Recenzja filmu

Gwiezdne wojny: Wojny klonów (2008)
Miriam Aleksandrowicz
Dave Filoni
Matt Lanter
Ashley Eckstein

Wspomóżmy wujka George'a

Magia gwiezdnej sagi działa, choć twórcy podtrzymują ją za pomocą respiratora.
Nie tak dawno temu w tej samej galaktyce George Lucas był rzutkim wizjonerem, który potrafił zaryzykować swoją karierę, by zrewolucjonizować przemysł filmowy. Tamte piękne czasy, gdy w niesprzyjających warunkach hodowało się Kino Nowej Przygody, mamy już dawno za sobą. Młodzi, energiczni reżyserzy zamienili się w zrzędliwych i skąpych niczym Sknerus McKwacz staruchów wysysających ostatnie ćwierćdolarówki z dawnych odjazdowych pomysłów. W przypadku "Wojen klonów" wszystko jest jasne – tu nie chodzi o dopełnienie klasycznej historii, sentyment czy jakikolwiek ukłon w stronę fanów. Przedsiębiorstwo "Gwiezdne wojny sp. z.o.o." wypuszcza kolejny produkt, który zakupią jąkający się fani, ganiający po mieszkaniu z mieczami świetlnymi. Lucas zadowolił się tym razem funkcją producenta wykonawczego, cały wysiłek zwalając na pracowitych murzynów. O dziwo, Moc nie wyparowała z gwiezdnej sagi. Ba, momentami komputerowa animacja ma więcej animuszu i wigoru niż drętwe rzępolenia z najnowszych (czyli najstarszych) epizodów aktorskich. Akcja filmu rozgrywa się pomiędzy "Atakiem klonów" a "Zemstą Sithów". Separatyści spuszczają łomot zacnym rycerzom Jedi oraz armii Republiki. Pomoc mógłby zaoferować jak zawsze obleśny Jabba Hutt, gdyby nie fakt, że ktoś porwał jego syna. Obi-Wan Kenobi zleca więc misję odnalezienia dziecka Anakinowi Skywalkerowi. W zestawie przyszły postrach wszechświata otrzymuje uczennicę, Ahsokę. Duet średnio się dogaduje, ale gdy przychodzi do mordobicia, iskry sypią się aż miło. Sympatycznie jest nawet wtedy, gdy twórcy zarzucają pelerynę-niewidkę na mitologię "Gwiezdnych wojen" i nadziewają film wyjętymi z kosmosu wątkami i postaciami. Jeśli całość nie wpada na jakąś asteroidę złego smaku, to dzieje się tak tylko dlatego, że reżyser puszcza akcję w ruch, a potem popycha ją do przodu za pomocą walca efektów specjalnych. Nie nakręca to większych emocji, ale i nie budzi zażenowania jak tandetne sceny romantyczne z "Zemsty Sithów". Magia działa, choć twórcy podtrzymują ją za pomocą respiratora. Czy po wyjęciu igieł, rurek i maszyny robiącej "ping!" serce będzie dalej biło?
1 10 6
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Gwiezdne wojny: Wojny klonów" to pilot serialu o tym samym tytule. Kiedy tylko dowiedziałam się, że... czytaj więcej
"Dawno, dawno temu w odległej galaktyce…" – tymi słowami rozpoczął się film, który w 1977 roku podbił... czytaj więcej
"Gwiezdne wojny", wspaniała baśń o konflikcie Jasnej i Ciemnej Strony Mocy, wymyślona przez George'a... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones