Recenzja filmu

Suzhou (2000)
Ye Lou
Xun Zhou
Hongshen Jia

Mała syrenka w morzu Żubrówki

Filmy chińskie, a szerzej: azjatyckie, należy przyjmować z całym dobrodziejstwem inwentarza. Nie ma innej rady. Choćby opowiadały najbardziej uniwersalną historię, zawsze można je rozpoznać.
Filmy chińskie, a szerzej: azjatyckie, należy przyjmować z całym dobrodziejstwem inwentarza. Nie ma innej rady. Choćby opowiadały najbardziej uniwersalną historię, zawsze można je rozpoznać. Oczywiście - wykrzykniecie - bo występują w nich skośnoocy aktorzy. "Krowa też... - jak by odpowiedzieli w 'Rejsie' - ale nam chodzi o konia!" Zatem: skośnoocy aktorzy też, ale chodzi mi bardziej o klimat, oprawę, sposób filmowania. Czasami można odnieść wrażenie, że łączą w sobie dwa zupełnie różne elementy: nowatorską formę i klasyczne treści "starego dobrego kina". Tempo może być bardzo szybkie - jak u Wong Kar Waia ("Chungking Express") albo bardzo wolne, jak u... Wong Kar Waia ("Spragnieni miłości"). Rzadziej natomiast trafiają się nam produkcje pośrednie, które nie atakują nas błyskawicznie migającymi obrazkami, a jednocześnie umożliwiają śledzenie akcji bez piętnastominutowych drzemek między jednym wydarzeniem a drugim. Chińsko-niemiecki (koprodukcja pozwoliła ominąć cenzurę) dramat "Suzhou" w reżyserii Lou Ye na pierwszy rzut oka mógłby wypełnić tę lukę. Wydawałoby się, że romantyczna historia dwóch miłości połączona z wątkiem kryminalnym i okraszona baśniowymi elementami daje filmowcom szerokie pole do popisu. Jednak tempo filmu - wbrew reklamowym ulotkom - wcale nie jest dynamiczne, a zwroty akcji takie nagłe i niespodziewane. Co wcale nie znaczy, że "Suzhou" mi się nie podoba. Film opowiada dwie, powiązane ze sobą historie. Pierwsza z nich mówi o spotkaniu bezimiennego Filmowca, który uwiecznia na wideo różne uroczystości i Meimei, dziewczyny pracującej jako... syrena w wielkim akwarium, w nocnym klubie. Pierwsze spotkania, wspólne kolacje - romans się rozwija, lecz Meimei tęskni za czymś innym, za taką miłością i oddaniem, jakich nie odnajduje u Filmowca. Opowiada mu historię dwojga kochanków sprzed kilku lat: Mardar był posłańcem-motocyklistą, Moudan zakochaną w nim młodą dziewczyną. Jednak dla niego ważniejsze od uczucia było zobowiązanie wobec swych szefów, którzy nie mieli dobrych zamiarów wobec Moudan. Kiedy dziewczyna to zrozumiała, zapragnęła uciec od kochanka i skoczyła z mostu. Zapowiedziała jednak, że wróci jako syrena. Mardar zrozumiał swój błąd i zaczął jej szukać. Wierzył, że Moudan przeżyła, gdyż nie odnaleziono jej ciała. Dwie opowieści łączą się w filmie, kiedy dochodzi do spotkania Filmowca i Mardara. Czy Meimei i Moudan to ta sama osoba? Czy rzeczywiście wróciła jako syrena? Filmowiec wydaje się być alter ego reżysera Lou Ye - nigdy nie widzimy jego twarzy ani postaci. Sceny z jego udziałem oglądamy z jego perspektywy, tak, jakby cały czas trzymał przy oku kamerę. Efekt ten zostaje wzmocniony przez stały komentarz zza kadru - element obecny w wielu filmach azjatyckich. Sam reżyser przyznaje, że jego opowieść jest nieco chaotyczna, lecz traktuje o istotnych sprawach: "Czasem odkrywamy coś ważnego, dopiero gdy to tracimy. Gdy zaczynamy tego szukać, możemy znaleźć coś zupełnie innego". Proste prawdy, które często umykają naszej uwadze. Tytuł filmu pochodzi od rzeki przepływającej przez Szanghaj - Suzhou-he, wokół której toczy się życie mieszkańców. Samo miasto pokazane zostało jak wielki śmietnik, choć trzeba przyznać, że bardzo malowniczy. Z pewnością duża w tym zasługa autora zdjęć, Wanga Yu. Z dużym uczuciem pokazuje nam odrapane kamienice, urządzenia fabryczne czy zatłoczone ulice. Ten atrakcyjny wizualnie obraz sprawia jednak dość przygnębiające wrażenie. Oglądamy miasto nieprzyjazne ludziom, w którym brak miłych miejsc, placów, deptaków, zaś jedynym rozpoznawalnym elementem jest właśnie rzeka Suzhou. "To bardzo brudna rzeka - mówi reżyser. - Budynki na jej brzegach są stare i zniszczone, jednak dla mnie, wychowanego w Szanghaju, ta rzeka wiele znaczy. Jest źródłem życia..." Film "Suzhou" przynosi nieoczekiwane akcenty humorystyczne, szczególnie bliskie sercom polskiej publiczności. Bardzo istotną rolę gra w nim bowiem wódka "Żubrówka", przemycana (!) z Polski przez jednego z bohaterów. Temat ten powraca w końcowej części filmu - podczas pokazu prasowego widzowie reagowali coraz żywiej na kolejne ujęcia butelek z charakterystyczną etykietą. Więc jednak mamy czym się pochwalić, doceniają nasz główny produkt narodowy nawet w dalekich Chinach! Tak między nami - to nic nadzwyczajnego. Miałem okazję spróbować chińskiej wódki. Sprzedawana w słoikach z jednorazowym zamknięciem (po otwarciu trzeba wypić całość), smakowała ziemią i stęchlizną. Nic więc dziwnego, że na filmie "Żubrówkę" piją duszkiem i bez zmrużenia oka. Nie przeszkadza im nawet specyficzny posmak, pochodzący od trawki, na którą nasikał żubr. Chyba podobnie jest z tym filmem. Smacznego.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones