Bez obrazy dla miłośników musicali, twórczości Andrew Lloyda Webbera, ale "największe wydarzenie kulturalne roku" przypomina bardziej "najdłuższe", a Upiór straszy bardziej nie w operze, ale
Bez obrazy dla miłośników musicali, twórczości Andrew Lloyda Webbera, ale "największe wydarzenie kulturalne roku" przypomina bardziej "najdłuższe", a Upiór straszy bardziej nie w operze, ale w kinie... Szeroko rozreklamowana, pełna przepychu, głośna (niestety dosłownie) ekranizacja mogłaby być wydarzeniem... gdyby stworzono ją na podstawie dobrego streszczenia. Ponad dwie godziny filmu... Początek zapowiadał się niezwykle obiecująco - zapierająca dech w piersiach scena, w której zniszczona opera powraca do dawnej świetności i blasku, przykuwa uwagę widza perfekcją wykonania, bogactwem, doskonałą harmonią detali. Piękne kostiumy, interesujące ujęcia zza kurtyny, pokazujące wielkie przedsięwzięcie, jakim jest przedstawienie teatralne, porywająca muzyka... To wszystko może porwać wyobraźnię widza w wyższe rejony kultury. Ale to z najwyższego konia spada się najboleśniej... Po godzinie wszystko, co zachwycało, budzi znudzenie, wszystko, co błyszczało, blednie, a muzyka zamiast wzruszać, usypia, co pewien czas budzi wyciem organów... Banalna historia, banalne aktorstwo, banalna dłużyzna... Entuzjazm wzbudza już tylko moment, w którym opada kurtyna - a widzowie mają nadzieję, że aktorzy stojący za nią nie pojawią się nigdy więcej. Godna uwagi była jedynie rola Minnie Driver, lecz też nie na tyle, by w kinowym fotelu spędzić najdłuższe dwie i pół godziny tego sezonu...