Recenzja filmu

Bękarty wojny (2009)
Quentin Tarantino
Eli Roth
Brad Pitt
Mélanie Laurent

Bękart Kina

O "Bękartach wojny" pogłoski w środowisku filmowym krążyły przynajmniej od dekady. Pomysł na scenariusz miał zrodzić się w głowie Tarantino jeszcze przed realizacją "Jackie Brown". Jednak inne
O "Bękartach wojny" pogłoski w środowisku filmowym krążyły przynajmniej od dekady. Pomysł na scenariusz miał zrodzić się w głowie Tarantino jeszcze przed realizacją "Jackie Brown". Jednak inne plany reżysera, jak też najwyraźniej konieczność "dojrzewania" pomysłu odsunęły czas realizacji o ponad dziesięć lat. Trudno wyrokować, czy to dobrze, czy źle, zważywszy na to, że przez ten czas wielokrotnie zmieniała się fabuła i bohaterowie. Z początku miała to być opowieść o grupie partyzantów uciekających z okupowanej Francji do neutralnej Szwajcarii, po drodze zostawiającej swoje krwawe żniwo w postaci zmasakrowanych niemieckich oddziałów, natomiast zamiast Brada Pitta oglądalibyśmy Michaela Madsena, dla którego była przeznaczona rola dowódcy komanda. Tarantino nie ma jednak problemu ze zmianami (pod warunkiem, że w swoim tekście dokonuje ich sam - ponoć do dziś Quentin nie widział "Urodzonych Morderców", ponieważ Stone za bardzo poprzerabiał jego scenariusz). Po kontrowersyjnym (zwłaszcza dla ortodoksyjnych fanów reżysera) "Grindhouse: Death Proof" warto przy okazji następnej premiery odpowiedzieć sobie na pytanie: Jaka jest zawartość Tarantino w Tarantino (łamigłówkę z cukrem sobie już odpuśćmy)? Quentin zawsze powtarzał, że pierwszy film musi być jak bomba i uderzać prosto w widza. Jak mówił, tak zrobił, bo pierwsza połowa lat dziewięćdziesiątych z pewnością należała do niego. Fenomenalne "Wściekłe Psy" i kultowe już "Pulp Fiction" wywróciło świat kina do góry nogami, a krytyków przekonało, że to, co rozrywkowe, wcale nie musi być bzdurnym bełkotem i śmiało może mierzyć się z tzw. "ambitnymi" produkcjami. Warto tutaj wspomnieć o świetnym choć nieco zapomnianym "Prawdziwym Romansie" na podstawie scenariusza Tarantino czy "Czterech Pokojach" (wyreżyserował tylko jeden epizod, ale razem z Rodriguezem sprawowali pieczę nad cała produkcją). W końcu przyszedł czas na średnio udaną "Jackie Brown", świetnego, choć już nieco odstającego klimatem od reszty "Kill Billa" i specyficznego "Śmiercioodpornego", który podzielił fanów. Przyszła wreszcie kolej na "Bękarty Wojny", filmowy odpowiednik płyty Guns n Roses "Chinese Democracy", na którą czekano 13 lat i wielu zakładało, że wyjdzie dopiero w pierwszą rocznicę wprowadzenia demokracji w Chinach. Od kilku ładnych lat produkcja filmu była przekładana z roku na rok, nikt poważny nie wierzył już, że kiedykolwiek opuści rubryki wywiadów i stanie się pełnowartościowym filmem. Gdy w 2008 Quentin ogłosił, że zrobi ten film do następnego festiwalu w Cannes, nie tylko znów podniosła się niespotykana wrzawa wokół tytułu, ale wszyscy, łącznie z tymi którzy na film dawno położyli kreskę, zaczęli mieć w stosunku do niego olbrzymie wymagania. Sytuacja stała się więc trudna nie tylko z powodu ram czasowych, ale też faktu, że styl Tarantino przestał być jego wyłączną własnością. Po filmach takich jak "Przekręt" czy "Twin Town" zrodził się nowy gatunek - film "tarantinowski". Powstało więc niedorzeczne pytanie, czy twórca tego stylu, jest w stanie stworzyć film, który te reguły zachowa (stało się to co zapowiadał Stone - Quentin zostanie niewolnikiem własnej koncepcji i ciężko będzie mu zrobić coś nowego). Nawiasem mówiąc, taki sam idiotyzm krytycy stworzyli wokół Burtona, zwłaszcza po ostatnich filmach, od kiedy to wszystko, co przesadnie kolorowe lub mroczne i wiktoriańskie, jest "burtonowskie", a reszta odbiegająca od tego wzoru, choćby zrobił to sam Burton, już nie. Tak czy inaczej wszystkich fanów pragnę uspokoić- król wrócił i ma się świetnie. I choć "Bękarty wojny" to film w oklepanej (ale jakże ukochanej) przez Tarantino konwencji, jako film wojenny prezentuje zupełnie nową jakość. Realizacja filmu nie należała do najłatwiejszych, zdawało się, że wszystko zmówiło się przeciw twórcom (nie wiedzieć czemu, w większości przypadków dobrym filmom nie sprzyjają pomyślne wiatry) - na całą produkcję (zdjęcia, montaż, efekty etc.) było tylko 15 miesięcy, producenci Tarantino, bracia Weinstein cienko przędli (po utracie Miramaksu założyli The Weinstein Co.) i potrzebowali hitu, a wielkie nazwiska mające się w filmie pojawić, przypominały sobie nagle o innych zobowiązaniach i braku miejsca w kalendarzu. Na szczęście ostał się Brad Pitt (jeśli wierzyć występowi Quentina u Davida Lettermana, kontrakt podpisali całkowicie pijani, podczas spotkania we francuskiej winiarni Brada), którego nazwisko (oprócz rzecz jasna Tarantino i ewentualnie Schweigera) pociągnęło całą marketingową machinę. Przyjęcie filmu w Cannes nie było tak gorące, jak oczekiwali twórcy (jedyna zdobyta Złota Palma należy całkiem zasłużenie do Christopha Waltza), film wrócił więc do montażowni, został trochę przerobiony, na szczęście wbrew pogłoskom nie skrócony (trwa 153 minuty) i trafił do kin jako "Inglourious Basterds" (błąd ortograficzny według niektórych spowodowany jest postrzeganiem go przez niektóre kręgi jako obraźliwego, według innych po prostu akcentuje "amerykańskość" słowa "bastard"). Film opowiada o amerykańsko-żydowskim oddziale masakrującym nazistów, zbierającym skalpy, dziergającym swastyki na czole i owianym legendą w okopach wroga, który nazywa ich "Bękartami". Środek ciężkości przeniesiony jest jednak nie tyle na ich działalność, co na udział w "Operacji Kino". Oddziałowi przewodniczy bardzo amerykański (tak jak Tarantino pochodzący z Tennessee) i charyzmatyczny Aldo Raine (jeden z wielu ukłonów w stronę starego kina - postać nazwana na cześć popularnego dawniej "aktora wojennego" Aldo Raya). Na tropie intrygi "Bękartów" znajduje się jeszcze barwniejsza postać pułkownika Hansa Landy, zwanego "Łowcą Żydów". Tymczasem plany Aldo i jego dzielnej choć socjopatycznej ekipy zbiegają się z planami żądnej zemsty Shosanny… Tarantino uporządkował historię swoim ulubionym sposobem - dzieląc film na rozdziały. Mimo wszystko akcja jest nieco chaotyczna i czuć, że w wielu miejscach reżyser musiał zdecydować, który wątek odpuścić, a który pociągnąć dalej (nie ma na przykład kilku scen pojawiających się w zwiastunach). Nie przeszkadza to jednak zupełnie w odbiorze - akcja dzieje się w porządku chronologicznym, a dodatkowo wojna kończy się w roku 1944, co sygnalizuje nam, że mamy do czynienia z alternatywną historią, dzięki czemu odpuszczamy sobie analizowanie prawdopodobieństwa niektórych wydarzeń i dajemy wciągnąć się w ten świat bez reszty. Słynne dialogi "o niczym" napisane są w taki sposób, że słuchamy kolejnych słów i obserwujemy rozwój wydarzeń z wypiekami na twarzy, do czego Tarantino nas już przyzwyczaił. Mimo wszystko czuć lekki niedosyt, bo "Bękartów" nie ma na ekranie tyle, ile wszyscy się spodziewają, a większość filmu oparta jest na dialogu i komizmie sytuacyjnym, które choć prowadza nas do efektownego finału, nie zabijają poczucia, że przydałoby się jeszcze trochę akcji. To trochę tak jakby oglądać krwawą wersję "Kawy i papierosów", by doczekać finału "Płonącego wieżowca". Pewien niedosyt pozostawia też fakt, że niewiele wiemy o naszych bohaterach (chyba, że czytaliśmy życiorysy wypuszczone podczas kampanii promocyjnej), krótko acz treściwie jest przedstawiony tylko sierżant Hugo Stiglitz (a szkoda bo taki typ prezentacji przydałby się podczas filmu każdemu "Bękartowi"). Prócz najbardziej charakterystycznych i zaangażowanych postaci, mniej więcej połowa oddziału pozostaje dla nas zupełnie anonimowa. Sceny i sytuacje z filmu z pewnością staną się kultowe, żadne jednak nie są na tyle mocne, by przeniknąć do popkultury jak choćby te z "Pulp Fiction" . Olbrzymim atutem i być może nawet precedensem nie tyle w filmach wojennych, co w amerykańskich w ogóle, jest zachowanie bariery językowej (pomijając fakt, że wiele upraszcza to, że Landa jest poliglotą). Chodzi o to, że Niemcy mówią po niemiecku, Francuzi po francusku etc. To bardzo uwiarygodnia postacie. Jeśli chodzi o zdjęcia i efekty, są typowe dla Tarantino - długie sceny i ujęcia, przede wszystkim efekty pirotechniczne i dekoracje, miast efektów komputerowych. W końcu jest to film, w którym Żydzi nie są pokazywani jako ofiary, ale jako wojownicy.  Największą zaletą filmu pozostaje aktorstwo.  Świetny, pełen humoru, autoironii, ale też charyzmy, pewności siebie, amerykańskiego akcentu i odwagi Aldo Raine (moim zdaniem jedna z lepszych kreacji Pitta po roku 2000) z "genialnym" włoskim akcentem, który mógłby być, gdyby musiał jedynym powodem, dla którego warto obejrzeć film. Niezły Eli Roth (Seth Rogen po obejrzeniu miał mu powiedzieć: "Dzięki tobie możemy (ludzie żydowskiego pochodzenia) czuć się cool!"), który jednak nie miał wielu okazji, by popisać się wyszukanym aktorstwem (wydaje mi się, że Adam Sandler, którego zastąpił, lepiej spisałby się w tej roli, korzystając z kontrastu swojego wizerunku). Poprawna Diane Kruger, nieco przygaszona i nijaka, ale nadal zadziorna Melanie Laurent, naprawdę dobry Daniel Bruhl i Til Schweiger, który mimiką (powiedział może z dziesięć zdań przez cały film) wyrażał wszystkie uczucia, które widzom przychodziły w danej scenie i szeroko zachwalany, genialny Christoph Waltz, który moim zdaniem będzie bardzo poważnym kandydatem do Oscara za rolę drugoplanową. Mówi się o narodzinach gwiazdy, nazwał bym to raczej odkryciem, bo tej klasy nie zdobywa się z dnia na dzień. Płynna i przekonująca gra w czterech językach i doskonałą pełna sprzeczności kreacja dobrze wychowanego, okrutnego i lekko zdziecinniałego nazisty. Rola pełna finezji, przywodząca trochę na myśl kreację Emila Karewicza w "Stawce większej niż życie". Jednak olbrzymia zasługa wyrazistych postaci należy do Tarantino, który świetnie je zbalansował, bawiąc się kontrastem. Podobnie jak w "Pulp Fiction" ratujący świat Willis grał głupkowatego boksera, a słodko śpiewający i tańczący Travolta bezwzględnego mordercę, tak w "Bękartach" Landa jest nazistą o manierach brytyjskiego dżentelmena, z którego czasem, wydaje się przypadkowo, wychodzi zwierzę, a okrutny Hitler, sfrustrowanym, zabawnym przywódcą, chodzącym po domu w pelerynce. Podobnie postać Bruhla wydaje się naprawdę ludzka, chociaż nie znosi sprzeciwu i odmowy. Kreacje niemieckich bohaterów zdają się potwierdzać zdanie Raine'a z początku filmu, że naziści nie mają uczuć, choćby nie wiadomo jak sympatyczni się wydawali. Z drugiej strony niektórzy wychodzą naprawdę zabawnie, co obala wizerunek surowych i niezłomnych. W miastach po prostu toczy się życie, a wojna jest tylko dodatkiem. "Bękarty wojny" przekazują (podobnie jak "Ofiary wojny" z Michaelem J. Foxem), że koniec końców ta wojna jest nawet fajna. Na koniec warto wspomnieć o nawiązaniach do innych filmów i gatunków. Przede wszystkim najnowsze dzieło Tarantino to spaghetti western, z czym się wcale nie kryje - stylizowany na film z lat siedemdziesiątych, gawędziarski styl prowadzenia akcji, muzyka z filmów Sergio Leone i innych tego typu produkcji. Do tak surrealistycznej historii świetnie to zresztą pasuje. Wydaje mi się, że nawiązaniem do gatunku jest też blizna na szyi Aldo- taka sama jaką ma postać Clinta Eastwooda w "Powieście go wysoko". Prztyczek w nos dostają tez Amerykanie ze swoją małostkowością (pseudonimy podczas pracy pod przykrywką - oficerowie Frankfurt i Monachium). Z kolej odprawa brytyjskiego agenta mającego przystać do skalpującej bandy, do złudzenia przypomina odprawy Bonda z wczesnych części jego przygód (sama postać Hicoksa zdaje się być ukłonem w stronę Agenta Jej Królewskiej Mości). Reasumując, Tarantino wciąż trzyma formę, a jego spaghetti choć lekko niedoprawione, nadal smakuje świetnie i degustacja nie skończy się na pierwszym razie. Polecam!
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kiedy do mediów przedostały się pierwsze informacje o planowanym najnowszym projekcie Quentina Tarantino,... czytaj więcej
Najnowszy film Quentina Tarantino "Bękarty wojny" już teraz, zaledwie kilka tygodni po premierze... czytaj więcej
Quentin Tarantino - to nazwisko przebrzmiewające głośnym echem przez branżę filmową, budzące tyle samo... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones