Recenzja filmu

Ciemno, prawie noc (2019)
Borys Lankosz
Magdalena Cielecka
Marcin Dorociński

Kiepsko, prawie gniot

W myślach mam kilka parafraz tytułu filmu Borysa Lankosza, które mogłyby oddać moje odczucia, ale przejdę do sedna: "Ciemno, prawie noc" nie warto oglądać, a co dopiero nad nim się zastanawiać.
W myślach mam kilka parafraz tytułu filmu Borysa Lankosza, które mogłyby oddać moje odczucia, ale przejdę do sedna: "Ciemno, prawie noc" nie warto oglądać, a co dopiero nad nim się zastanawiać. Twórczość Joanny Bator nie jest mi znana, więc przed seansem byłem świeży i gotowy, by zacząć swoją przygodę z historiami autorki. Teraz jestem po seansie i równie dobrze przygoda ta mogłaby się dla mnie zakończyć. Co oznacza, że Lankosz nie tylko wypuścił gniot, ale też zdołał obrzydzić mi chęć zapoznania się z książkowym oryginałem.

Film rozpoczyna całkiem dobrze odtworzona podróż z PKP: jest brudno, smutno, a twarze nad gazetami jakieś pomarszczone i powykrzywiane. Alicja (Magdalena Cielecka) jedzie do rodzinnego miasteczka, gdzie wykorzystuje swoje reporterskie zdolności do przeprowadzenia śledztwa w sprawie zaginięcia trójki dzieci. W jej arsenale jest pytanie kogo popadnie i słuchanie ze zmarszczonym czołem i otwartą buzią. Te "atuty", ku mojemu zaskoczeniu, działają, bo wszyscy zwierzają się Alicji z ekspozycji, która może pchać fabułę do przodu. Po drodze bohaterka spotyka jednowymiarowego przystojniaka (Marcin Dorociński) i zastęp dziwacznych postaci, jak Babcyjkę i Apolonię Kitti Kitti, które nie wywołują w niej ani trochę niepokoju, być może przez ich ogólną absurdalność.

Porażające jest to, jak w "Ciemno, prawie noc" fatalnie budowane jest napięcie. Lankosz chce nas straszyć wędkarzem z oszpeconą twarzą czy – uwaga – wyśnionym Dorocińskim wyłaniającym się z ciemności. (Zakładam, że damska część widowni traktowałaby taki sen za zgoła coś innego niż koszmar.) W efekcie film jest ponury, ale nigdy straszny. Dużo mówi się o złu, ale w ogóle go nie czuć. Śledztwo, główna atrakcja kryminału, jest losowe i nudne, a historia kompletnie się nie klei. Trzeba mocno się starać, żeby myślami nie odpłynąć do układania planów po seansie. Jak do tego doszło? Borys Lankosz dał nam przecież dobre, klimatyczne tytuły, jak "Rewers" i "Ziarno prawdy" na podstawie książki Zygmunta Miłoszewskiego. Jego druga adaptacja – a pierwsza napisana bez autora pierwowzoru, tylko wespół z żoną, Magdaleną – to prawdziwy miszmasz, jakiego można spodziewać się po mało obiecującym debiucie.

Kolejny przystanek na drodze do dobrego kryminału to wygląd filmu. Operator Marcin Koszałka przyzwyczaił nas do zdjęć, które się pamięta, choćby w "Rewersie" i "Czerwonym pająku". O ile las w adaptacji powieści Bator jest ładny i majestatyczny, to o reszcie nie można powiedzieć nic dobrego. Brzydkie wnętrza, zgniłe filtry kolorystyczne, sceny wyglądające, jakby nie przeszły postprodukcji, do tego stockowa muzyka rażąco odstająca od obrazu – to nie są znamiona porządnego kryminału, a telewizyjnej papki z gatunku docu-crime. Jest nawet główny element takich produkcji, czyli przemoc domowa. Ale tu akurat nie można się przyczepić – sceny te są odpowiednio odpychające i niepokojące. Bo "Ciemno, prawie noc" ma udane momenty. Szczególnie widać to w ciekawie zainscenizowanych retrospekcjach, które jednak kończą się tak szybko, jak tylko spełniają swoją rolę informacyjną. Są też pojedyncze sceny, które mogłyby wybrzmieć lepiej, gdyby były w porządnym kinie gatunkowym. Najlepszym przykładem jest ujęcie karmienia piersią, które mogło być niepokojące, mogło być zabawne, a jest niezamierzenie śmieszne, bo film bierze siebie śmiertelnie poważnie.

Chciałoby się chociaż napisać, że aktorzy robią co mogą, ale tego nie widać, głównie przez słaby montaż. Cielecka i Dorociński mogliby zostać zastąpieni swoimi tekturowymi podobiznami, bo nie robią praktycznie nic ważnego. Sami zresztą w jednej scenie trafnie podsumowują swoje role: ona "zbiera opowieści i zadaje pytania", a on "tropi kotojady". Piotr Fronczewski jest niewykorzystany, a Jerzy Trela opowiada o przeszłości, jakby czytał audiobooka. Tymi, którzy wychodzą obronną ręką, okazują się idący na całość Agata Buzek i Dawid Ogrodnik. Oboje grają, jakby jako jedyni czuli konwencję.

Z odpowiednim podejściem "Ciemno, prawie noc" może przynieść sporo frajdy, choć nie takiej, jak twórcy oczekiwali. Przykładowo można pośmiać się z memicznych dialogów ("Real najlepszy na zginięcie") lub z każdym pojawieniem się Babcyjki lub kociar można wznieść toast za polskie kino.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Ciemno, prawie noc" jest filmem dziwnym, właściwie strasznym, więc aby uczynić tę recenzję "pomocną"... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones