Recenzja filmu

Żelazna Dama (2011)
Phyllida Lloyd
Meryl Streep
Jim Broadbent

O legendzie na skróty

Nie od dziś wiadomo, że idealnymi bohaterami filmów biograficznych są postaci kontrowersyjne, wzbudzające skrajne emocje. Właśnie dlatego oczekiwania wobec filmowej biografii Margaret Thatcher
Nie od dziś wiadomo, że idealnymi bohaterami filmów biograficznych są postaci kontrowersyjne, wzbudzające skrajne emocje. Właśnie dlatego oczekiwania wobec filmowej biografii Margaret Thatcher były ogromne. Chyba żadna inna kobieta  (zwolenników Kleopatry i Marii Curie-Skłodowskiej szczerze przepraszam) nie odegrała takiej roli w historii świata jak pierwsza kobieta- premier w dziejach Wielkiej Brytanii. Przeszło 20 lat minęło od kiedy zeszła z politycznej sceny a liczba zajadłych krytyków wciąż jest niemal tak duża jak liczba oddanych wielbicieli.

Żelazną damę z Downing Street 10 zagrała Żelazna Dama z Hollywood. Meryl Streep, najwybitniejsza z żyjących aktorek swoim porywającym występem zrobiła filmowi okrutną krzywdę. Wybijając się ponad przeciętność nie tyle przyćmiła pozostałych aktorów (praktycznie niezauważalni) co podkreśliła tylko miałkość i ubóstwo filmowego rzemiosła. Historia z potencjałem na scenariuszowy monument została sprowadzona do ckliwej retrospekcji i opowiastki o trudach życia na emeryturze. Obraz starszej kobiety zdewastowanej psychicznie przez ciągłe życie na świeczniku powinien budzi współczucie i zrozumienie. W tym przypadku - nie budzi. Dlaczego? Bo reżyser nie uznał za stosowne pokazać co doprowadziło ją do takiego stanu.

Cała historia ukazana w krótkich wspomnieniach przypomina marne streszczenie jakiejś encyklopedycznej notki o bohaterce. Zamykanie nierentownych kopalń? Jest. Konflikt ze związkami zawodowymi? Jest. Wojna o Falklandy? Odhaczona. A wszystko pokazane według jednego schematu. Twarda postawa pani premier, tchórzostwo i niezdecydowanie jej nieporadnych doradców, chwilowy dylemat moralny i wreszcie odważna i co najważniejsze, słuszna decyzja. Mnie to nie przekonuje.

Telegraficzny skrót prezentowanych wydarzeń w zestawieniu z późniejszymi zmaganiami Margaret Thatcher z samą sobą, wypada blado i niewiarygodnie. Czyni ten film niespójnym i ubogim. Niekonsekwencja reżysera nie pozwala nam dobrze poznać bohaterki, a to jest przecież najważniejsze w biografii. Efekt jest taki, że owszem, starsza pani wzbudza w nas żal i współczucie. Wiemy, że miała ciężkie życie i należy jej się ogromny szacunek. Tylko że nie do końca wiemy za co.

Momentami miałem wrażenie że "Żelazna Dama" to swoisty mash - up dwóch innych filmów- "Pięknego umysłu" i "Jak zostać królem". W filmowej teraźniejszości obserwujemy dramatyczną walkę o zachowanie własnej godności, pozostanie w świecie rzeczywistym i nie uleganie zgubnym wpływom choroby (niczym John Forbes Nash z filmu Rona Howarda). W świecie znanym z retrospekcji możemy doszukać się podobieństwa bohaterki do króla Jerzego VI i jego zmagań związanych z dojściem do władzy (mamy nawet lekcję u logopedy). Efekt jest taki, że cały seans na ekranie widziałem Meryl Streep wcielającą się w Margaret Thatcher. Ani przez chwilę nie widziałem Margaret Thatcher. Szkoda.

Każdy, kto czytał biografię Żelaznej Damy, treścią filmu będzie mocno zawiedziony. Jest to bowiem płytka laurka dla pani premier, płaska i mizerna w treści opowiastka, która raczej nie przybliży Wam kulisów życia jednej z najpotężniejszych kobiet w historii naszego świata.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Filmy polityczne to gatunek, z którym Hollywood ma spore problemy. Twórcom ciężko pozostać obiektywnymi i... czytaj więcej
Gdyby nie to, że historia ta wydarzyła się naprawdę, a postać Margaret Thatcher faktycznie trzęsła... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones