Sztuka filmowego umierania

Reżyser dowodzi, że wianuszek cytatów czy pochód wzruszeń i żartów – choć jest tu ich sporo, jednych i drugich – nie jest najważniejszy. Na pierwszym miejscu są bohaterowie. Zgodnie z tytułem.
Młodzieżowe historie niemal zawsze są historiami o umieraniu. Przynajmniej w pewnym sensie. Opowiadają przecież o rytuale przejścia: "ginie" w nich ktoś, by mógł narodzić się ktoś inny. Żegnamy siedemnastolatków, witamy osiemnastolatków i tak dalej. Nawet jeśli taka fabuła uwzględnia faktyczną śmierć, śmierć bez cudzysłowu, nie zmienia to owej symboliki – jedynie wzmacnia konflikt. A ponieważ kino gatunków uwielbia jaskrawe opozycje, umieranie jest wręcz obowiązkiem w nurcie tzw. „young adult”. I występuje w nim pod rozmaitymi postaciami: wampiryzmu w "Zmierzchu", "Igrzysk - no właśnie – śmierci", czy raka w "Gwiazd naszych wina". "Earlowi, mnie i umierającej dziewczynie" najbliżej oczywiście do tego ostatniego tytułu. Ale to filmowa robota dużo cięższego kalibru. Co nie znaczy wcale, że nie ogląda się jej lekko i przyjemnie.


 Przebój z Shailene Woodley był nie do końca przekonującą realizacją bezpiecznej konwencji melodramatu. Liczyły się tam tylko dwa fabularne pytania: "kocha czy nie kocha” oraz "umrze czy nie umrze". Na pierwszy rzut oka "Earl" również trzyma się schematu, począwszy od obowiązkowej narracji z offu, która nadaje historii ramę dziennika, spowiedzi bohatera. Zaczyna się też jakoś znajomo: aspołeczny licealista Greg (Thomas Mann) nawiązuje znajomość z chorą na białaczkę Rachel (Olivia Cooke). Chyba wiemy, jak się to potoczy dalej. Ale reżyser Alfonso Gomez-Rejon i scenarzysta (oraz autor literackiego pierwowzoru) Jesse Andrews zdecydowanie odrzucają – wydawałoby się: obligatoryjny - wątek romansowy. Co więcej: otwarcie drwią sobie z konwencji podpowiadającej sentymentalne sceny miłosnych uniesień.


 Ten autotematyczny ton sprawdza się jako furtka dla tych widzów, którzy nie dają się łatwo złapać na gatunkowe haczyki. Ale pozwala też reżyserowi odzwierciedlić sposób, w jaki myślą współczesne nastolatki. Greg i jemu podobni to przecież dzieci Internetu, które z mlekiem matki wyssały postawę "ale to już było", a rzeczywistość objaśniły im mity popkultury. Wszystko już widzieli, a resztę - jeśli w ogóle jest jakaś reszta – mają na wyciągnięcie ręki. Świat Grega i jego kumpla Earla to świat rodem z kreskówki. W ich liceum roi się od jaskrawych przedstawicieli rozmaitych subkultur; jest tu nawet odjechany, umięśniony i wytatuowany od stóp do głów nauczyciel historii (Jon Bernthal). Nic dziwnego, że para tytułowych chłopaków w wolnych chwilach realizuje… przewrotne parodie klasyki światowego kina. Żaden mistrz nie jest przed nimi bezpieczny: ani Bergman, ani Herzog, ani Lynch. Zresztą sam Gomez-Rejon – podobnie jak jego protagoniści – zręcznie bawi się filmową formą. Ma wyraźny, porywający sposób opowiadania, pełen zamaszystych jazd kamery i niestereotypowego kadrowania. Ta formalna brawura stanowi kolejny element odróżniający film od sztampy "young adult".


 I choć po pierwszej godzinie filmu ma się wrażenie obcowania z dziełem nadpobudliwego, popisującego się stylistycznymi zawijasami autora, nawet to ma koniec końców sens. Sposób narracji rozwija się bowiem wraz z jego bohaterem. Greg zaczyna od kręcenia błahych filmików, od cytatów i puszczania oka – w końcu odkrywa jednak inne środki wyrazu. Jego finałowa realizacja jest abstrakcyjna, syntetyczna, mierzy wyżej niż ironiczna błahostka. Podobnie z całym filmem: brawura kolejnych cudzysłowów ustępuje w końcu dojrzalszej, spokojniejszej formie. Montażowo-operatorskie popisy znajdują doskonały kontrapunkt w nakręconej w długim, statycznym ujęciu scenie kluczowej konfrontacji między Gregiem i Rachel. Reżyser gra tu dynamiczną kompozycją kadru, ale przede wszystkim pozwala grać swoim aktorom. Młodzi Thomas Mann i Olivia Cooke, pozbawieni podpórki montażu, z emocjami jak na dłoni, wychodzą z tego zadania obronną ręką. To scena, która "wygrywa" film. Dowodzi bowiem, że wianuszek cytatów czy pochód wzruszeń i żartów – choć jest tu ich sporo, jednych i drugich – nie jest najważniejszy. Na pierwszym miejscu są bohaterowie. Zgodnie z tytułem.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na co dzień raczej unikamy tematu śmierci. Po co zawracać sobie nim głowę? Wiadomo, że kiedyś nadejdzie... czytaj więcej
Wielu krytyków zarzucało debiutanckiemu filmowi Alfonso Gomeza-Rejona, że jedyną postacią z krwi i kości... czytaj więcej
Główny bohater - Greg - ma znacznie zaniżoną samoocenę. Jest uczniem liceum, w którym dzieciaki... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones