Recenzja filmu

Nawiedzony dwór (2003)
Rob Minkoff
Waldemar Modestowicz
Eddie Murphy
Terence Stamp

Strzeżcie się tego filmu

<b>"<a href="fbinfo.xml?aa=37309" class="text">Piraci z Karaibów</a>"</b>, pierwszy film ze studia Walta Disneya inspirowany jedną z atrakcji Disneylandu, okazał się nie tylko jednym z
"Piraci z Karaibów", pierwszy film ze studia Walta Disneya inspirowany jedną z atrakcji Disneylandu, okazał się nie tylko jednym z największych przebojów minionego roku, ale również jedną z najlepszych produkcji przygodowych ostatnich lat. Niestety, wchodzący właśnie na nasze ekrany "Nawiedzony dwór", do którego scenariusz również powstał w oparciu o atrakcję najsłynniejszego parku rozrywki, jest niezbitym dowodem na to, że "nic dwa razy się nie zdarza". Bohaterem "Nawiedzonego dworu" jest Jim Evers, agent nieruchomości i pracoholik. Pewnego dnia jego żona otrzymuje tajemniczy telefon, z którego dowiaduje się, że jest zaproszona do obejrzenia cennego, starego starego domu, który właściciel chce sprzedać. Rozmówca zaznacza jednak, że kobieta ma przyjechać sama. Oczywiście Jim nic sobie z tego nie robi i na oglądanie domu stawia się cała czteroosobowa rodzina Eversów.  Bardzo szybko przekonują się, że ich gospodarze są w rzeczywistości duchami, a na budynku ciąży klątwa... "Nawiedzony dwór" to kolejna produkcja ze studia Disneya, która została zrealizowana według eksploatowanego przez tę wytwórnię od lat schematu - miało być straszno, śmiesznie i z przesłaniem. Niestety, podczas produkcji komuś chyba powinęła się noga. "Nawiedzony dwór" ma co prawda przesłanie ciężkie jak pancerfaust, ale nic ponadto. Film jest nudny, nie straszny i co najgorsze - nieśmieszny. "Nawiedzony dwór" prezentowany jest w naszych kinach w wersji zdubbingowanej. I dobrze, w końcu obraz adresowany jest do dzieci. Dlaczego jednak został tak fatalnie przetłumaczony? Zorientowane na 'luz' kwestie bardziej drażnią niż śmieszą, niekiedy osiągając poziom bezdennej głupoty (do umierającej małżonki Jim mówi wesołym głosem "no weź mi tu nie umieraj"). Nie oglądałem filmu w wersji oryginalnej, ale wydaje mi się, że takie kwiatki się w niej nie znalazły. Jedyne, co zasługuje na pochwałę w "Nawiedzonym dworze" to scenografia, Terence Stamp w roli demonicznego kamerdynera Ramsleya i... cztery kamienne śpiewające głowy, które Jim Evers spotyka podczas swoich przygód (najlepsza scena w filmie). Obraz pomyślany był jako pole do popisu dla Eddiego Murphy, który pojawia się praktycznie w każdej scenie filmu. Niestety, czarnoskóry komik mimo iż biega po planie jak opętany i mało nie wychodzi ze skóry, żeby nas rozbawić, nie jest w stanie uratować projektu, w którym zabrakło ciekawego scenariusza i pewnej ręki reżysera. Szczerze odradzam oglądanie "Nawiedzonego dworu", bowiem czas, który na to poświęcicie, będzie więcej wart niż pieniądze wydane na bilet. Jeśli chcecie spędzić miło czas z waszymi dziećmi, wybierzcie się lepiej na wspólny spacer - zimowa aura sprzyja zabawom na śniegu.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones