Recenzja filmu

Rycerze z Szanghaju (2003)
David Dobkin
Jackie Chan
Owen Wilson

Wejście Johna Wayne'a

<a href="lkportret.xml?aa=3108" class="text">Jackie Chan</a> to w dzisiejszych czasach już nie tylko imię i nazwisko popularnego aktora, ale również marka. Artyście przez kilkadziesiąt lat pracy
Jackie Chan to w dzisiejszych czasach już nie tylko imię i nazwisko popularnego aktora, ale również marka. Artyście przez kilkadziesiąt lat pracy w przemyśle filmowym udało się dopracować własnego, niepowtarzalnego stylu. Mówiąc "film Jackie Chana" wiemy od razu, że chodzi o komedię akcji z niepowtarzalnymi sekwencjami walk kung fu. Wchodzący właśnie na nasze ekrany "Rycerze z Szanghaju" dokładnie odpowiadają temu opisowi. Film jest kontynuacją cieszącej się sporą popularnością komedii "Kowboj z Szanghaju", która do kin trafiła w roku 2000. Obraz opowiadał o perypetiach Chińczyka - Chona Wanga (Chan), który w latach 80. XIX w. przybywa na Dziki Zachód w poszukiwaniu porwanej księżniczki. Tam spotyka oszusta i szulera Roya O'Bannona (Wilson), który stanie się towarzyszem jego przygód. W "Rycerzach z Szanghaju" Wang i O'Bannon trafiają do wiktoriańskiego Londynu (rok 1887), gdzie będą musieli zmierzyć się ze złowrogim lordem Nelsonem Rathbone - mordercą ojca Changa i wydziedziczonym synem chińskiego cesarza - Wu Chow planującymi uśmiercenie rodziny królewskiej, a następnie objęcie władzy w Zjednoczonym Królestwie oraz Chinach. Muszę przyznać, że nie zaliczam się do fanów "Kowboja z Szanghaju", który to film uważam za jeden ze słabszych w anglojęzycznej karierze Chana. Z tego też powodu na "Rycerzy z Szanghaju" wybierałem się bez specjalnych oczekiwań, a nawet z nastawieniem, iż zobaczę "gniota". Miło się jednak rozczarowałem. "Rycerze..." to bowiem film zabawny, lekki, łatwy i przyjemny, a sekwencje walk kung fu w nim przedstawione należą - moim zdaniem - do jednych z najlepszych w karierze liczącego już prawie 50 lat chińskiego mistrza. Nad scenariuszem "Rycerzy..." nie będę się długo rozwodził bo też - szczerze powiedziawszy - nie ma nad czym. Fabuła jest prosta jak budowa cepa i przewidywalna aż do bólu. Żarty również nie stoją na najwyższym poziomie i w dużej mierze opierają się przewałkowanych już w setkach innych filmów skeczy dotyczących brytyjskiego jedzenia, pogody, czy lewostronnego ruchu. Pewnie wyszłaby chała, gdyby do głównych ról nie zaangażowano Chana i Owena Wilsona. Ci dwaj doskonale sprawdzają się w swoich rolach, a nie zawsze wysokiej próby żarty potrafią powiedzieć w zabawny sposób. "Rycerze z Szanghaju" podobnie jak wiele współczesnych komedii obfituje w postmodernistyczne żarty. Podczas swoich podróży po Anglii nasi bohaterowie spotykają m.in. postaci "autentyczne": Kubę Rozpruwacza, Charlie Chaplina, czy Arthura Conan Doyle'a. Pomysł niezły, ale nie do końca wykorzystany. Wiele scen z ich udziałem, aż prosi się o rozwinięcie. Najlepszym przykładem jest tutaj wątek Kuby Rozpruwacza. Nazwisko mordercy pojawia się przez większą część filmu w rozmowach różnych osób, ale kiedy wreszcie dochodzi do jego spotkania z naszymi bohaterami nie ma za bardzo z czego się śmiać. Nie zabrakło również modnych obecnie odwołań do innych filmów. W "Rycerzach..." możemy dostrzec parodie takich produkcji jak: "Indiana Jones i Ostatnia Krucjata", "Deszczowa piosenka", "Jutro nie umiera nigdy", a nawet "Nieustraszonej hieny" - obrazu, który w 1979 r. wyreżyserował sam Jackie Chan. Najważniejsze w "Rycerzach..." - podobnie jak w większości filmów Chana - pozostają jednak sceny walk, w których Jackie udowadnia, że jak nikt inny potrafi połączyć kung fu i komedię. W "Rycerzach..." aktor tradycyjnie odpiera ataki przeciwników nie tylko przy pomocy czterech kończyn, ale wszystkiego co znajduje się w jego bezpośrednim otoczeniu: drabiny (w 2 dwóch wersjach), wieszaków, parasoli, książek, dzbanów, a nawet drzwi obrotowych. Układy walk (których autorem jest Chan) wyglądają rewelacyjnie i przywracają zawiedzionym po średnim "Smokingu" fanom wiarę Jackiego. Pojedynek w obrotowych drzwiach, parodia "Deszczowej piosenki", walka w bibliotece, starcie z Wu Chow (w którego postać wcielił się inny mistrz wschodnich sztuk walki Donnie Yen), czy finałowy pojedynek na miecze z lordem Rathbone to sceny, które każdy miłośnik kina walki powinien zobaczyć. Co najważniejsze sekwencje zostały dobrze sfilmowane. Reżyser David Dobkin nie zepsuł skomplikowanej choreografii zbyt szybkim montażem, czy krótkimi ujęciami. Kamera prowadzona jest tak, żebyśmy mogli w pełni podziwiać nieprawdopodobne umiejętności aktorów. Nie wiem jak pozostali, ale ja "Rycerzy z Szanghaju" kupiłem. Przez 114 minut projekcji śmiałem się w niebogłosy i ubawiłem się chyba lepiej niż na męczących pod koniec "Aniołkach Charliego". Polecam nie tylko miłośnikom Jackie Chana, ale wszystkim, którzy w letni, gorący wieczór mają ochotę na bezpretensjonalną, zabawną komedię akcji.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones