Nie oceniaj książki po okładce, tak samo jak nie oceniaj filmu po plakacie. Zapamiętam to sobie, bo prawie przegapiłabym okazję i być może nigdy bym nie obejrzała "Dziewczyn z St. Trinian".
użytkownik Filmwebu
Filmweb A. Gortych SpĂłĹka komandytowa
Nie oceniaj książki po okładce, tak samo jak nie oceniaj filmu po plakacie. Zapamiętam to sobie, bo prawie przegapiłabym okazję i być może nigdy bym nie obejrzała "Dziewczyn z St. Trinian". Sugerując się zdjęciem uczennic bardziej nagich niż ubranych, myślałam, że jest to kolejny film o szkolnych rozterkach cheerleaderek czy problemach z popularnością nowych uczniów. Myślałam, że "St. Trinian's" to kolejny beznadziejny pochłaniacz czasu. BŁĄD! Moim zdaniem "Dziewczyny z St. Trinian" to jedna z najlepszych komedii tego roku. Za kanwę scenariusza posłużyła owiana złą sławą legendarna szkoła St. Trinian, o której nakręcono już sporo filmów (np. "Great St. Trinian's Train Robbery"). Wszystko zaczęło się w 1922r. w Edynburgu, gdzie panna C. Fraser Lee założyła szkołę inną niż reszta - St. Trinnean's. Jej inność polegała na odmiennym i rewolucyjnym systemie edukacyjnym "Dalton", zgodnie z którym uczennice miały więcej swobody, bo szkoła nie narzucała im żadnej dyscypliny. Ludzie twierdzili, że St. Trinnean's to szkoła nieodpowiednia dla panienek z dobrych domów, gdyż tam, jak nigdzie indziej, mogą one robić, co chcą... Tym razem St. Trinian ma poważne problemy. Nowy minister edukacji (Colin Firth) postanawia zamknąć najgorsza szkołę w kraju, której ekscentryczna dyrektorka panna Fritton (Rupert Everett) okazuje się jego dawną miłością. Dziewczęta wraz z gronem pedagogicznym i kanciarzem Flashem (Russell Brand) muszą uratować St. Trinian przed zamknięciem. W każdy możliwy sposób. Tymczasem do szkoły przybywa nowa uczennica. Nie wie jeszcze, jakie zasady (a raczej ich brak) panują w St. Trinian... Film jest najlepsza komedią, jaką widziałam w tym roku. Typowy angielski (czyt. czarny) humor powalił mnie na kolana. Nie zabrakło nawet aluzji do rodziny królewskiej. Jeśli tylko lubicie tego typu poczucie humoru, to myślę, że w "Dziewczynach z St. Trinian" dostrzeżecie więcej niż prostą fabułę i przewidywalną historyjkę. Co więcej, jak przystało na typowych Brytoli, twórcy filmu postarali się, aby żarty nie były podane na tacy i często ciekawe rzeczy dzieją się na drugim planie. Sprzyja temu także dynamiczny montaż. Moich "ochów i achów" nie koniec! Osobiście bardzo duża wagę przywiązuję do soundtracków. Muzyka musi być słyszalna. W "Dziewczynach z St. Trinian" muzyka odgrywa swoją rolę - dosłownie. Kiedy okazuje się, że szkoła ma zostać zamknięta, słyszymy "Uh, oh, we're in trouble" ("O nie, mamy kłopoty"), tyle że w energetyzującej i nowej aranżacji. Przez cały film piosenki dopowiadają to i owo. Gwiazdy brytyjskiej muzyki pop, m.in. Girls Aloud, Lily Alen, nagrały przebojowe utwory, które pasują do rozwrzeszczanych uczennic z St. Trinian. Nawet końcowe napisy warte są obejrzenia ze względu na "Love is in the air" w wykonaniu R. Everetta i C. Firtha, czyli aktorów grających pannę Fritton i jej szkolną miłość. I w końcu najważniejsze! Genialna obsada ze świetnymi brytyjskimi aktorami i młodymi zdolnymi aktorkami. Niesamowitym duetem okazali się wspominani wyżej Rupert Everett i Colin Firth. Przekomiczna postać panny Fitton kojarzy mi się z postaciami rodem z "Małej Brytanii". Moim odkryciem roku jest Gemma Arterton grająca najważniejszą dziewczynę w szkole - Kelly. Chylę czoła przed jej wdziękiem i talentem. Gemma odegrała swoją rolę genialnie, ale i sama rola była ciekawa. Oby jako kolejna kobieta agenta 007 wypadła równie dobrze. I tu kolejne skojarzenie: Kelly wygląda niczym młoda Uma Thurman z "Pulp Fiction". Młoda Mia wychowana w St Trinnian?... Podobno "St. Trinian's" miał być brytyjską odpowiedzią na amerykański "High school musical". Jeśli tak, to Amerykanie mogą się schować...