: Szekspira, "Frankensteina", komiksów o Thorze. Powracająca w "Kopciuszku" jak mantra rada "miej odwagę, bądź miły" w istocie pasowałaby na jego reżyserskie motto. Branagh jest odważny, bo nie boi się stawić czoła zastępowi narosłych przez lata interpretacji, odczytań, wizji. Pozostaje jednak faktycznie "miły". Czytaj: pełen szacunku dla materiału źródłowego – tym razem nawet bardziej niż kiedykolwiek. Każdy klasyczny element baśni jest tu obecny: zła macocha, karoca z dyni, zgubiony pantofelek. Zamiast subwersji, dekonstrukcji czy choćby przywoływania starszych, bardziej brutalnych wersji opowieści, jest delikatne cieniowanie i przesuwanie akcentów.

Inna sprawa, że niektóre zmiany były chyba konieczne, nie mamy już przecież roku 1950 (wtedy premierę miał oryginalny disnejowski "Kopciuszek"). Branagh i jego scenarzyści (Aline Brosh McKenna, Chris Weitz) słusznie doszli do wniosku, że dzisiejszej widowni nie wystarczy, by bohaterka była ładna i niewinna, a książę przystojny i szlachetny. W efekcie dostajemy Kopciuszka bez tak zwanego "kompleksu Kopciuszka". Ella – bo tak ma na imię główna bohaterka (Lily James) – nie jest pannicą w opałach, czekającą na swojego księcia. Kolejne dopusty – śmierć matki, drugie małżeństwo ojca, śmierć tegoż – znosi z godnością i rodzajem mądrości życiowej. Fakt, jest niemal nadnaturalnie dobra; do tego stopnia, że w głowie nie mieści jej się, jak w ogóle można posunąć się do krzywdzenia innych. Ale ten idealizm nie jest scenariuszowym deus ex machina; postawa Kopciuszka płynie wprost z nauk jej matki, ze wspomnianej już maksymy o byciu odważnym i miłym. A gdy na horyzoncie  pojawia się Książę (Richard Madden), Ella nie uzależnia swojego życia od tego, czy przystojniak wybierze ją na swoją żonę. Zresztą on sam też nie jest zagranym na jednej nucie stereotypem.



Branagh robi z "Kopciuszka" przypowieść o tym, jak determinują nas okoliczności i otoczenie. Główne fabularne pytanie dotyczy tu tego, jak bohaterowie opowiedzą się wobec tych wyjściowych warunków. Czy Ella pozostanie wierna naukom matki? Jak rozwinie się jej relacja z macochą i przyrodnimi siostrami? Czy Książę spełni życzenie swojego ojca? Czy pójdzie za głosem serca i zlekceważy obowiązki władcy?

Ta metoda sprawdza się jeszcze lepiej, kiedy reżyser przykłada ją do czarnych charakterów. Zarówno macocha, Lady Tremaine (Cate Blanchett), jak i doradca króla, Wielki Książę (Stellan Skarsgård), nie są tu źli do szpiku kości. To po prostu pragmatycy starający się zapewnić przyszłość – nie tylko sobie, ale i swoim dzieciom (w przypadku macochy) czy swojemu królestwu (w przypadku Wielkiego Księcia). W przeciwieństwie do jeszcze młodych Elli i Księcia ci dwoje nie mogą już sobie pozwolić na optymizm, zbyt wiele doświadczyli. Tremaine nawet w którymś momencie gorzko konstatuje, że nie każdego bohatera czeka przecież happy end. To kolejny znak czasów: nawet nad krainą baśni krąży widmo kryzysu finansowego. Co sprytniejsi starają się więc przygotować na najgorsze.



Ale to wszystko raczej zaplecze wersji Branagha. Osadzenie bohaterów w rzeczywistości jest konieczne, żeby widz mógł przejąć się ich losami. Koniec końców ta rzeczywistość jest jednak baśniowa. James, Madden i Blanchett uczłowieczają swoje postacie, dają im krew i kości – ale Kopciuszek, Książę i macocha to wciąż ikony, archetypy ze świata fantazji. Kolorowe krajobrazy, szykowne stroje i królewskie bale są tu na porządku dziennym. Reżyser nadaje temu uniwersum znamiona niedoskonałości – także w formie komediowej – ale dba o to, by nie obnażyć całkowicie iluzji. Przykład? Kiedy na scenę wkracza Wróżka Chrzestna, Branagh pozwala Helenie Bonham Carter ubrać tę postać w charakterystyczne neurozy i manieryzmy, z jakich znamy aktorkę. Wróżka nie do końca panuje nad swoją magią, trochę improwizuje, trochę pogrywa – ale przecież ostatecznie wyczarowuje to, czego oczekujemy. I tak jest z całym filmem. To historia, którą znamy na wyrywki – do tego stopnia, że nie chce nam się słuchać jej po raz kolejny – ale opowiedziana tak, że znów sprawia frajdę.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Najnowsze dzieło Disneya to prawdziwa bajka, nostalgiczna podróż do świata pełnego czarów, gdzie... czytaj więcej
Jedna z najsłynniejszych baśni świata "Kopciuszek" była przenoszona na ekrany blisko dwadzieścia razy.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones