Recenzja wyd. DVD filmu

Był sobie pies (2017)
Lasse Hallström
Anna Apostolakis-Gluzińska
Josh Gad
Dennis Quaid

Mój przyjaciel pies

Przyznam bez ogródek, iż "Był sobie pies" dołączył do zaszczytnego grona nielicznych produkcji, które zwyczajnie mnie wzruszyły (...). Owszem, duża w tym zasługa wdzięcznej tematyki, bezwstydnie
Odwzajemniona miłość czworonoga do człowieka to jedno z najpiękniejszych i najszczerszych uczuć na świecie. Wiele osób zapewne rzekłoby ironicznie, iż zwierzę jedynie przywiązuje się do właściciela, nie darząc go "ludzką" sympatią. Trudno jednak nie zadać kłamu owemu stwierdzeniu w momencie, gdy przed oczami ma się psa szalejącego z radości po powrocie pana z dalekich wojaży. Internet pełen jest filmików ukazujących spotkania przybywających do domu po wieloletniej służbie żołnierzy ze swoimi pupilami. Takie sytuacje sprawiają zaś, iż człowiek ma prawo uwierzyć w bezwarunkową miłość ze strony zwierzaka. To piękne zjawisko jest właśnie jednym z tematów przewodnich familijnego filmu "Był sobie pies". Filmu, który urzeka swą prostotą i ciepłym przesłaniem płynącym z interesującej, choć niepozbawionej wad, fabuły.




Ethan (K. J. Apa) to zwykły chłopak, który podczas spaceru z mamą zupełnym przypadkiem trafia na psa zamkniętego w samochodzie. Nieznośny upał sprawia, iż biedna psina jest o krok od całkowitego wycieńczenia. Matka Ethana (Juliet Rylance) postanawia uratować czworonoga i zabrać go do domu. Po krótkiej familijnej naradzie, rodzice chłopca pozwalają synowi zatrzymać kundelka. Od tej pory Bailey (Josh Gad) staje się nieodłącznym towarzyszem dorastającego młodzieńca. Pupil dzięki sprytowi i odrobinie szczęścia pomaga nieśmiałemu Ethanowi poznać uroczą Hannę (Britt Robertson), z którą chłopak szybko się zaprzyjaźnia. Czas płynie, nastolatkowie dorastają i wyfruwają (albo i nie) z gniazda, a Bailey powoli dobiega kresu swego żywota. Jak się jednak okazuje, dla poczciwej psiny to dopiero początek drogi życiowej. Każdy czworonóg bowiem musi odnaleźć swój cel w zwierzęcej egzystencji...




W poniższej recenzji daruję sobie wspominanie o kontrowersjach związanych z produkcją, które to podobno okazały się być jedynie wierutnym kłamstwem. Skupię się natomiast na samym filmie i jego niezwykłej sentymentalności trafnie grającej na czułej strunie widza. Pozycji traktujących o przyjaźni łączącej właściciela i niepozornego milusińskiego było już bez liku, ale zaledwie kilka(naście) z nich wzbudza w odbiorcy autentyczne poruszenie. Do garstki żelaznych klasyków z pewnością zaliczyć można obraz "Mój przyjaciel Skip", który bawi i wzrusza, stanowiąc familijny, niebanalny wyciskacz łez. O ile "Był sobie pies" ma pewne przywary, które dla niektórych kinomanów mogą okazać się zwyczajnie nie do przejścia, tak dzieło Pana Hallströma wyraźnie hołduje również wzorcom "psiego" gatunku.




Samo zawarcie paru historyjek w jednym filmie nie było najgorszym pomysłem, tym niemniej sposób ich połączenia jest odrobinę rozczarowujący. Doskonale rozumiem ideę przyświecającą wieloosobowej ekipie scenarzystów, którzy usilnie próbowali zachować jednego protagonistę w narracji. Spokojnie, nie mam zamiaru rzucać spoilerami, gdyż sam byłem mocno zaskoczony spoiwem fabularnym produkcji. Warto jednak podejść do recenzowanego tytułu z pewną dozą akceptacji, gdyż przyjęcie takiej a nie innej formy łącznika kolejnych opowiastek jest sowicie wynagradzane przez cały seans.




Zaryzykuję stwierdzenie, iż by w pełni docenić takie tytuły jak "Był sobie pies", należy na własnej skórze doświadczyć więzi kiełkującej między właścicielem i czworonożną pociechą. Nic tak nie buduje wrażliwości wobec zwierząt jak obserwowanie rozwoju włochatego pupila od szczeniaczka, przez dorosłego osobnika, aż po sędziwy wiek i nieuchronną śmierć. Widok iskierki życia stopniowo gasnącej w oczach milusińskiego to ogromny cios dla każdego człowieka i jedyne co można zrobić w takiej chwili to uśmierzyć ból zwierzaka. Wszystkie wspomniane etapy, przez które wspólnie przechodzi posiadacz psa i jego oczko w głowie, przewijają się przez całą narrację filmu. Wyszczekany bohater zarówno uczy się od Ethana jak i sam udziela mu życiowych lekcji... zupełnie jak w prawdziwym świecie. 




Wprowadzenie narratora w postaci Baileya to trafiony zabieg, który pozwala spojrzeć na wydarzenia z psiej perspektywy. Bohater komentujący na swój własny, niemalże dziecięcy, sposób rozwój wypadków zapewnia filmowi spory ładunek humorystyczny i stanowi miły ukłon w stronę młodszej widowni. Ot, choćby w paru scenach pocieszna psina obserwuje ze zdziwieniem całującą się parę, bezowocnie dociekając jakież to smakołyki chłopak z dziewczyną muszą kryć w swoich wnętrzach. Takich żartów sytuacyjnych jest w narracji pełno, co z kolei stanowi idealną przeciwwagę dla poważniejszego tonu pozostałych fragmentów fabularnych.




Twórca familijnej produkcji to znakomity rzemieślnik, który sprawdza się w różnorakich gatunkach. Wiele pozycji z jego bogatego dorobku nie zostało należycie docenionych, by wspomnieć choćby o rewelacyjnym obrazie "Blef". Na pewno w realizacji projektu "Był sobie pies" reżyserowi pomogło doświadczenie zebrane na planie hitu "Mój przyjaciel Hachiko", który także traktował o burzliwej relacji między człowiekiem i czworonożnym druhem. W opinii wielu kinomanów ten ostatni tytuł wszedł już do kanonu filmów o zwierzętach dzięki trafiającej w samo serce historii i znakomitej realizacji. Najnowszemu obrazowi Pana Hallströma może i odrobinę zabrakło do największych tuzów gatunku, aczkolwiek i tak jego dzieło zdecydowanie warte jest obejrzenia zarówno samemu jak i w gronie najbliższych.




Przyznam bez ogródek, iż "Był sobie pies" dołączył do zaszczytnego grona nielicznych produkcji, które zwyczajnie mnie wzruszyły. Niezwykłe to wyróżnienie stanąć w jednej linii obok takich gigantów jak "Hook", "Edward Nożycoręki", "Paulie – gadający ptak" czy nadmieniony wcześniej "Mój przyjaciel Skip", a obrazowi Hallströma ta zacna sztuka się udała. Co więcej, nie przypominam sobie żeby jakikolwiek nowszy tytuł, tj. wydany grubo po 2000 r., wywołał we mnie takie poruszenie jak recenzowana produkcja. Owszem, duża w tym zasługa wdzięcznej tematyki, bezwstydnie chwytających za serce sztuczek i podkreślającej dramaturgię zdarzeń muzyki, ale przecież to kompozycja takich właśnie elementów składa się na całość każdego filmu. Zazwyczaj proste triki tego typu na mnie nie działają, ale najwyraźniej "Był sobie pies" zagrał na właściwej nucie. Gotów jestem nawet wybaczyć scenarzystom niezbyt trafiony motyw połączenia losów postaci ze względu na dopracowanie wszelkich innych składowych obrazu. Nie będę się wygłupiał stawiając "dziewiątkę" opisywanej produkcji, gdyż w takim przypadku ocena lepszego przeboju "Mój przyjaciel Skip" musiałaby wykroczyć poza skalę. Mimo wszystko całościowo nowy film zasługuje na solidne "8" i znak jakości. Idealna pozycja do zaliczenia całą rodziną... wliczając w to domowego pupila.

Ogółem: 8/10

W telegraficznym skrócie: kontrowersje, których nie było, fala nienawiści zalewająca film i odwołana premiera w Stanach Zjednoczonych; "Był sobie pies" to produkcja zrealizowana zgodnie ze wszelkimi prawidłami gatunku ale z jednym chybionym pomysłem; jak przystało na "psi" rodzaj kina, obraz oferuje sporo śmiechu, przygód i okazji do wzruszeń; świetny motyw z narratorem dodaje opowieści humoru i ukazuje trywialne czynności z niecodziennej perspektywy; klasyczny wyciskacz łez do zarekomendowania w ciemno właścicielom czworonogów; kulak4 poleca.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po co żyjemy? Dokąd zmierzamy? I na czym polega szczęście? Może nikt tego nie wie na pewno, ale wielu ma... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones