Recenzja wyd. DVD filmu

Wybawiciel (2014)
Kristian Levring
Mads Mikkelsen
Eva Green

Prawo krwi

"Wybawiciel" to poważne kino, w którym nie ma miejsca na żarty czy rozładowujące napięcie sceny (...). O ile okazjonalnie ograniczony budżet produkcji może dać się odbiorcy we znaki, w ogólnym
Western jako gatunek filmowy najlepsze lata ma już raczej za sobą. Oczywiście raz na jakiś czas na dużych i małych ekranach zagości pojedynczy wyjątek w stylu obrazu "Krew za krew" z 2006 r., produkcji "Appaloosa" z 2008 r. czy niskobudżetowego koszmarka zwanego "Wyatt Earp: Zemsta" sprzed 3 lat, tym niemniej na renesans uwielbianego niegdyś kowbojskiego kina nie ma raczej co liczyć. Dzieło tak wielkiego kalibru jak "Bez przebaczenia" Eastwooda, które przywróciło na chwilę Dziki Zachód do Hollywood, trafia się rzadziej niż "szóstka" w totka. Nie znaczy to jednak, iż w mocno skostniałym gatunku nie ma miejsca na żadne eksperymenty. Nie tak znowuż dawno Quentin Tarantino udanie wkroczył na dziewicze dlań terytorium łamiącym konwenanse "Django", obecnie reżyser szykuje się zaś do ponownej wyprawy w czasy rewolwerowców filmem "The Hateful Eight". Tak czy inaczej, twórca "Pulp Fiction" nawet nie próbuje przywrócić klasycznego westernu do czasów świetności, stawiając raczej na postmodernistyczną konwencję umieszczoną w zamierzchłej epoce. Innym tropem podążyć postanowił jednak Kristian Levring, zaskakując kinomanów odważnym filmem "Wybawiciel", nawiązującym do tradycyjnych pozycji traktujących o Dzikim Zachodzie. Duński, skromny western z duńskim, utalentowanym aktorem, Madsem Mikkelsenem, w roli głównej? Koncepcja brzmiąca jak sen raczącego się whisky bandziora miała tak duże szanse na wypalenie, jak mokry nabój w Colcie... a jednak wypaliła.



Druga połowa XIX wieku, Stany Zjednoczone. Jon (Mads Mikkelsen) jest przeciętnym, amerykańskim osadnikiem o duńskich korzeniach. Mężczyzna o militarnej przeszłości sprowadza do siebie żonę i dziecko, by zacieśnić poluzowane rodzinne więzi. Niestety, podczas jazdy dyliżansem dochodzi do brutalnego morderstwa najbliższych Jona. Były żołnierz jeszcze tego samego dnia bierze krwawy odwet na oprawcach, wybijając ich co do nogi. Parę dni później okazuje się, iż zabici bandyci należeli do szajki Delarue'a (Jeffrey Dean Morgan), bezwzględnego oprawcy terroryzującego całe miasteczko. Przywódca gangu stawia mieszkańcom ultimatum: albo dorwą oni zabójcę, albo małej mieścinie grozić będą poważne konsekwencje. Gdy Jon kończy pozostawiony na pastwę losu, decyduje się wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę...



Szczerze przyznaję, iż zupełnie nie wierzyłem w recenzowany tytuł. Do "spaghetti westernów" nie mam za grosz sentymentu; co gorsza, kuriozalny pomysł wypuszczenia duńskiej produkcji głęboko w owym gatunku zakorzenionej wydawał się być więcej niż ryzykowny. Jak jednak po raz kolejny się okazuje, predylekcje/awersje względem epok historycznych tracą na znaczeniu, gdy twórcy odpowiednio popracują nad konstrukcją fabularną produkcji i zaoferują widzowi film, który ma na siebie pomysł. "Wybawiciel" takową koncepcję posiada, w dodatku jest ona zakreślona wyraziściej niźli napisy wyryte przez dzieciaki w przydrożnym drzewie.



"Wybawiciel" to poważne kino, w którym nie ma miejsca na żarty czy rozładowujące napięcie sceny. Na twarzy głównych bohaterów ani przez moment nie gości choćby cień uśmiechu, zresztą nie bez powodu. Film dobitnie ukazuje brutalny świat Dzikiego Zachodu, w którym rządzi silniejszy, zaś jedynie obowiązujące prawo to prawo pięści i rewolweru. Szantaże, morderstwa w biały dzień, czy pozbawianie życia kalek, niewiast a nawet dzieci, to chleb powszedni osoby mającej nieszczęście zamieszkiwać w dziurze, w której toczy się akcja "Wybawiciela". Dzięki świetnie zarysowanym postaciom i udanym graniu na emocjach widza, powaga wypełniająca film nie przeradza się w tragiczną autoparodię gatunku w żadnej, choćby najmniejszej, części prostej historii.



O ile okazjonalnie ograniczony budżet "Wybawiciela" potrafi dać się odbiorcy we znaki, w ogólnym rozrachunku Kristian Levring przyłożył się do swego filmowego dziecka niczym linijka do ekierki. Duński reżyser pod względem wizualnym nie tylko wyraźnie czerpał z najlepszych przedstawicieli gatunku, ale także i pozwolił sobie na lekkie odejście od kanonu w wybranych scenach. Trudno wszak nie zachwycić się sekwencją końcowej strzelaniny, w której kamera robi dynamiczny podjazd na trzymającego w rękach strzelbę Jona, niczym z nowoczesnych widowisk osadzonych w czasach współczesnych. Gro ujęć to jednak nieco bardziej statyczne kadry, ukazujące dziką prerię, wyniszczoną dziurę szumnie zwaną miastem oraz znajdujące się w niej speluny. Techniczna strona zrealizowana została zatem ze smakiem... wyłączając ohydne, komputerowo generowane elementy scenerii w paru momentach. Dom stający w bijących na kilometr sztucznością płomieniach czy typowe dla ówczesnego Zachodu wiatraki pozostawiają lekką nutkę goryczy w ustach kinomana, trzeba jednak twórcom wybaczyć nadmienione mankamenty ze względu na znikome środki przeznaczone na powołanie do życia klasycznego westernu z nieklasycznym, bo duńskim, rodowodem.



Dialogi w filmie są mocno oszczędne, zatem większość obsady musiała podkreślić głębie postaci własną ekspresją i warsztatem aktorskim. Bohaterowie milczą albo z wyboru (Jon), albo z przymusu (Madelaine), co dodaje jedynie atmosfery tajemniczości obrazowi Levringa. Protagonista to typowy mściciel pragnący wziąć odwet za śmierć zmaltretowanych i zbezczeszczonych bliskich. Do tego typu postaci małomówność pasuje jak ulał, o czym świadczą liczne pozycje przynależące do gatunku. Przy okazji dialogów, Mikkelsen ma szansę popisać się zarówno własnym, ojczystym językiem, jak i płynnym angielskim, który szlifował przez ładny kawałek swojej hollywoodzkiej kariery. Zdecydowanie mniej okazji do werbalnych popisów ma w filmie Eva Green; powód owej niemocy warto zobaczyć zaś na własne oczy. Jeffrey Dean Morgan jako bezwzględny nemesis bohatera ma największe pole do popisu, z którego korzysta do cna. Dość napisać, iż groźby stosowane przez ogrywanego przezeń Delarue'a to, bynajmniej, nie czcze pogróżki, lecz chłodne i wyrachowane kalkulacje, wliczające w koszta życia ludzkie. Twardy zakapior budzi trwogę samym spojrzeniem i spokojem, stanowiąc godną przeciwwagę dla bardziej heroicznego Jona.



Ciekawy eksperyment filmowy zakończył się nadspodziewanym sukcesem. Stosunkowo kameralny obraz poparty został dobrą reżyserią, solidnym aktorstwem i wpisującą się w klimat Dzikiego Zachodu muzyką. Występujące tu i ówdzie komputerowe potworki wynikające z wyżyłowanych nakładów finansowych nie rzutują w większy sposób na odbiór zajmującej, choć nieco odtwórczej historii. Pomimo, iż "Wybawiciel" w całości hołduje zasadom klasycznych westernów, zapada odrobinę głębiej w pamięć zobrazowaniem przemocy i amoralnością przebijającą się w trakcie całego seansu. Gdyby dzieło Levringa wnosiło więcej świeżości do wyświechtanej formuły, zapewne film doczekałby się większego rozgłosu. Tak czy inaczej, jak na obecny stan wymarłego gatunku, recenzowany tytuł jest drobną perełką nieśmiało mieniącą się jasnym blaskiem w zalewie szarości.

Ogółem: 7/10

W telegraficznym skrócie: na papierze - dziwaczny amalgamat różnych czynników, w praktyce - solidny reprezentant kina spod znaku rewolweru; niezbyt oryginalny motyw zemsty można potraktować jako hołd złożony gatunkowi; fabuła ma mocny wydźwięk dzięki pluciu w twarz tematom tabu, które nie goszczą zbyt często na ekranach; aktorzy nadają charakter postaciom, które odrobinę wymykają się schematom; pozycja do sprawdzenia nawet dla przeciwników westernów.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jako że w ostatnich latach pełnokrwistych westernów kręci się bardzo niewiele, fani gatunku mogą... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones