Recenzja filmu

Grace księżna Monako (2014)
Olivier Dahan
Nicole Kidman
Tim Roth

Księżna klasy B

Starty na proch przez hollywoodzką machinę reżyser ma poważne problemy ze znalezieniem odpowiedniego tonu dla swojej produkcji. Przeskakuje bez ładu i składu pomiędzy kolejnymi gatunkami, łącząc
Miała być ekspresowa winda po Oscary, a są schody. Zaczęło się od scenariusza z prestiżowej Czarnej Listy – zestawienia najlepszych, niezrealizowanych dotąd w Hollywood tekstów. Potem było już tylko gorzej. Najpierw nad filmem o Grace Kelly zawisły nożyce Harveya Weinsteina, co zaowocowało klinczem między producentem a francuskim reżyserem Olivierem Dahanem ("Niczego nie żałuję - Edith Piaf"), później swoje trzy grosze wtrąciła niezadowolona rodzina królewska z Monako. Wreszcie, Nicole Kidman zrobiła dobrą minę do złej gry na łamach francuskiej prasy, a konflikt twórców zaczął przypominać publiczną chłostę. Efekt jest dokładnie taki, jakiego można było się spodziewać: "Grace księżna Monaco" to film banalny i kiepsko sfastrygowany, który może nadawałby się do telewizji, gdyby telewizja dawno temu nie rzuciła kinu rękawicy.



Filmową Kelly poznajemy w momencie, gdy już bez mapy porusza się po książęcych włościach, a media wciąż zamieniają jej małżeństwo z Rainierem III w urzeczywistnioną baśń. Oczywiście, bajka szybko się kończy: służba konspiruje i patrzy spode łba, lud jest niezadowolony, zaś na horyzoncie pojawia się widmo konfliktu Rainiera z prezydentem De Gaulle'em, któremu nie podoba się emigracja Francuzów do podatkowego raju. Rozdarta między politycznymi interesami a potrzebą osobistego spełnienia Kelly musi podjąć trudną decyzję: zagrać kolejną, najważniejszą w życiu rolę żony księżnej i matki następców tronu czy odpuścić, i licząc się z konsekwencjami, wrócić do Hollywood na plan "Marnie" Hitchcocka? Fakty mieszają się tu z autorską, podkoloryzowaną wizją, zwieńczoną płomienną przemową Kelly – już reedukowanej, wyćwiczonej w języku francuskim, etykiecie i szykownym chodzie – w trakcie balu na cześć Czerwonego Krzyża.



Brzmi to wszystko bardzo ciekawie, tyle że temat, który powinien mieć na ekranie odpowiednią wagę, rozpływa się błyskawicznie w mdłej konwencji. Starty na proch przez hollywoodzką machinę reżyser ma poważne problemy ze znalezieniem odpowiedniego tonu dla swojej produkcji. Przeskakuje bez ładu i składu pomiędzy kolejnymi gatunkami, łącząc wątek szpiegowsko-kryminalny z politycznym teatrzykiem, splatając klasyczny melodramat z kiczowatą fantazją na temat fasadowego życia wyższych sfer (tak, tak, wypatrujcie w filmie metaforycznej sceny ścierania makijażu). Niestety, Dahanowi brakuje narracyjnej biegłości, by te odległe punkty połączyć – poszczególne sceny sprawiają wrażenie oderwanych od siebie, a nagłe zmiany nastroju niczemu nie służą. Nachalna, wyręczająca emocje widza muzyka tylko podkreśla tę stylistyczną impotencję. Dość powiedzieć, że popisowym numerem twórcy jest frontalne filmowanie kroczącej z dumą, rozdającej uśmiechy Kidman.



A propos tej ostatniej. Nie wstydzę się swojego sentymentu do "Beverly Hills 90210" i naprawdę nie mam problemu z tym, że trzydziestolatkowie grali tam licealistów. Nie da się jednak ukryć, że 46-letnia gwiazda w roli trzydziestoletniej, tryskającej młodością Kelly jest pomyłką. Jej napompowana botoksem twarz przesuwa kreację w rejony karykatury – podobnie jak przykrytego kilogramami lateksu Anthony'ego Hopkinsa w "Hitchcocku" (nawiasem mówiąc, Hitch pojawia się u Dahana na trzecim planie i w interpretacji Rogera Ashtona-Griffithsa jest wyborny). Posągowa uroda to za mało, by tchnąć życie w filmową Kelly, a próby stworzenia napięcia między jej medialnym wizerunkiem a niespokojną osobowością kończą się niezamierzoną parodią. Kontrast jest tym wyraźniejszy, że partnerują jej o klasę lepsi (a i tak sprawiający wrażenie wyrwanych z przerwy na lunch) Tim Roth i Frank Langella.



Powracają w filmie Oliviera Dahana ujęcia szumiących drzew, pojawiają się ptaki, jest też kręcona "rozedrganą" kamerą sekwencja konnego galopu. Owe symbole utraconej wolności są najpewniej wyrazem tęsknoty bohaterki za dawnym życiem. Dahan pokazuje ją jako heroinę, która za cenę osobistego szczęścia i w imię społecznego posłannictwa złożyła się na ołtarzu monarchii. I właśnie ta naiwność boli w "Grace księżnej Monako" najbardziej. Francuz lepiej od innych powinien wiedzieć, że rezygnując z Hollywood dla Monako, zmienia się tylko wystrój klatki.
1 10
Moja ocena:
2
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gdy napłynęły do mnie opinie na temat niniejszej produkcji z Cannes, nie ukrywam - przeraziłem się. Film,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones