Recenzja wyd. DVD filmu

30 minut lub mniej (2011)
Ruben Fleischer
Jesse Eisenberg
Danny McBride

Te nieszczęsne 30 minut...

Trzydzieści minut, jakie ma w tytule produkcja, stanowi dla widza podczas seansu słowo - klucz. I nie chodzi mi tu absolutnie o jakieś fabularne niuanse.
Nie od dziś wiadomo, że życie pisze najlepsze scenariusze. Czasem pełne radości, czasem wzruszające, a czasem zupełnie nieprawdopodobne. Ruben Fleischer, mając na koncie niezwykle udane debiutanckie "Zombieland", jako materiał na swój kolejny film wybrał właśnie taką historię, po zapoznaniu się z którą, jedyne co jesteśmy w stanie z siebie wykrztusić, to zdanie, że jest ona tak absurdalna i niedorzeczna, iż wprost musiała wydarzyć się w rzeczywistości. Jako pilny uczeń po seansie, zaciekawiony tym co zobaczyłem, postanowiłem odrobić zadaną pracę domową i poczytać trochę o wydarzeniach, na kanwie których powstało "30 Minutes or Less". Okazało się oczywiście, że twórcy trochę przy nich pomajstrowali, ale co najważniejsze rdzeń pozostał nietknięty.

Nick wiedzie przyziemny i mało ekscytujący żywot rozwoziciela pizzy w małym miasteczku. Spotyka się z siostrą swojego najlepszego kumpla i marzy o lepszym jutrze. Jego nudne życie zostaje wywrócone do góry nogami, gdy dostaje zlecenie dostarczenia jedzenia dwójce rzezimieszków, którzy porywają go i zmuszają do napadu na bank. Co w tym takiego nieprawdopodobnego? Otóż Dwayne i Travis wpadli na niezwykle niecodzienny sposób, by mieć pewność, że biedny Nick im nie czmychnie czy nie zawiadomi policji.

Trzydzieści minut, jakie ma w tytule produkcja, stanowi dla widza podczas seansu słowo - klucz. I nie chodzi mi tu absolutnie o jakieś fabularne niuanse. Całe "30 Minutes or Less" należy bowiem podzielić na dwa oddzielne kawałki. Dwie części, które choć stanowią jeden obraz, to w zasadzie niewiele mają ze sobą wspólnego. Wszystko co widzimy na ekranie, tak przez pierwsze 30 – 40 minut, czyli do momentu wspomnianego napadu na bank jedno nosi imię – totalna katastrofa. Praktycznie żaden element filmowego rzemiosła nie funkcjonuje tak, jak powinien. Najbardziej kuleje scenariusz.



Oglądając w strasznych męczarniach pierwszy akt w postaci kolejnych lepionych z wielkim bólem kadrów miałem nieodparte wrażenie, że scenarzysta nie miał bladego pojęcia jak zawiązać fabułę. Dostał zlecenie napisania scenariusza, a w głowie pustka. Siadł, wstał, kichnął, ziewnął, znowu siadł, znowu wstał. Pochodził po pokoju, wyjrzał przez okno, popatrzył na gołębie, wrócił za biurko, a tam kartka, jak była pusta, tak nadal jest, weny jak nie było, tak nadal nie ma. Spojrzał na sufit, spojrzał na podłogę. Zdawać by się mogło całkiem zrezygnował. Nagle, niczym łowca wiedziony pierwotnym instynktem, ożywił się i chyżo podreptał w stronę regału. Coś tam gmera, coś tam szura – wreszcie wyciąga starą zakurzoną księgę. Mocne dmuchnięcie odsłania szereg liter na okładce układających się w tytuł: ABC pisania scenariuszy dla początkujących. Najczęstsze pytania i odpowiedzi. Zaczyna energicznie wertować kolejne strony. Zatrzymuje się pod literką "J". Jego wzrok sunie w dół kartki i nagle zastyga. Tak - znalazł hasło, którego szukał: Jak zawiązać fabułę, gdy pomysłów Ci brak. I czyta w skupieniu: Gdy chcesz zawiązać fabułę, a pomysłów Ci brak, to weź garść wulgaryzmów (a najlepiej tak z 10) do tego dodaj dwie miarki kloacznego humoru i wszystko posyp golizną - zaczyn powinien być wstrząśnięty, ale nie zmieszany. P.S Całość jest w stanie utrzymać widza przed ekranem tak około 30 – 40 minut. Jak wyczytał tak zrobił, a raczej napisał.



Niestety, Michael Diliberti chyba coś tam jednak pomieszał w tych wydawać by się mogło nieskomplikowanych proporcjach. Zazwyczaj bowiem widz zaprawiony w bojach toczonych ze współczesnymi produktami komediopodobnymi, bez większego grymasu na twarzy, jest w stanie konsumować filmowy zakalec upichcony według przytoczonego przepisu zdecydowanie dłużej niż 40 minut, a u Fleischera, tak gdzieś po góra 10, mamy ochotę wypluć przeżuwany kęs, a resztę tego gniota wyrzucić do śmietnika. Doprawdy nie przypominam sobie, kiedy ostatnio oglądałem tyle wulgaryzmów i rynsztokowych dialogów wałkujących temat krocza w najróżniejszych konstelacjach podanych w tak niesamowicie nieprzystępny sposób. W trakcie trwania pierwszej części seansu praktycznie nieustannie prowadzimy ze sobą walkę, by nie wyłączyć tego bliżej nieokreślonego "czegoś" i zająć się czymś pożyteczniejszym. Zresztą scenariusz nie stanowi jedynego problemu. Mocno zawodzi też aktorstwo. Eisenberg jedzie na autopilocie, a Danny McBride gra Danny McBride’a. Między aktorami nie ma żadnej chemii, a od ich rozmów więdną uszy. Całkowita rozpacz. Jednak… ufff na szczęście jest jakieś "jednak". Jeśli jednak jakimś cudem uda Wam się przetrwać tę filmową apokalipsę, to tuż za rogiem okradanego banku czeka całkiem niezła rozrywka.



Ni stąd, ni zowąd reżyser odkrywa, że całość wcale nie musi jechać (a w zasadzie toczyć się) na paliwie prymitywizmu i zażenowania, a sama historia stanowi całkiem przyzwoity materiał na czarną komedię. Nagle okazuje się, że kolejne perypetie i tragizm sytuacji, w jakiej znalazł się Nick, mogą momentami śmieszyć, a my z zainteresowaniem czekamy kolejnych zwrotów akcji w tej opowieści. Mocno trzymamy się fotela podczas kolejnych scen ucieczek czy pogoni i najnormalniej w świecie nieźle się bawimy. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, także aktorzy przypominają sobie, że taki tytuł do czegoś jednak zobowiązuje i zaczynają grać. Drugie dziecko w karierze Amerykanina pokazuje, że ma filmowe ręce i nogi na właściwym miejscu. I kto by pomyślał, że takie niespodzianki będą na nas czekać po tak tragicznym początku?

Fleischer do spółki z Dilibertim stworzyli obraz w stopniu wręcz nieprawdopodobnym nierówny. Na pierwszą część należy spuścić nie zasłonę, a kurtynę milczenia. W niej bowiem nic nie jest takie, jak powinno. Druga odsłona "30 Minutes or less" to jednak zupełnie inna bajka. Pytanie tylko, czy tytułowe 30 minut tak skutecznie zabiło w nas poczucie smaku, że w zachwyt wprawi nas byle jaki kawałek sklepowej szarlotki nie pierwszej już świeżości, czy rzeczywiście był tutaj potencjał na naprawdę porządną komedię. Doprawdy ciężko jednoznacznie powiedzieć.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones