Recenzja filmu

Złe zachowanie (2011)
Malcolm Murray
Florian Brozek
Trey Cole

Strzelając ślepakami

W tym równocześnie przerysowanym i nieznośnie mdłym świecie nie da się długo bawić.
Albuquerque w stanie Nowy Meksyk to ulokowane na pustyni skupisko tekturowych domków otoczonych zewsząd górami. Miejski krajobraz zdominowany przez parterowe magazyny, bungalowy i zieleniącą się gdzieniegdzie przykurzoną florę, nie zachęca do penetracji terenu. W tej spływającej skwarem asfaltowej dżungli uporczywie toczą swój żywot Trey i Flo – dwóch wiecznie znudzonych, operujących poza granicami prawa drobnych cwaniaków. Trudno powiedzieć, że są zagubieni, bo to sugerowałoby, że wcześniej dokądś zmierzali. Ich codzienna rutyna raczej nie pozostawia wątpliwości, że ten marazm trwa od zawsze. Znamienne, że film zaczyna się od zwolnienia Flo z pracy – jego szef zanalizował liczbę papierosów w popielniczce i przeliczył na czas konieczny do ich wypalenia. Łatwy rachunek prowadzi do konkluzji, że Flo, podobnie jak jego kumple, nie byłby zdolny do jakiejkolwiek uczciwej pracy.

Handlują marihuaną, kradną samochody, słowem: kombinują, jak się tylko da, żeby mieć za co kupić alkohol, dragi i narzędzia niezbędne do oddawania się swojej jedynej pasji – graficiarstwu. Albuquerque jawi się w "Złym zachowaniu" jako miasto wyrzutków i rzezimieszków. Prawie nie spotykamy tu normalnych mieszkańców – wszyscy przybijają sobie gangsterskie "piątki", są wytatuowani po szyję i noszą naładowaną broń. W przekonaniu, że to nierealny świat nastoletnich, męskich fantazji utwierdza nas jeszcze fakt, że nikomu nie dzieje się tu poważna krzywda. Naładowany karabin może co najwyżej przestrzelić muszlę klozetową, a zbiorowa bijatyka – surrealistyczną kąpielą w basenie.
Czemu w takim razie służy ta niespiesznie prowadzona historia? Oczywiście starej jak świat historii o chłopaku, który spotyka dziewczynę i... kradnie jej samochód. W pozornie nieszablonowy film wplecione zostaje zwyczajne młodzieżowe love story. Oscylujący wokół banalnych, jednocześnie brzmiących zupełnie nienaturalnie dialogów i przestylizowanych do granic absurdu postaci trzeciego planu, filmowy debiut Floriana Brozka ma wszystkie wady kultowego obrazu "Sprzedawcy" i właściwie żadnych jego zalet. Ekran zapełniają wszystkie możliwe typy dziwaków i obdartusów, próbujących nam wmówić, że tworzą coś na kształt zgodnej komuny. Faktycznie, mimo że każdy jest tu coś komuś winny, za długi, od uzbrojonego po zęby znajomego, można doczekać się co najwyżej przykrego telefonu. Bohaterowie starają się nam przekazać, że nuda jest immanentną częścią naszego życia, w której musimy tylko nauczyć się odnajdywać przyjemność. Szkoda tylko, że ta nieco wtórna refleksja sprzedana jest w tak rozwodnionym sosie.

W tym równocześnie przerysowanym i nieznośnie mdłym świecie nie da się długo bawić. Ani to "Nieustające wakacje" Jarmuscha, ani "Niezasłane łóżka" Dos Santosa. Scenki rodzajowe są tu sztuką dla sztuki, prostym zachwytem nad prowincjonalną społecznością, inaczej niż w wyżej wymienionych tytułach nie ma tu jakiegokolwiek ciężaru filozoficznego czy antropologicznego. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie uderzający brak konceptu młodego reżysera, któremu fantazji starcza co najwyżej na krótką etiudę. Ukazany przez niego świat zdaje się go całkowicie przytłaczać, rozwój wypadków bardzo szybko pozbawia złudzeń, że fabuła jest czymś więcej niż szkieletem podtrzymującym kilka błyskotliwie zrealizowanych scen – jak chociażby podwodne majaki nieprzytomnego od uderzenia w głowę bohatera, żywiołowe występy b-boyów czy kontemplacja graficiarskiego jam session.
1 10
Moja ocena:
3
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones