Recenzja filmu

Powidoki (2016)
Andrzej Wajda
Bogusław Linda
Zofia Wichłacz

Mistrz Mistrzowi

"Powidoki" obejrzałam pod koniec września. Niedługo potem ogłoszono ten obraz tegorocznym polskim kandydatem do Nagrody Akademii Filmowej. Wybór Komisji Oscarowej wywołał mój głęboki sprzeciw:
"Powidoki" obejrzałam pod koniec września. Niedługo potem ogłoszono ten obraz tegorocznym polskim kandydatem do Nagrody Akademii Filmowej. Wybór Komisji Oscarowej wywołał mój głęboki sprzeciw: odrzucono dwie produkcje nagradzane na zagranicznych festiwalach, które bez skrupułów możemy uznać za dzieła na poziomie światowym, czyli "Ostatnią rodzinę" i "Zjednoczone stany miłości", na rzecz najnowszego filmu 90-letniego wówczas Andrzeja Wajdy. Niełatwo krytykować Mistrza, jednak, wobec zaistniałej sytuacji, zdecydowałam się to zrobić.

O Władysławie Strzemińskim powinien (u)słyszeć każdy. Prekursor unizmu, weteran I wojny światowej, niegdyś zwolennik rewolucji, w komunistycznej Polsce "wróg systemu". Wajda czyni nas świadkami pięciu ostatnich lat życia malarza i profesora łódzkiej Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, redukując opowieść wyłącznie do jego niezłomnej walki z socrealizmem. Nie dowiemy się, w jakich okolicznościach stracił rękę oraz nogę, a o niewidzeniu na jedno oko nie zostanie uczyniona choćby jedna wzmianka. Niedane nam będzie naruszyć prywatności związku małżeńskiego z artystką Katarzyną Kobro - tak ważnego dla twórczości ich obojga i niezwykle burzliwego. Nawet dotknięty w filmie wątek fascynacji studentki Zosi mistrzem został potraktowany tak pobieżnie i staroświecko, że nie sposób się w niego zaangażować. Wszystkie postacie, z wyjątkiem Strzemińskiego, są tu papierowe, ledwie zarysowane, często nieumiejętnie poprowadzone przez młodych, a sztampowo przez starszych aktorów. Bogusław Linda jest tu chlubnym wyjątkiem.

 

O ile "Ostatniej rodzinie" zarzucano, że za mało w niej scen Zdzisława Beksińskiego przy sztalugach, o tyle nie sposób podnieść tego argumentu przy krytyce filmu Wajdy. Strzemiński portretowany jest w dużej mierze podczas malowania tytułowych powidoków (prób uchwycenia wrażeń optycznych, powstałych wskutek spojrzenia w słońce). Pracuje głównie w domu, gdzie odwiedza go córka Nika - irytująco, sztywno i nieumiejętnie zagrana przez Bronisławę Zamachowską (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa). Relacja ojca z dzieckiem uzupełnia nasze wyobrażenie o malarzu w niewielkim stopniu, przede wszystkim dlatego, że nie sposób się z młodą bohaterką utożsamić. Wszystkie kontakty Strzemińskiego z otoczeniem schodzą na drugi plan i, jak każdy z wątków pobocznych, zostają podporządkowane osi filmu: beznadziejnej walce artysty o byt, o zwyczajne funkcjonowanie i warunki do tworzenia przy jednoczesnym braku akceptacji dla wymagań narzucanych odgórnie sztuce.

Czemu to dla Wajdy najważniejsza sprawa z bogatej biografii Strzemińskiego? Wielu uważa, że to poprzez kontrast z życiem reżysera. Chcąc trafić do widza swoimi wybitnymi dziełami, musiał iść na kompromis z wymaganiami cenzury. Wajda widzi w Strzemińskim obrońcę artystycznych wartości, jedynego niezależnego, nieprzekupnego bohatera walki o wolność w sztuce. Akcentowanie tej postawy może sugerować, że "Powidoki" są manifestem skierowanym przeciwko nowej ekipie rządzącej, choć łatwo przeciwstawić tej tezie fakt uniwersalności dzieła i potrzebnego do jego realizacji czasu. Za tym, że osiągnięty efekt był niezamierzony, przemawia wypowiedź reżysera dla "Newsweeka": "Widać zrobiliśmy film o Strzemińskim ku przestrodze, choć rozpoczynając zdjęcia, wcale o tym nie wiedzieliśmy".

"Powidokami" Wajda po raz kolejny wyraża sprzeciw wobec polityki reżimów totalitarnych. Jego ostatni film jest jednak obrazem do bólu tradycyjnym, zwyczajnie staroświeckim. Widać to i na poziomie scenariusza, i w prowadzeniu aktorów czy dialogów (te ostatnie obfitują w deklaratywne wypowiedzi, podczas których łatwo stracić wątek). I bynajmniej nie jest to niestety zabieg stylistyczny, mający oddać lata 50. Na tym tle pozytywnie wyróżnia się zasługująca na uwagę czołówka - najbardziej współczesny i oryginalny element obrazu: geometryczne formy, jak z jednego z okresów w twórczości Strzemińskiego, płyną po ekranie wraz z napisami przez pierwsze kilka minut filmu.
 
Bezsprzecznie jednak tym, dla czego warto poświęcić ponad półtorej godziny na seans "Powidoków", nawet jeśli będzie się podczas niego niecierpliwie spoglądać na zegarek, jest rola Bogusława Lindy. Aktor w pełni wykorzystał szansę, by przypomnieć o sobie i swoim talencie. To, co dzieje się w jego oczach, jak się porusza, świadom ułomności odgrywanego bohatera... Ze względu na Lindę i na portretowaną przez niego niezwykłą postać cieszę się, że ten film powstał. Na szczególną uwagę zasługuje także pięknie utrwalona zdjęciami Pawła Edelmana, migającą w tle, Łódź.

 

Dlaczego Polski Instytut Sztuki Filmowej zdecydował się wybrać "Powidoki" na reprezentanta naszego kina w tegorocznym wyścigu po Nagrody Akademii? Po pierwsze: Andrzej Wajda. Trzeba było odpowiednio uhonorować wielkiego reżysera, tym bardziej w obliczu podejrzeń, że może to być jego ostatnie dzieło. Mając w pamięci honorowego Oscara, jakim w 2000 roku Amerykańska Akademia Filmowa wyróżniła Wajdę, zapewne stwierdzono, iż podziała bynajmniej nie anonimowe nazwisko. Po drugie: to "przejmująca, uniwersalna historia niszczenia jednostki przez totalitaryzm" (jak czytamy w uzasadnieniu wyboru Komisji Oscarowej). "Powidoki", jak wspomniałam wcześniej, mogą być potraktowane jako manifest - wyraz sprzeciwu wobec zacierania granicy między sztuką a polityką. To temat aktualny choćby w polskim środowisku filmowym, a wobec dochodzenia na całym świecie do władzy ruchów coraz radykalniejszych - uniwersalny. Nie mogę się jednak pogodzić ze sposobem, w jaki spełniono wymóg Amerykańskiej Akademii Filmowej, bez którego państwo nie może zaproponować swojego kandydata do nominacji oscarowej. Ponad tydzień pokazów "Powidoków", na ponad trzy miesiące przed oficjalną premierą, zrealizowano wyłącznie w warszawskim kinie Atlantic, a seanse odbywały się raz dziennie, w godzinach porannych.

Ilu ludzi, tyle opinii. Odbiór każdego rodzaju dzieła sztuki, także filmowego, jest sprawą indywidualną. Może do pozytywnego odbioru "Powidoków" trzeba skupić się wyłącznie na ważnym przekazie - rdzeniu produkcji o Strzemińskim? Niewykluczone, że się nie znam i ostatnie dzieło Andrzeja Wajdy miało szansę, większą niż choćby obraz Jana P. Matuszyńskiego czy Tomasza Wasilewskiego, konkurować z tegorocznymi kandydatami w kategorii "Najlepszy film obcojęzyczny"? Nie mogę jednak przejść obojętnie wobec wielości potknięć i ich recenzowanemu obrazowi wybaczyć. Niemniej, jeśli szkoły mają w tym roku wybrać się na jedną polską produkcję do któregoś z multipleksów - polecam "Powidoki": lekcję o Władysławie Strzemińskim w ciemnej, kinowej sali, wprost z dużego ekranu.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Reżyserzy filmowi, tworzący jedne z najwybitniejszych dzieł polskiego kina, w ostatnim czasie, mówiąc... czytaj więcej
"Powidoki" to biopic opowiadający o życiu artysty Władysława Strzemińskiego (Linda). Był on teoretykiem... czytaj więcej
Andrzej Wajda na koniec twórczości wybrał wyjątkowo trudny i wzniosły temat: Ostatnie lata życia... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones