Recenzja filmu

Brązowy królik (2003)
Vincent Gallo
Vincent Gallo
Chloë Sevigny

Cierpienia Buda Claya

Kiedy po raz pierwszy przeczytałem o filmie "The Brown Bunny", od razu zapragnąłem go obejrzeć. Na wzmiankę o nim natknąłem się przy okazji relacji z festiwalu w Cannes, gdzie ów film narobił
Kiedy po raz pierwszy przeczytałem o filmie "The Brown Bunny", od razu zapragnąłem go obejrzeć. Na wzmiankę o nim natknąłem się przy okazji relacji z festiwalu w Cannes, gdzie ów film narobił sporo szumu. Moja ochota wzrosła zaś, gdy dowiedziałem się, że jego twórca - Vincent Gallo - był przez trzy lata prywatnie związany z uwielbianą przeze mnie P.J. Harvey. Wczoraj udało mi się wreszcie ujrzeć "kontrowersyjny" obraz  byłego partnera autorki "Rid of Me" i postanowiłem podzielić się z innymi czytelnikami moją opinią. Moim zdaniem, film na pewno nie jest Sztuką przez duże S, jak któryś użytkownik napisał na forum. Dla mnie dzieło Gallo przede wszystkim nie pozostawia obojętnym - czy się podoba, czy nie, to z pewnością zostaje w pamięci i nie pozwala szybko o sobie zapomnieć (jak to się często zdarza w przypadku innych filmów, o których niedługo po seansie nie wiemy już kompletnie nic). I to nie przez scenę "robienia laski"! Po prostu przez to, że jest inny niż wszystkie i zapewne oryginalny - mało się dzieje, ciągle oglądamy amerykańskie drogi i autostrady (swoją drogą jest to jeden z moich ulubionych widoków w kinie), bohater generalnie niewiele mówi, zdaje się, że cierpi, ogląda w zoologu zwierzątka itp. A potem nadchodzi scena spotkania z dziewczyną i wszystko się wyjaśnia. W bolesny sposób. Wydaje mi się, że Vincent Gallo chciał nam pokazać cierpienie człowieka po wielkiej tragedii i tęskniącego za ukochaną. W filmie dzieje się niewiele, ale co może się dziać, kiedy Bud jeździ swoim samochodem po drodze i z nikim nie rozmawia? No właśnie nic. Wydaje mi się, że taki był zamysł reżysera - pokazać, jakie życie "po stracie" jest nudne, smętne i puste. Jedzie, jedzie, jedzie... Pewnie mu się nudzi, podobnie, jak i widzowi. Aż nagle pojawiają się trzy prostytutki i ożywiają podróż bohatera, ożywiając zarazem akcję filmu. Jednak tylko na chwilkę, w końcu to tylko seks za pieniądze i prawdziwego uczucia nie zastąpi. I znowu zaczyna się nuda i jałowość... Zamysł reżysera, jak już wspomniałem, nie każdemu przypadnie do gustu. Jednak z racji swej oryginalności na pewno nie pozostawia nikogo obojętnym. Jeśli już o tym napisałem - przepraszam - ale chcę mieć jasność, że precyzyjnie wyrażam swe myśli i spostrzeżenia. Wydaje mi się, że dowodem na to, iż Gallo chciał pokazać traumę faceta po przejściach razem z całą jej nudą i smętnym nastrojem, a nie - jak może się wydawać innym - kręcić pseudoartystyczne, nadęte i pretensjonalne kino, jest sam fakt, iż jego film jest niedługi. Gdyby reżyser wybrał opcję numer dwa, zapewne rozciągnąłby wędrówkę Buda Claya na dwie godziny. Kurcze, ileż było w historii filmu obrazów wychwalanych przez krytykę i odnotowywanych w każdej przekrojowej książce o kinie, przy których ziewaliśmy jak najęci? Tutaj mamy zaś godzinę z kawałkiem pokazującą podróż bohatera, następnie zaś spotyka się on z dziewczyną i następuje dość zgrabne rozwiązanie akcji. Wyjaśnia się, jaki był powód całej wędrówki Buda. "The Brown Bunny" bywa wówczas nawet przejmujący, pokazuje, jak prawdziwa miłość może być zniszczona przez narkotyki, wyuzdanie etc. Jest to ciekawy reżyserski zabieg, gdyż Gallo zdaje się mówić "Zastanawiałeś się, co mi się stało, czemu cierpiałem przez godzinę, a ty nudziłeś się w nieskończoność? Patrz!" Gdybyśmy od początku znali powód załamania nerwowego bohatera, film byłby zupełnie inny. Brawa należą się również samemu Vincentowi Gallo. Mało jest obecnie twórców, którzy mają odwagę wziąć na siebie kilka obowiązków na raz. O ile jako reżyser, scenarzysta, czy scenograf, Gallo cudów nie dokonuje, jako aktor pokazuje jednak, iż należy się z nim liczyć. Potrafi bardzo przekonywająco, bez słów, za pomocą twarzy, oddać smutek i traumę samotnego człowieka. Dodatkowo cieszy fakt, iż gra postać kompletnie oderwaną od stereotypu. Nie jest to mięśniak, który wyrywa panienki na prawo i lewo; a jego kompletne przeciwieństwo. Mimo swej aparycji barczystego, postawnego mężczyzny, Vincent Gallo pokazuje, jak strata jedynej prawdziwej miłości rujnuje całe jego życie i jak nie potrafią jej zapełnić przygodne miłostki. Plus za odwagę! "The Brown Bunny" nie jest kinem wybitnym, ale z całą pewnością oryginalnym i ciekawym. Jego twórca to - w moim przekonaniu - autor zbyt inteligentny, by przedstawiać widzowi pseudoartystyczne pozy zakończone pornograficzną sceną "robienia laski". W moim odczuciu pokazuje on nudę i smutek samotnego życia w sposób absolutnie adekwatny - dość nudnawy i smutny. Może się takie kino podobać, może się nie podobać, ale z całą pewnością pozostaje w pamięci, co wydaje się bardzo ważną cechą każdego dzieła filmowego.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Sprowokowany przez kontrowersyjne opinie na temat tego filmu postanowiłem osobiście zweryfikować jego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones