Recenzja filmu

Żelazny krzyż (1977)
Sam Peckinpah
Maximilian Schell
James Mason

Jedna skrajność przechodzi w drugą

"Żelazny krzyż" podchodzi do tematu drugiej wojny światowej w sposób, który dla widza wychowanego głównie na stronniczym amerykańskim kinie wojennym może stanowić podmuch świeżości. Podejmuje on
"Żelazny krzyż" podchodzi do tematu drugiej wojny światowej w sposób, który dla widza wychowanego głównie na stronniczym amerykańskim kinie wojennym może stanowić podmuch świeżości. Podejmuje on bowiem próbę ukazania Wehrmachtu na równi z każdą inną armią. Podstawą jego wymowy jest podkreślenie, iż nie mają znaczenia narodowości i cele wojen, ale ewidentny bezsens każdej z nich. Bezsens przedłużania polityki i wojskowego bohaterstwa. I jak podsumowuje to kończący obraz cytat - "Nie radujcie się z klęski jego. Bo choć świat powstał i powstrzymał bękarta, suka, która go zrodziła, znów ma ruję" - bezsens upatrywania nadziei na zmiany w zwycięstwie. Klasyczny film antywojenny? Owszem. Przesłanie podane jest jednak w bardzo atrakcyjnej formie. O ile większość filmów antywojennych, z jakimi miałem do czynienia, swój cel próbuje osiągnąć przede wszystkim poprzez pokazanie jak największych ilości cierpienia, to siłą "Żelaznego krzyża" jest całkiem inteligentny cynizm. - Co zrobimy po przegranej wojnie? - Przygotujemy się do następnej. "Jedna skrajność przechodzi w drugą. A żadna niczego nie zmieni". Film produkcji angielsko-niemieckiej (sądząc zwłaszcza po wojennych produkcjach w wykonaniu Niemców, Polaków i Rosjan, utwierdzam się w przekonaniu, że najlepiej z kinem wojennym radzą sobie Europejczycy - kwestia doświadczeń?), wyreżyserowany przez znanego twórcę Sama Peckinpaha ("Dzika banda"), przenosi nas na front wschodni. Pozycje wermachtu zaciekle atakuje armia czerwona, Niemcy wobec wszechobecnej śmierci coraz bardziej przyciskani są do odwrotu. I właśnie z ich perspektywy oglądamy zachodzące wydarzenia. Na linię frontu przybywa kapitan Stransky (świetny Maximilian Schell), pruski arystokrata. Cel jego przeniesienia z Francji jest jeden - zdobycie tytułowego żelaznego krzyża. Motywacja osobistymi dążeniami i brak zrozumienia dla panującej sytuacji sprzyjają rodzeniu się konfliktów z podległymi mu żołnierzami. Żołnierzami, którym piekło frontu wschodniego pozostawiło tylko wolę przetrwania. Tam przestaje się liczyć wola walki. Jednym z nich jest sierżant Steiner (James Coburn), teraz podwładny Stranskyego i jego oczywiste zaprzeczenie - weteran, bohater wojenny, już nagrodzony żelaznym krzyżem, dla którego jednak pojęcie wermachtu, ideologia wojny czy odznaczenia nie mają najmniejszej wartości. Postawę tę doskonale oddają wypowiedziane przez niego słowa, leżące u podstaw wymowy filmu: "Nienawidzę wszystkich oficerów. Wszystkich Stranskych, Triebigów, Żelaznych Krzyży. Nienawidzę całej niemieckiej armii. Boże, jak ja nienawidzę tego munduru i tego, co symbolizuje. Wszystkiego, co symbolizuje." Podobne zdanie podziela większość Niemców, jakich tutaj widzimy. Do ideologii nazistowskiej i celów wojny odnoszą się sarkastycznie. Nawet Stransky ostatecznie zdaje się nie podzielać wiary w nią - dla niego jest tylko pole walki o żelazny krzyż. Poddaje to w wątpliwość sens konfliktu . W "Żelaznym krzyżu" nie ma nawet walki między narodami. Paradoksalnie, widzimy młodego Rosjanina, zastrzelonego przypadkowo przez swoich rodaków, widzimy też żołnierzy wermachtu padających od niemieckich kul w efekcie wewnętrznych rozgrywek. Piorunujące wrażenie robi scena, w której Niemiec podnosi do góry swój karabin wołając "Jestem niemieckim żołnierzem!" tylko po to, by w tej samej chwili zostać ostrzelanym przez innego Niemca. Jaki sens ma armia, której nienawidzą jej właśni żołnierze? Z kolei przykład Stransky'ego pokazuje, jak nisko taki żołnierz może upaść - posunąć się do prowadzenia walki dla prywatnych celów, nie wahając się w niej przed posunięciem do ostatecznych rozwiązań. Ile takich sytuacji zdarza się na każdej wojnie? W narastającym na tle walki o żelazny krzyż konflikcie między Steinerem a Stranskym (na którego następstwach koncentruje się akcja filmu) można doszukać się nawiązania do dość popularnego motywu kontrastowania ludzkich postaw na tle wojny. Wcześniej można było dostrzec go choćby w "Ścieżkach chwały Kubricka a bliżej naszych czasów w "Cienkiej czerwonej linii Malicka czy też "Ofiarach wojny". Biorąc pod uwagę, jak wojna obnaża ludzką mentalność, nie można mieć o tą popularność pretensji. Peckinpah odniósł też niewątpliwy sukces w ukazaniu Wermachtu. Nie wybielił go, ale przedstawił po ludzku, wypośrodkowanie. Widzimy sceny, w których Niemcy wzbudzają naszą sympatię (np. świętowanie urodzin jednego z żołnierzy) ale też ich ciemne strony (gwałt na rosyjskich kobietach). Poruszenie tematyki gwałtów i homoseksualizmu zwiększa realizm. Warto też wspomnieć o podkreśleniu przyjaźni, jednej z nielicznych rzeczy, jakie na wojnie wciąż zachowuje swoje znaczenie. Cynicznego przedstawienia idei wojny dopełnia ukazanie fanatyzmu z nią związanego. Fanatyzm ten prowadzi do tego, że w walkach biorą udział zarówno dzieci, jak i kobiety. W filmie pojawiają się kilkakrotnie jako przedstawiciele przeciwnej strony barykady, zaciągnięci na front przez fanatyczną machinę wojenną Stalina. W oczy rzucają się też sekwencje pokazywane na początku i końcu filmu. "Żelazny krzyż" otwierają archiwalne zdjęcia nazistowskiej propagandy, ukazujące dzieci z faszystowskimi flagami, zapatrzone z zachwytem w swojego wodza. W tle dziecięce śpiewy. Nagle zdjęcia zaczynają być mieszane z ujęciami pokazującymi Niemców cierpiących, marznących i ginących podczas rosyjskiej zimy. Wciąż słychać śpiewy. Jedno ujęcie - front wschodzi. Drugie - dzieci w geście Sieg Hail. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak duże wrażenie ta sekwencja po sobie pozostawia. Świetne ośmieszenie totalitarnego fanatyzmu wobec wojny, którą rozpętał. Dookoła widzimy tego owoce. Leżące na drodze zapomniane ludzkie zwłoki, po których najzwyczajniej przejeżdża ciężarówka, szalejąca wszędzie śmierć. Piorunujące wrażenie robi scena, w której niemiecki dowódca, wizytując rannych z frontu, próbuje podać rękę jednemu z nich. Zamiar spełza na niczym, bowiem żołnierz ten ma zamiast rąk tylko kikuty. Ironicznego podtekstu dopełniają padające chwilę później słowa tego samego człowieka, dotyczące odesłania większości rannych na front. Przedstawiony zostaje jako zaślepiony idiota. Niemieckie "sfery wyższe" zostają też nieźle ośmieszone w ostatniej scenie filmu, której oczywiście nie zdradzę. Warto też wspomnieć w paru zdaniach o warstwie technicznej filmu. Uwagę przykuwają świetnie zrealizowane sceny batalistyczne. Film powstał ćwierć wieku temu, ale w mojej opinii nie odbiegają one od współczesnych. Efektu obecności widza na polu bitwy raczej nie udało się jednak uzyskać. Irytujące mogą być też dla niektórych liczne zwolnienia kamery. Pomimo tego, ten element naprawdę zasługuje na uznanie. Zwłaszcza, że batalistyki mamy naprawdę duże ilości. Miłośnicy czołgów z czerwoną gwiazdą nie zawiodą się - dość długa scena szturmu z ich udziałem wprost przykuwa do ekranu. Mamy też nalot i praktycznie bezustanny ostrzał niemieckich okopów - widz lubiący batalistykę będzie w siódmym niebie. Oprawa muzyczna jest dość typowa dla klasycznych filmów wojennych, ale nie zostaje w tyle. Jedną z największych zalet "Żelaznego krzyża" jest bez dwóch zdań aktorstwo. Na pierwszym miejscu umieściłbym postać  Schella - stanowcza, pełna determinacji i egoizmu, prezentuje się bardzo ciekawie, a sam aktor pokazuje klasę samą w sobie. W postaci  Coburna, choć nieco wyidealizowanej, uwidacznia się sporo cech człowieka mocno doświadczonego wojną. Poza nimi dwoma na pierwszym planie oglądamy przede wszystkim członków plutonu zwiadowczego Steinera, wśród których dominuje nieźle ukazany pesymizm i strach. "Żelazny krzyż" zalicza się do czołówki klasycznego europejskiego kina wojennego, teraz już niesłusznie przyćmionego przez wszechobecne amerykańskie obrazy Wietnamu, Normandii i Ardenów. W mojej opinii zapoznać się powinien każdy miłośnik filmu wojennego, natomiast w szczególności polecam go fanom obrazów takich jak "Stalingrad" i "Das Boot". Utrzymany jest w podobnym nastroju pesymizmu. Posiada też pewne cechy zbieżne ze Złotem dla zuchwałych"" - cynizm i dawkę czarnego humoru. Pomijając wymowę antywojenną, powinien też spełnić oczekiwania ludzi nastawionych na napięcie i batalistykę. Znajdzie się też wątek miłosny. Mankamentem może być zakończenie zrobione poniekąd na siłę, choć mnie osobiście zadowoliło. Nie da się jednak ukryć, że niektórzy uznają film za niedokończony. Pomimo tego dla mnie pozostaje on obrazem zgrabnie łączącym najlepsze cechy kina wojennego. Jeśli tylko będziecie mieli możliwość, nie przegapcie okazji, by za jego pośrednictwem zobaczyć miejsce, "w którym rosną żelazne krzyże".
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kto zna kino Sama Peckinpaha, ten wie, że facet z zasady nie popełnia błędów. "Żelazny krzyż" to wyjątek... czytaj więcej
Jarosław Leszcz

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones