Recenzja filmu

Henryk V (1989)
Kenneth Branagh
Kenneth Branagh

Cierpienia młodego reżysera

O tym, że Szekspir jest jednym z najwybitniejszych i najczęściej ekranizowanych dramaturgów świata, nikogo (mam nadzieję) nie trzeba informować. Nawet w ostatnim czasie doczekaliśmy się głośnego
O tym, że Szekspir jest jednym z najwybitniejszych i najczęściej ekranizowanych dramaturgów świata, nikogo (mam nadzieję) nie trzeba informować. Nawet w ostatnim czasie doczekaliśmy się głośnego "Romeo i Juliet" Luhrmanna, "Kupca Weneckiego" Radforda czy choćby "Tytusa Andronikusa" Taymor. Oprócz ponadczasowych dramatów Szekspir napisał jednak również choćby "Kroniki" - udramatyzowaną, i niejednokrotnie stronniczą, historię Anglii od Jana bez Ziemi po Henryka VIII, ojca swojej chlebodawczyni - Elżbiety. I właśnie jeden z utworów z tego cyklu, "Henryka V", młody, choć już popularny Kenneth Branagh wybrał na swój reżyserski debiut. I był to wybór nadzwyczaj trafny. Z jednej strony "Kroniki" ogólnie, może poza "Ryszardem III", należą do rzadziej ekranizowanych utworów "Barda", rola młodego, ambitnego króla wybitnie do Kennetha pasowała, a do tego wziął się za utwór, którego ekranizacją wsławił się jeden z największych brytyjskich aktorów - Laurence Olivier. Branagh ucieka jednak od jakiegokolwiek naśladownictwa, w "Henryku V" możemy już zobaczyć wszystko to, co będzie prezentował w swoich kolejnych adaptacjach Szekspira, w których się wsławi. Przede wszystkim duża teatralizacja dzieła, posuwająca się nawet do tego, że film zaczyna się od zaprezentowania pustej, teatralnej rekwizytorni. Mamy tu też dużą umowność scenografii, zamek W Angers czy pole bitwy pod Azincourt tylko w zarysach wyglądają jak rzeczywiste miejsca. Jednak wsławiony "Ja, Klaudiuszem" Tim Harvey, odtąd stały współpracownik Branagha, potrafił sprawić, że, mimo iż taki zamek w Angers jest ewidentnie nierealistyczny, to jednak właśnie przez tą symboliczność wygląda interesująco, tym bardziej, że scena zdobywania miasta nakręcona jest w scenerii aż ociekającej ogniem walki. Zamkowe wnętrza ukazano równie oszczędnie i robią zupełnie podobne wrażenie, czego najlepszym przykładem są chyba sale tronowe obydwu władców. Do bólu proste - tron, krzesła dla rady, świecznik, ale ta oszczędność ma swoją wagę. Kolejnym elementem tworzącym klimat tego filmu są kostiumy, i tutaj Oscar (nie pierwszy już) dla Phyllis Dalton jest jak najbardziej zasłużony. Mimo iż wydaje się, że trudno dla epoki średniowiecza wymyślić coś oryginalnego, to jednak Dalton się to udało. Wzorując się, mam wrażenie, na obrazach i miniaturach z epoki, stworzyła naprawdę interesujące, barwne stroje jak zbroja Exetera, czy, mój ulubiony, końcowy strój Kennetha. Warto również wspomnieć o muzyce, która znakomicie podkreśla klimat obrazu, a jej twórca, Patrick Doyle, także od tej pory jest stałym współpracownikiem Branagha. W "Henryku V" występuje również wielu aktorów, którzy będą się stale przewijać przez kolejne produkcje Branagha - Ian Holm, Brian Blessed, Michael Maloney czy Emma Thompson (do pewnego czasu). I nie są to tutaj tylko puste nazwiska, bowiem aktorstwo także jest silnym punktem tego filmu. Na czoło wybija się oczywiście sam reżyser jako Henryk, młody, ambitny, prawy władca, świetny jest też Blessed jako wojowniczy Exeter, Holm jako Fluellen czy Jacobi jako Narrator, nie tylko świetnie grany, ale też znakomici, ciekawie wyglądający w nowoczesnym, dystyngowanym stroju i z szalikiem. Ale i tak z ról drugoplanowych wybija się zdecydowanie jedna, chodzi mi mianowicie o starego króla Francji w wykonaniu Paula Scofielda. Wystarczy choćby na niego spojrzeć, żeby utwierdzić się w przekonaniu o Oscarze za kostiumy. W jego wypadku stonowane, poważne, jakby wręcz przeszkadzające monarsze. Ale wygląd to tylko mała część tej roli, Scofield jest tu naprawdę wzorem wręcz doświadczonego króla jak nikt zdającym sobie sprawę z ohydy angielsko-francuskiej wojny. "Henryk V" bowiem w dużej części się na tym koncentruje. Obok ukazania wszystkich dylematów i niebezpieczeństw czekających młodego króla: zdrad, pokus, niewdzięczności... film ukazuje nam, jak źle wygląda wojna, toczona tylko dla prestiżu i mało chwalebna. No i tu niestety pojawia się zgrzyt, "Henryk V" jest bowiem w paru naprawdę ważnych momentach za teatralny, co przeszkadza w odbiorze treści. Najbardziej to widać chyba w mowach Henryka, które jak na realistyczne, wojenne wezwania są za długie i za skomplikowane. Przyjemnie było również zobaczyć młodego Bale'a, ale końcowe sceny z jego bohaterem są z kolej za jasne i za patetyczne. Według mnie błędem było również obsadzenie Emmy Thompson jako księżniczki Katarzyny, nie ma ona tej lekkości i subtelności w grze, którą widziałem, czytając sztukę. Ponadto tak Branagh jak i Szekspir nadzwyczaj swobodnie traktują historię. Wiadomo, licentia poetica, tym niemniej kogoś może zdziwić, że królem Francji jest dojrzały, stateczny monarcha, a nie Karol VI... Szalony, w jego kraju nie ma wojny domowej między Burgundczykami i Armaniakami, Henryk poślubił Katarzynę parę lat za wcześnie, a stosunek poległych pod Azincourt jest wiarygodny chyba tylko dla dziecka. Zaskakująco zgodny z historią jest natomiast sam Branagh, który w filmie jest niemal dokładnie rówieśnikiem Henryka.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones