Recenzja wyd. DVD filmu

Dom diabła (2009)
Ti West
Jocelin Donahue
Tom Noonan

Diabeł tkwi w klimacie

Od pewnego czasu dało się zaobserwować falę nostalgii za latami 80-tymi, czyli okresem jeszcze do niedawna uznawanym za dekadę obciachu i tandety, z której lepiej na wszelki wypadek pokpiwać,
Od pewnego czasu dało się zaobserwować falę nostalgii za latami 80-tymi, czyli okresem jeszcze do niedawna uznawanym za dekadę obciachu i tandety, z której lepiej na wszelki wypadek pokpiwać, podśmiewać się z ówczesnej mody, skłonności do przesady i fryzur a la Wham!. Ale to lekceważące podejście podszyte mieszanką fascynacji i pogardy to już przeszłość, o czym świadczyć może choćby nagły zwrot w amerykańskim kinie.

Pozbawiona świeżej krwi i pomysłów hollywoodzka machina poczęła nagle tęsknie spoglądać w stronę ostatniego dziesięciolecia zimnej wojny, kiedy to młodzi, niezależni twórcy sami pchali się w jej objęcia z naręczami przynoszących krocie fabuł. Wyrazem owej tęsknoty mogą być zarówno remaki klasyków w rodzaju nowego "Koszmaru z ulicy Wiązów", jak i wyraźnie korespondujące z beztroskimi czasami komedie pokroju "Jutro będzie futro". Niedawno w podróż do lat 80-tych zabrał widzów również Matt Reeves w swej przeróbce szwedzkiego "Pozwól mi wejść". Jednak miętę do złotej ery seledynowych marynarek oraz popu spod znaku Madonny i Michaela Jacksona czują także młodzi twórcy spoza mainstreamowego kręgu, którzy do dziś pamiętają, jak z drżeniem rąk wkładali do magnetowidu kasetę VHS z jednym z tych tytułów, które obejrzane wówczas odcisnęły niezatarte piętno na ich wyobraźni. Znacie to uczucie? Wielu z Was z pewnością wie, o czym mówię. I to właśnie ci młodzi, zbuntowani przeciwko zalewowi współczesnej rozbuchanej miernoty, która często jest dziś dziełem ich niegdysiejszych idoli (Cameron, Zemeckis), biorą sprawy w swoje ręce i składają hołd kultowym pozycjom z dzieciństwa. Jednym z takich twórców jest posiadający już na swym koncie kilka niskobudżetowych horrorów Ti West, który zyskał sobie za oceanem uwagę widowni i krytyki za sprawą nakręconego w 2009 roku "The House of the Devil".

Fabuła w tym skromnym przedsięwzięciu jest prościutka i nieskomplikowana: oto studentka college'u imieniem Samantha (Jocelin Donahue), aby móc zapłacić za czynsz podejmuje się pracy opiekunki do dziecka. Pracodawcami są nieco dziwaczny starszy jegomość i jego żona. Co prawda w międzyczasie okazuje się, że zadanie nie dotyczy wcale niańczenia dzieci, a opieki nad wiekową teściową zleceniodawcy, ale skuszona odpowiednią stawką (100 dolarów za godzinę!) dziewczyna zgadza się spędzić wieczór w położonym na odludziu domu, doglądając starej kobiety. Kiedy jednak Samantha pozostanie na posterunku sama, powoli zaczną docierać do niej niepokojące aspekty związane z jej zajęciem. Tymczasem wielkimi krokami zbliża się całkowite zaćmienie księżyca...

Fascynacja kinem sprzed ćwierćwiecza widoczna jest w filmie Westa już od pierwszych scen, kiedy to główna bohaterka omawia warunki wynajmu domu z właścicielką graną przez Dee Wallace, którą widzowie doskonale pamiętają z takich tytułów, jak "Critters" czy "Skowyt". Zaraz potem pojawiają się doskonale imitujące produkcje z "tamtych lat" (czcionka, kolorystyka) napisy początkowe, a widz... czuje się jak w domu. I tak już będzie przez cały seans. Twórca drugiej "Śmiertelnej gorączki" małpuje tu kadry z otoczonych czcią młodzieżowych slasherów (w wielu miejscach na myśl błyskawicznie przychodzi "Halloween", ale to jedno z najprostszych skojarzeń), zręcznie podrabia klimat tych produkcji, używa podobnych środków dla budowania napięcia. I bynajmniej tym kopiowaniem nie przynudza, a świetnie angażuje. Bo jest to coś świeżego, co zarazem ogląda się z pewnym rozrzewnieniem, jak lekko zakurzony, zapomniany rupieć z epoki. I nie przeszkadza przy tym nawet fakt, że fabuła nie posiada w zanadrzu zbyt wielu zaskoczeń i w zasadzie opowiada po raz kolejny tą samą wyświechtaną historię z czcicielami Szatana w roli głównej. Im bowiem dalej, tym bardziej jasnym się staje że do listy inspiracji które służyły w trakcie pisania scenariusza reżyserowi dorzucić trzeba także tytuł ze zgoła innego przedziału czasowego w historii. Na myśli mam rzecz jasna arcydzieło satanistycznego horroru znane pod tytułem "Dziecko Rosemary". Pewne tropy podsuwają także osoby demonicznych państwa Ulman, których odtwarzani są przez Mary Woronov ("Cicha noc, krwawa noc", "Wyścig śmierci 2000") i Toma Noonana ("Łowca", "Wilkołaki").

To, co w "The House of the Devil" najbardziej chyba ujmuje to prostota i odwaga w używaniu zgranych chwytów zgodnie z ich pierwotnym przeznaczeniem. Ten film naprawdę sprawia wrażenie, jakby powstał dobre dwadzieścia-parę lat temu. I nie mówię tu tylko o kapitalnej pracy kamery czy lokacjach, ale - może nawet w pierwszej kolejności - nieśpiesznie prowadzonej akcji, mocno rozbudowanym wprowadzeniu, o rzeczach, których dzisiejsze kino rozrywkowe wystrzega się jak ognia, a których niegdysiejsi mistrzowie gatunku, jak Carpenter czy Craven, z powodzeniem używali do tworzenia gęstej atmosfery i straszenia widza. Zapewniam Was, że obraz Westa niczym Was nie olśni, nie dokona przełomu w Waszym życiu, nie sprawi, że "opadną Wam szczęki". Całkiem prawdopodobne, że kilkakrotnie uda mu się wywołać u których ciarki na plecach. Pewnym jest natomiast, że ten, kto podobnie jak ja stara się doszukać czegokolwiek wartego uwagi w natłoku wysterylizowanych propozycji z gatunku kina grozy, ten nie będzie żałował półtorej godziny poświęconej na spotkanie ze sługami diabła z uniwersyteckiego miasteczka.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Chwilę temu zadałem sobie pytanie, czy warto pisać tę recenzję. Wszak od premiery "The House of the... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones